Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.********************************************************************************************** Changes made after 07/07/2004 5:15:00 PM*********************************************************************************************************************************************************************************--------------------{Glutton} Ob|artuch{Glutton_desc}Kiedy padnie pytanie: "Dla kogo najwikszy placek?", ten czBowiek bez cienia przyzwoito[ci przystpuje do paBaszowania ciasta! Zawsze znajdzie si kto[, kto za to wszystko zapBaciTak mówił Piris - i długo jeszcze wyjaśniał, jakim gatunkiem drzewa jest on sam, jakim jest Chlo, a jakim gatunkiem młodych pędów są ich synowie...On nas tu wszystkich przyj i wyjdzie ostatni,Wie o wszystkich, kto przyby, skd przyby i kiedy...— Być może, że nie… chociaż pańskie nagłe pojawienie się…— W kinematografie robią jeszcze lepsze sztuki…— Więc niech mi pan...Wyczuła bliżej nieokreślone podobieństwo — uczucie wcze­śniejszej znajomości - kiedy nawiązany został kontakt i prze­szył ją dreszcz grozy...Wyćwiczonymi ruchami odrzucając miecze ogarniętych szałem ludzi, Folko chcąc nie chcąc przypomniał sobie polną miedzę w Amorze i spokojną jesień, kiedy on,...Kilka razy się tedy zanosiło na rozlanie krwie i po staremu przyszło, bo w kilka dni potem stało się spectaculum tragiczne, kiedy niejaki Firlej Broniowski,...Kiedy znowu spotkałem się z Marią, doznałem dziw­nego i tajemniczego uczucia, wiedząc, że Herminę tak samo tuliła do serca jak mnie, że tak samo dotykała,...Ale Kaśka nie chce tej prawdy zrozumieć, żyje jeszcze sama za krótko i choć od dziecka widzi nędzę i ból, przez jakie podobne jej istoty przechodzą, wobec...oznaki słabości i uległości będą wywoływać współczucie i skłaniać do "fair play", a w jakich warunkach będą one po prostu pobudzać do jeszcze...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


- O Abellu albo o mnie gadać nie będą - wyjaśnił ­ale wy troje na pewno spowodujecie, że wbrew najlepszym chęciom będą sobie strzępić języki.
Łagodnie powiedziane, jeśli wziąć pod uwagę dziwne odzienie i włócznie Aielów oraz fakt, że były wśród nich dwie kobiety. Na plecach wszystkich trojga, obok kołczanów, dyn­dały zające. Perrin zupełnie nie pojmował, jak znaleźli czas na polowanie, skoro musieli być szybsi od koni. A jeśli już o ko­niach mowa, to wyglądali na mniej zmęczonych niż one.
- Nie ma sprawy - odparł Gaul. - Wyszukam sobie miejsce, gdzie zjem swój posiłek i skąd będę obserwował wasz przejazd.
Odwrócił się i natychmiast oddalił wielkimi susami. Bain i Chiad wymieniły spojrzenia. Po chwili Chiad wzruszyła ra­mionami i obie ruszyły jego śladem.
- To oni nie są razem? - spytał ojciec Mata, drapiąc się po głowie.
- To długa historia - odrzekł Perrin. Tak brzmiało to lepiej, niż gdyby mu wyjawił, iż Chiad i Gaul właściwie w każ­dej chwili mogą postanowić pozabijać się wzajem z powodu dzielącej ich waśni krwi. Miał nadzieję, że przysięga wody wciąż obowiązuje. Musi pamiętać, by zapytać Gaula, czym właściwie jest owa przysięga.
Farma al'Seenów była niemal tak duża jak farmy w Dwu Rzekach, z trzema wysokimi stodołami i pięcioma szopami, w których dojrzewał tytoń. Kamienna owczarnia, pełna owiec o czarnych pyskach, była równie szeroka jak niektóre pastwi­ska; płoty otaczające podwórka odgradzały mleczne krowy z białymi łatami od czarnego bydła hodowanego na ubój. W chlewie pochrząkiwały z ukontentowaniem świnie, wszę­dzie wałęsały się kury, po sporym stawie pływały białe gęsi.
Pierwszą dziwną rzeczą, jaką Perrin zauważył, byli chłopcy na strzechach domu i stodół, ośmiu, może dziewięciu, uzbro­jeni w łuki, z kołczanami przy pasach. Na widok konnych natychmiast zaczęli krzyczeć, a kobiety zaraz zagnały małe dzieci do domu, nawet nie osłoniwszy oczu dłońmi, by zoba­czyć, kto nadjeżdża. Na podwórzu farmy zgromadzili się męż­czyźni, jedni z łukami, inni z widłami i cepami, które trzymali niczym broń. Za dużo ludzi. O wielu za dużo, nawet jak na tak wielką farmę. Spojrzał pytająco na pana al'Thora.
