Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- O Abellu albo o mnie gadać nie będą - wyjaśnił ale wy troje na pewno spowodujecie, że wbrew najlepszym chęciom będą sobie strzępić języki.
Łagodnie powiedziane, jeśli wziąć pod uwagę dziwne odzienie i włócznie Aielów oraz fakt, że były wśród nich dwie kobiety. Na plecach wszystkich trojga, obok kołczanów, dyndały zające. Perrin zupełnie nie pojmował, jak znaleźli czas na polowanie, skoro musieli być szybsi od koni. A jeśli już o koniach mowa, to wyglądali na mniej zmęczonych niż one.
- Nie ma sprawy - odparł Gaul. - Wyszukam sobie miejsce, gdzie zjem swój posiłek i skąd będę obserwował wasz przejazd.
Odwrócił się i natychmiast oddalił wielkimi susami. Bain i Chiad wymieniły spojrzenia. Po chwili Chiad wzruszyła ramionami i obie ruszyły jego śladem.
- To oni nie są razem? - spytał ojciec Mata, drapiąc się po głowie.
- To długa historia - odrzekł Perrin. Tak brzmiało to lepiej, niż gdyby mu wyjawił, iż Chiad i Gaul właściwie w każdej chwili mogą postanowić pozabijać się wzajem z powodu dzielącej ich waśni krwi. Miał nadzieję, że przysięga wody wciąż obowiązuje. Musi pamiętać, by zapytać Gaula, czym właściwie jest owa przysięga.
Farma al'Seenów była niemal tak duża jak farmy w Dwu Rzekach, z trzema wysokimi stodołami i pięcioma szopami, w których dojrzewał tytoń. Kamienna owczarnia, pełna owiec o czarnych pyskach, była równie szeroka jak niektóre pastwiska; płoty otaczające podwórka odgradzały mleczne krowy z białymi łatami od czarnego bydła hodowanego na ubój. W chlewie pochrząkiwały z ukontentowaniem świnie, wszędzie wałęsały się kury, po sporym stawie pływały białe gęsi.
Pierwszą dziwną rzeczą, jaką Perrin zauważył, byli chłopcy na strzechach domu i stodół, ośmiu, może dziewięciu, uzbrojeni w łuki, z kołczanami przy pasach. Na widok konnych natychmiast zaczęli krzyczeć, a kobiety zaraz zagnały małe dzieci do domu, nawet nie osłoniwszy oczu dłońmi, by zobaczyć, kto nadjeżdża. Na podwórzu farmy zgromadzili się mężczyźni, jedni z łukami, inni z widłami i cepami, które trzymali niczym broń. Za dużo ludzi. O wielu za dużo, nawet jak na tak wielką farmę. Spojrzał pytająco na pana al'Thora.
- Jac przyjął rodzinę swego kuzyna Wita - wyjaśnił Tam - ponieważ jego farma znajduje się zbyt blisko Zachodniego Lasu. Oprócz nich także rodzinę Flanna Lewina po tym, jak ich farma zośtała zaatakowana. Białe Płaszcze przegnały trolloki, zanim zdążyło spłonąć coś jeszcze prócz stodół, ale Flann stwierdził, że czas uciekać. Jac to poczciwy człowiek.
Kiedy wjechali na podwórze, gdzie wreszcie rozpoznano Tama oraz Abella, mężczyźni i kobiety wśród uśmiechów i gwaru powitań otoczyli ich ciasnym kręgiem, gdy zsiadali z koni. Na ten widok z domu wypadły pędem dzieci, tuż za nimi pilnujące je kobiety, prosto z kuchni, jeszcze wycierając dłonie o fartuchy. Reprezentowane były wszystkie pokolenia, począwszy od siwowłosej Astelle al'Seen, zgarbionej, lecz częściej używającej kostura do przepędzania ludzi ze swej drogi niźli do podpierania się, aż po niemowlę w powijakach, w ramionach pulchnej młodej kobiety, której okrągłe oblicze rozpromieniał uśmiech.
Perrin objął wzrokiem zażywną, młodą kobietę, po czym natychmiast odwrócił spojrzenie. Kiedy wyjeżdżał z Dwu Rzek, Laila Dearn była szczupłą dziewczyną, która potrafiła zatańczyć trzech chłopców na śmierć. 'Tylko ten uśmiech i oczy pozostały te same. Zadrżał. Był kiedyś taki czas, kiedy marzył o poślubieniu Laili, a ona do pewnego stopnia odwzajemniała to uczucie. Prawdę mówiąc, pielęgnowała je dłużej niż on. Na szczęście była zbyt oczarowana swym dzieckiem oraz bardziej jeszcze od niego korpulentnym jegomościem, który stał u jej boku, by skupić na nim uwagę. Jej towarzysza Perrin również rozpoznaj. Natley Lewin. A więc Laila nazywała się teraz Lewin. Dziwne. Nat nigdy nie umiał tańczyć. Dziękując Światłości za to, że udało mu się uniknąć jego losu, Perrin rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu Faile.
Znalazł ją; bezcelowo potrząsała wodzami Jaskółki, a klacz trącała pyskiem jej ramię. Zanadto była zajęta posyłaniem pełnych zachwytu uśmiechów w stronę Wila al'Seena, kuzyna z okolic Deven Ride, by zwracać uwagę na swego konia, zwłaszcza że Wil odwzajemniał te uśmiechy. Przystojny chłopiec z tego Wila. Cóż, niby o rok starszy od Perrina, ale tak przystojny, że wyglądał niezwykle młodo. Kiedy przyjeżdżał do Pola Emonda na tańce, wszystkie dziewczęta wpatrywały się w niego i wzdychały. Tak jak teraz Faile. Ona co prawda nie wzdychała, ale jej uśmiech wyrażał zdecydowany zachwyt.
Perrin podszedł do niej i objął ją ramieniem, wspierając drugą rękę na toporze.
- Jak się masz, Wil? - zapytał, uśmiechając się najszerzej, jak potrafił. Nie było sensu pozwalać, by Faile pomyślała sobie, że jest zazdrosny. Zwłaszcza, że wcale nie był.
- Nieźle, Perrin. - Wzrok Wila umknął przed jego oczyma, po czym odbił się od topora; na twarzy tamtego rozlał się wyraz głębokiego obrzydzenia. - Całkiem nieźle.
Starając się nie spojrzeć już więcej na Faile, pośpiesznie dołączył do ludzi stłoczonych wokół Verin.
Faile zadarła głowę, by spojrzeć Perrinowi w oczy i wydęła usta, a potem dłonią złapała go za brodę i delikatnie targnęła głową.
- Perrin, Perrin, Perrin - wymruczała cicho.
Nie całkiem rozumiał, co chciała przez to powiedzieć, ale uznał, że roztropniej będzie, jeśli nie zapyta. Wyglądała tak, jakby sama nie wiedziała, czy jest zła, czy raczej... a może przypadkiem rozbawiona? Lepiej nie zmuszać jej, by musiała się zdecydować.