Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Rand wziął głęboki oddech, aby uspokoić żołądek.
- Ten Pomor tam niezbyt dobrze się bawił, Ingtar. Co mogło przygwoździć Myrddraala do drzwi? Żywego?
Ingtar wahał się, potrząsał głową, potem włożył duże zawiniątko w ręce Randa.
- Weź. Moiraine Sedai kazała dać ci to podczas pierwszego noclegu na południe od Erinin. Nie wiem, co jest w środku, ale powiedziała, że możesz tego potrzebować. Powiedziała też, aby ci przekazać, żebyś dbał o to, od tego może zależeć twe życie.
Rand wziął tobołek niechętnie, pod dotykiem brezentu dostał gęsiej skórki. W środku było coś miękkiego. Jakby ubranie. Trzymał je ostrożnie.
"O Myrddraalu też nie chcę myśleć. Co się stało w tej izbie?"
Zdał sobie nagle sprawę, że woli myśleć o Pomorze, nawet o zdarzeniu w izbie, niż o tym, co Moiraine mogła mu przekazać.
- Wtedy kazano mi również powiedzieć, że jeśli coś mi się stanie, lansjerzy pójdą za tobą".
- Za mnÄ…!
Randa zatkało. Zapomniał o zawiniątku i całej reszcie. Ingtar odpowiedział na niedowierzające spojrzenie spokojnym skinieniem głowy.
- To szaleństwo! Nigdy nie prowadziłem niczego więcej niźli stada owiec, Ingtar. Poza tym, Moiraine nie mogła ci wyznaczać zastępcy. A twoim zastępcą jest Uno.
- Uno i ja zostaliśmy wezwani do lorda Agelmara tego ranka, kiedy wyruszyliśmy. Moiraine Sedai również tam była, ale to lord Agelmar wydał rozkaz. Jesteś moim zastępcą, Rand.
- Ale dlaczego, Ingtar? Dlaczego?
W tej całej sprawie można było jasno i wyraźnie dostrzec dłoń Moiraine, jej oraz Amyrlin. Popychały go drogą, którą wybrały.
Shienaranin wyglądał, jakby również niczego nie rozumiał, był jednak żołnierzem, przyzwyczajonym - w trakcie niekończącej się wojny na Ugorze - do wykonywania rozkazów.
- Słyszałem plotki wychodzące z komnat kobiecych, że jesteś naprawdę... - Rozłożył odziane w rękawice dłonie. - Nieważne. Wiem, że zaprzeczysz. Tak jak przeczysz temu, co przypomina twoja twarz. Moiraine Sedai powiada, że jesteś pasterzem, ale nigdy nie widziałem pasterza noszącego na ostrzu miecza znak czapli. Nieważne. Nie będę twierdził, że sam ciebie wybrałem, jednak sądzę, iż masz w sobie coś takiego, co pozwoli ci zrobić to, co konieczne. Spełnisz swój obowiązek, gdy będzie trzeba.
Rand chciał powiedzieć, że nie jest to jego obowiązek, ale zamiast tego wyrwało mu się:
- Uno wie o tym. Kto jeszcze, Ingtar?
- Wszyscy lansjerzy. Kiedy my Shienaranie jedziemy na wyprawę, każdy człowiek wie, kto jest następny w hierarchii, na wypadek gdyby dowodzący padł. Nieprzerywalny łańcuch, aż do ostatniego żywego człowieka, nawet gdyby to był tylko ten, który opiekuje się końmi. W ten sposób, rozumiesz, nawet jeśli rzeczywiście zostanie jako ostatni z oddziału, nie będzie wtedy zwykłym maruderem, uciekającym i szukającym ocalenia. Jest dowódcą i obowiązek wzywa go do zrobienia tego, co zrobione być musi. Jeśli obejmie mnie ostatni uścisk matki, obowiązek przechodzi na ciebie. Ty odnajdziesz Róg i zabierzesz go tam, gdzie jego miejsce. Ty to zrobisz!
Ostatnie słowa wymówił ze szczególnym naciskiem.
Tobołek w rękach Randa zdawał się ważyć dziesięć kamieni.
"Światłości, jest sto mil stąd, a wciąż może wyci4gnąć dłoń i szarpnąć smycz. Tędy, Rand. Tamtędy. Jesteś Smokiem Odrodzonym, Rand".
- Nie chcę obowiązków, Ingtar. Nie wezmę ich na siebie. Jestem tylko pasterzem! Dlaczego nikt w to nie wierzy?
- Spełnisz swój obowiązek, Rand. Kiedy zawiedzie człowiek na szczycie łańcucha, wszystko pod nim rozpadnie się. Zbyt dużo rzeczy się ostatnio rozpada. Zbyt wiele już runęło. Pokój niech spłynie chwałą na twój miecz, Randzie al'Thor.
- lngtar, ja...
Lecz Ingtar już odszedł, mówiąc tylko, że chce sprawdzić, czy Uno wysłał już zwiadowców.
Rand spoglądał na zawiniątko, które trzymał w ramionach i oblizywał wargi. Obawiał się, że wie, co jest w środku. Chciał zajrzeć do środka, a jednocześnie pragnął, nie otwierając je, rzucić w ogień; pomyślał, że nawet mógłby tak postąpić, gdyby był pewien, iż spali się w taki sposób, aby nikt nie zobaczył, co jest w środku, gdyby był pewien, że to co jest w środku, w ogóle się spali. Lecz nie mógł zajrzeć tutaj, gdzie mogły go zobaczyć oczy pozostałych.
Rozejrzał się po obozowisku. Shienaranie rozładowywali juczne zwierzęta, niektórzy przygotowywali zimną kolację złożoną z suszonego mięsa i prasowanego chleba. Mat i Perrin zajmowali się swoimi końmi, a Loial siedział na kamieniu i czytał książkę, fajka o długim ustniku zwisała mu między zębami, nad jego głową unosiła się wstęga poskręcanego dymu. Ściskając zawiniątko, jakby bał się, że je upuści, Rand wślizgnął się między drzewa.
Przyklęknął na małej polanie, otoczonej przez gęsto splecione gałęzie i położył zawiniątko na ziemi. Przez pewien czas tylko na nie patrzył.
"Nie powinna. Nie mogła. - A cichy głos wewnątrz odpowiadał. - O tak, mogła. Mogła i powinna".