- Jac przyjął rodzinę swego kuzyna Wita - wyjaśnił Tam - ponieważ jego farma znajduje się zbyt blisko Zachodniego Lasu. Oprócz nich także rodzinę Flanna Lewina po tym, jak ich farma zośtała zaatakowana. Białe Płaszcze przegnały trol­loki, zanim zdążyło spłonąć coś jeszcze prócz stodół, ale Flann stwierdził, że czas uciekać. Jac to poczciwy człowiek.
Kiedy wjechali na podwórze, gdzie wreszcie rozpoznano Tama oraz Abella, mężczyźni i kobiety wśród uśmiechów i gwaru powitań otoczyli ich ciasnym kręgiem, gdy zsiadali z koni. Na ten widok z domu wypadły pędem dzieci, tuż za nimi pilnujące je kobiety, prosto z kuchni, jeszcze wycierając dłonie o fartu­chy. Reprezentowane były wszystkie pokolenia, począwszy od siwowłosej Astelle al'Seen, zgarbionej, lecz częściej używają­cej kostura do przepędzania ludzi ze swej drogi niźli do pod­pierania się, aż po niemowlę w powijakach, w ramionach pul­chnej młodej kobiety, której okrągłe oblicze rozpromieniał uśmiech.
Perrin objął wzrokiem zażywną, młodą kobietę, po czym natychmiast odwrócił spojrzenie. Kiedy wyjeżdżał z Dwu Rzek, Laila Dearn była szczupłą dziewczyną, która potrafiła zatań­czyć trzech chłopców na śmierć. 'Tylko ten uśmiech i oczy pozostały te same. Zadrżał. Był kiedyś taki czas, kiedy marzył o poślubieniu Laili, a ona do pewnego stopnia odwzajemniała to uczucie. Prawdę mówiąc, pielęgnowała je dłużej niż on. Na szczęście była zbyt oczarowana swym dzieckiem oraz bardziej jeszcze od niego korpulentnym jegomościem, który stał u jej boku, by skupić na nim uwagę. Jej towarzysza Perrin również rozpoznaj. Natley Lewin. A więc Laila nazywała się teraz Le­win. Dziwne. Nat nigdy nie umiał tańczyć. Dziękując Światło­ści za to, że udało mu się uniknąć jego losu, Perrin rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu Faile.
Znalazł ją; bezcelowo potrząsała wodzami Jaskółki, a klacz trącała pyskiem jej ramię. Zanadto była zajęta posyłaniem peł­nych zachwytu uśmiechów w stronę Wila al'Seena, kuzyna z okolic Deven Ride, by zwracać uwagę na swego konia, zwła­szcza że Wil odwzajemniał te uśmiechy. Przystojny chłopiec z tego Wila. Cóż, niby o rok starszy od Perrina, ale tak przy­stojny, że wyglądał niezwykle młodo. Kiedy przyjeżdżał do Pola Emonda na tańce, wszystkie dziewczęta wpatrywały się w niego i wzdychały. Tak jak teraz Faile. Ona co prawda nie wzdychała, ale jej uśmiech wyrażał zdecydowany zachwyt.
Perrin podszedł do niej i objął ją ramieniem, wspierając drugą rękę na toporze.
- Jak się masz, Wil? - zapytał, uśmiechając się najsze­rzej, jak potrafił. Nie było sensu pozwalać, by Faile pomyślała sobie, że jest zazdrosny. Zwłaszcza, że wcale nie był.
- Nieźle, Perrin. - Wzrok Wila umknął przed jego oczy­ma, po czym odbił się od topora; na twarzy tamtego rozlał się wyraz głębokiego obrzydzenia. - Całkiem nieźle.
Starając się nie spojrzeć już więcej na Faile, pośpiesznie dołączył do ludzi stłoczonych wokół Verin.
Faile zadarła głowę, by spojrzeć Perrinowi w oczy i wydęła usta, a potem dłonią złapała go za brodę i delikatnie targnęła głową.
- Perrin, Perrin, Perrin - wymruczała cicho.
Nie całkiem rozumiał, co chciała przez to powiedzieć, ale uznał, że roztropniej będzie, jeśli nie zapyta. Wyglądała tak, jakby sama nie wiedziała, czy jest zła, czy raczej... a może przypadkiem rozbawiona? Lepiej nie zmuszać jej, by musiała się zdecydować.