Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Kapa z łóżka leżała zmięta na krześle, a i samo łóżko było nierówno posła-
ne.
84
– Biedaku – uśmiechnęła się – musiałeś sam sobie przygotowywać pościel.
– Czy zrobiłem to źle? – udał zdziwienie.
– Nieszczególnie. Eee... nigdy ze mnie nie będzie gospodyni. Widzisz, zapowiedziałam, że
obejmuję dziś rolę pani domu, ale co to znaczy brak wprawy. Na śmierć zapomniałam o łóż-
ku... Będzie ci niewygodnie. Gdybyś... gdybyś pozwolił, poprawiłabym chociaż prześciera-
dło...
– Dajże spokój – zaśmiał się – chyba w tych rzeczach nie masz ani o odrobinę więcej
wprawy ode mnie.
– Ale niewygodnie ci – upierała się – ja spróbuję. Oparła się kolanami o brzeg łóżka i po-
wtórzyła: – Niewygodnie ci...
Zdawała sobie sprawę z tego, że powinna odejść, że w istocie chwyta się niedorzecznego,
nieprawdopodobnie naiwnego pretekstu, by zostać przy nim, zdawała sobie sprawę, że Paweł
równie dobrze w tym się orientuje, że to wstyd, i tak dalej... a jednak nie mogła się zdobyć na
odejście.
Czuła, że pod wpływem własnych myśli rumieni się, że musi wyglądać śmiesznie i po pen-
sjonarsku, starała się uprzytomnić sobie, że jest dojrzałym człowiekiem, obowiązanym pano-
wać nad wszelkimi odruchami, że po prostu narzuca Pawłowi swoją obecność, która zaczyna
być wręcz nieprzyzwoitością... a jednak nie ruszyła się z miejsca.
Paweł wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia:
– Usiądź na chwilę – powiedział – pomówimy.
– Ale ty pewno chciałeś spać – zauważyła bez przekonania.
Lekko przyciągnął ją ku sobie w ten sposób, że usiadła na brzegu łóżka.
– Nie, nie będę spał – oparł się na łokciu tak, że jego twarz znajdowała się teraz zaledwie o
kilka centymetrów od jej obnażonego ramienia.
Na skórze czuła ciepło jego oddechu.
– Tak lubię zapach twojej wody tualetowej – powiedział ciszej – nieraz za granicą przy-
pominał mi się, gdy wyjmowałem z walizki chusteczki do nosa. Widocznie przez pomyłkę
Ignacy zapakował mi twoje.
– I nie sprawiało ci to... przykrości?
– Nie.
– Ale i przyjemności też nie?
Odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy. Nie odpowiedział. Spod półprzymkniętych po-
wiek patrzył na nią. Czuła jego wzrok na szyi i na piersiach, jakby pod wpływem jego oczu
przyśpieszało się tętno serca.
Pomału, ostrożnie pochyliła usta do jego ust, ręce zarzuciła mu na szyję. Owijały się wokół
niej coraz mocniej i mocniej.
– Jak ja ciebie kocham – szeptała – jak ja cię kocham...
Czuła jego dłoń przesuwającą się po grzbiecie, biodrze, wzdłuż nogi aż do kostki, jak go-
rący prąd. Pod jego wpływem krew zdawała się rozsadzać tętnice, a mięśnie omdlewały w
nieprawdopodobnej niemocy. Ogarniała ramionami, ogarniała całą sobą jego szerokie bary,
których było takie bogactwo, takie niezmierzone bogactwo... Wchłonąć je, zamknąć sobą,
owładnąć...
Późny świt zimowy napełniał pokoje szarym, chłodnym światłem. Zegar w jadalni niskim
rozważnym basem wydzwaniał szóstą... Za godzinę pod oknami rozlegnie się sygnał samo-
chodu i trzeba będzie jechać do fabryki... Do obojętnych spraw, do nic nieobchodzących lu-
dzi.
Zmęczenie i senność walczyły w niej z pragnieniem rozpamiętywania minionej nocy. Była
półprzytomna.
Cały wysiłek woli koncentrowała na konieczności przypomnienia sobie każdej chwili,
każdego mgnienia, których ważność i czar wyrastały teraz ponad wszystko, stanowiły począ-
85
tek nowej epoki, po prostu początek życia... Nie było miejsca na refleksje, na stawianie sobie
pytań i szukanie odpowiedzi. Całość zamykała się w jednym: w słowie szczęście.
Jakie to szczęście ma być, jakimi pójdzie drogami, z jakich składników jest zbudowane –
to trzeba zanalizować, to trzeba przemyśleć i rozważyć... Trzeba, lecz niepodobna... Cóż zna-
czy cały zdrowy sens i logika, i kontrola umysłu nad wrażeniami w porównaniu z taką potę-
gą!...
A jednak wskazówki posuwały się wciąż naprzód. Należało ubrać się. Czerwona sukienka
w zmieszanym świetle dnia i elektryczności wyglądała zmięta. Przypominała zwiędły kwiat
maku. Złożyła ją starannie i schowała do szafy.
Później należało rozmówić się ze służbą. Na śniadanie już nie było czasu, zresztą wcale nie
odczuwała głodu. Gdy w przedpokoju przed wielkim lustrem Ignacy podawał jej futro, nie-