Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Było ich w knajpie pięciu; jeden, to znaczy Stypa, nie założył się, bo nie chciał być stratny. Powiedział: - Nie będę się zakładał z tym pieronem! Znam gizda, on to już częściej robił. Robi wos za błozna.
Kiedy mężczyźni się upiją, rzucają pieniędzmi, jakby zdobyli główną wygraną. Zrobili więc swoje. Odczekali, aż Kapica poszedł się odlać. Dziuba podłożył sobie na stole gazetę pod podeszwy i rzekł: - Nie chcę Kapicy zbrudzić stołu. Albo najlepiej ściągnę od razu trzewiki, gdyby miał nadejść. Dziś rano założyłem czyste skarpetki. - Nim Kapica wrócił, Zdrusz szybko podpalił pod stołem krótki lont, by nikt nie mógł przeszkodzić, potem wszyscy schowali się na podwórzu. Sikora zapomniał zabrać czapki i stracił ją. Na szczęście nikt więcej w tej budzie nie mieszkał, a Kapicowa była w kościele, by umaić ołtarz na św. Józefa. I tu widać naocznie, jak Pan Bóg potrafi uchronić człowieka, który raz poza kolejką udał się do kościoła w celach zdobniczych, bo gdyby została w domu, byłby z nią koniec. Z kuchni odnaleziono tylko garnki i ruszt z kuchennego pieca. Klozet znajdował się za cementowym murem, tak że Kapica oberwał jeno odłamkiem w łopatkę. Otworzył potem nowy szynk na ulicy Piaskowej. Dobrze się też stało, że Zdrusz pomyślał o tym, aby najpierw odstawić na bok rower Dziuby. Dziubie bowiem najbardziej zależało na rowerze. Kapica zresztą zyskał na tej przeprowadzce, bo pijacy z ulicy Piaskowej i ci dawniejsi dołączyli do nowych klientów.
Po libacji Zdrusz odniósł Dziubowej kapelusz. Ocalał cudem, i był w całkiem dobrym stanie. Na podwórzu najpierw zagwizdał, żeby sprawdzić, czy jest w domu; mieszkali bowiem u góry - po co niepotrzebnie gramolić się po schodach? Czasem jej o tej porze nie było, gdyż skubała pierze u Kaczmarka. Wtedy w domu bywała tylko teściowa, do pilnowania jadła, żeby się nie przypaliło. Z nią Zdrusz nie mógłby się porozumieć, bo była głucha. Ale tym razem Dziubowa była w mieszkaniu. - Słuchajcie, przynoszę kapelusz Richata - powiedział Zdrusz. - Nie przyjdzie dzisiaj, a ja mam zawiadomić, że obecnie nie żyje. Tylko jak go teraz pochowacie, kiedy nic z niego nie zostało? Przyniosłem wam butelkę tyskiego, którą Richat wygrał ode mnie. Kupiłem ją u Jäschkego, bo Kapica teraz nic nie sprzedaje. Nie będziecie potrzebowali trumny. Pani Dziuba, chciałem was zapytać, a rower, co z nim zrobicie? Przecież to męski rower, a wasze dzieci jeszcze nie potrafią jeździć. Kto może wiedzieć, czy wam się to później na co przyda. Mogę wam dać pięć marek za niego!
Dziubowa domagała się dziesięciu marek. - Bo Dziuba - mówiła - zawsze bardzo na rower uważał, a jak go czyścił! Co piątek brał go do izby, żeby się nie zbrudził, i co roku go malował! Gdyby nie był do niego tak przywiązany, to i owszem!
Dodała, że Wilczek już od dawna miał na niego chrapkę i jeszcze za życia Dziuby dawał dziesięć marek. Tyle Zdrusz nie chciał zapłacić, bo wiedział jeszcze o innym rowerze, którego właściciel dostał się pod lokomotywę kopalnianą. Tylko że jego żona nie była jeszcze skora do sprzedaży, bo syn jeździł na nim. Ale tu znowu można się przekonać, jacy to ludzie są na świecie: Można do nich gadać i gadać, a oni mimo to ceny nie opuszczą.
Sikorze też, trzeba przyznać, że był honorowy do szpiku kości. Przegraną butelkę tyskiego oddał Dziubowej. Z pozostałych trzech butelek nie zobaczyła ani jednej.