Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- I nie ma pan najmniejszego pojęcia, co by to być mogło?
- Najmniejszego. Ale niech ksiądz będzie spokojny, dokument nie zginął i pewnego dnia zapoznamy się z jego treścią.
W tej chwili rozległy się kroki na schodach. Drzwi się otworzyły i ukazała się w nich pyzata twarz Bonifacego.
- Przepraszam, proszę mi wybaczyć, panie Raulu - powiedział przypuszczalny spadkobierca pani Denis - ale ja nie pana poszukuję, lecz papy Brigaud.
- Nic nie szkodzi, panie Bonifacy - rzekł Raul. - Witam pana. Drogi baronie, przedstawiam ci poprzedniego mieszkańca tego pokoju, syna mojej szanownej gospodyni, pani Denis, chrześniaka naszego przyjaciela, księdza Brigaud.
- Patrzcie, patrzcie, to pan, panie Raulu, masz baronów za przyjaciół?! Dalibóg, toż to zaszczyt dla domu mojej matki. Więc jesteś pan baronem?
- Już dobrze, dobrze, figlarzu - przerwał ksiądz, któremu nie zależało specjalnie na rozgłaszaniu wieści, że przebywa wśród tak zacnej kompanii. - Podobno mnie właśnie szukasz?
- Tak, szukam księdza.
- I czego chcesz?
- Ja... nic. To mama domaga się księdza.
- Może wiesz, czego chce ode mnie?
- No, proszę, czy ja wiem! Chce się księdza zapytać, dlaczego jutro zbiera się parlament.
- Jutro zbiera się parlament? - wykrzyknęli Valef i d'Harmental.
- Po co się zbiera? - spytał Brigaud.
- To właśnie i ją intryguje, biedną mamę.
- A skąd twoja matka dowiedziała się, że parlament zbiera się jutro?
- Ja jej o tym powiedziałem.
- A ty gdzieś się tego dowiedział?
- Od mojego pryncypała, do kroćset! Mistrz Joulu był właśnie u pana prezesa, kiedy nadszedł do niego z Tuileriów ów rozkaz. Toteż jeśli w kancelarii wybuchnie jutro pożar, to nie ja podłożę ogień, może ksiądz być o tym przekonany, papo Brigaud. I pomyśleć, że wszyscy przyjdą w czerwonych strojach! Ani chybi spadnie cena na raki!
- Uspokój się, nicponiu; powiedz swojej matce, że schodząc wstąpię do niej.
- Sufficit! Będziemy na księdza czekać. Do widzenia, panie Raulu, do widzenia, panie baronie. Ach, homary po dwa su! Homary po dwa su!
I pan Bonifacy wyszedł ani się domyślając, jakie wrażenie wywarł na swoich słuchaczach.
- Przygotowuje się chyba zamach stanu - szepnął d'Harmental.
- Biegnę do pani du Maine, by ją o tym uprzedzić - powiedział Valef.
- Ja zaś do pana de Pompadour, żeby zasięgnąć języka - rzekł Brigaud.
- Ja natomiast zostaję - oznajmił d'Harmental. - Jeśli ksiądz będzie mnie potrzebował, wie ksiądz, gdzie mnie szukać.
- A jeśli nie będziesz u siebie, kawalerze?
- Będę niedaleko; zechce ksiądz tylko otworzyć okno i klasnąć po trzykroć w ręce; przybiegnę natychmiast.
Ksiądz Brigaud i baron de Valef chwycili kapelusze i zeszli razem, by udać się tam, gdzie zamierzali.
W pięć minut później d'Harmental zszedł również i podążył do Batyldy, którą zastał wielce zaniepokojoną.
Była piąta po południu, a Buvat jeszcze nie wrócił. Zdarzyło mu się to po raz pierwszy, jak daleko Batylda sięgała pamięcią.
XV. Uroczyste posiedzenie parlamentu
Nazajutrz o siódmej rano Brigaud zastał już d'Harmentala ubranego i czekającego na wizytę księdza. Narzucili na siebie płaszcze szerokie jak peleryny, nasunęli kapelusze na oczy i podążyli ulicą du Clery na plac Zwycięstwa, a następnie ku ogrodom Palais-Royal.
Zbliżając się do ulicy de l'Echelle zauważyli niezwykłe zamieszanie: wszystkie ulice, wiodące do Tuileriów, były strzeżone przez liczne oddziały szwoleżerów i muszkieterów, a ciekawscy, wypłoszeni z ogrodów, gromadzili się na placu du Carrousel. D'Harmental i Brigaud wmieszali się w tłum.
Gdy doszli do miejsca, gdzie dzisiaj wznosi się Łuk Triumfalny, zaczepił ich szary muszkieter, jak oni osłonięty szeroką peleryną. Był to Valef.
- No i co, baronie? - spytał Brigaud. - Co nowego?
- A, to ksiądz Brigaud - zdziwił się Valef. - Szukaliśmy, Laval, Malezieux i ja, tak, szukaliśmy księdza wszędzie. Rozstałem się z nimi przed sekundą, powinni być gdzieś w pobliżu. Nie oddalajmy się stąd, na pewno nas za chwilę odnajdą. Czy ksiądz wie coś nowego?
- Nic absolutnie. Byłem u pana Malezieux, ale już wyszedł.
- Niech ksiądz raczej powie, że jeszcze nie wrócił. Całą noc spędziliśmy w Arsenale.
- I nie było żadnych wrogich wystąpień? - spytał d'Harmental.