Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Wspominałam je, jakby były wypowiedziane przez grupę nierealnych kobiet, które klaskały i śpiewały w domu, gdzie zmarło nierealne dziecko. Inne kobiety paliły przy nas. Poważne, czujne, wyciągały w naszą stronę długie, sępie szyje. Za nimi, w cieniu framugi, inna kobieta owinięta aż po głowę w czarną chustę czekała, aż zagotuje się kawa. Nagle do naszego śpiewu przyłączył się męski głos. Z początku był niezgrany, niezdecydowany. Później stał się wibrujący i metaliczny, jakby mężczyzna śpiewał w kościele. Veva Garcia trąciła mnie łokciem w żebra. Wtedy podniosłam wzrok i zobaczyłam go po raz pierwszy. Był młody, schludny, miał mocną szyję i zapiętą na cztery guziki marynarkę. I patrzył na mnie.
Słyszałam, że powróci w grudniu, i myślałam, że nie ma dla niego lepszego mieszkania, niż ten zamknięty pokoik. Ale już tego sobie nie wyobrażałam. Mówiłam sobie: “Martin, Martin, Martin”. I to imię - skrupulatnie przebadane, smakowane, rozłożone na cząstki najistotniejsze - traciło dla mnie całe swe znaczenie.
Gdy wychodziłyśmy od Paloquemada, potrząsnął przy mnie pustą filiżanką. Powiedział: “Wyczytałem pani los w fusach”. Szłam z dziewczętami do drzwi i słyszałam jego głęboki, namawiający, łagodny głos: “Proszę policzyć siedem gwiazd, a będę się pani śnić”. Przechodząc obok drzwi zobaczyłyśmy w trumnie dziecko Paloquemada, z twarzą pokrytą pyłem ryżowym, z różą w ustach i powiekami podtrzymywanymi zapałkami. Luty owiewał nas chłodnym tchnieniem jego śmierci, a w pokoju unosił się zapach jaśminów i fiołków, zwarzonych od upału. Ale ten głos, wyodrębniony z milczenia zmarłego, był niezmienny i jedyny: “Proszę to dobrze zapamiętać. Tylko siedem gwiazd”.
W lipcu był w naszym domu. Lubił opierać się o ustawione na poręczy doniczki. Mówił: “Przypomnij sobie, że nigdy nie patrzyłem ci w oczy. To sekret mężczyzny, który zaczął się obawiać, że się zakocha”. Rzeczywiście, nie pamiętałam jego oczu. W lipcu nie umiałabym powiedzieć, jakiego koloru źrenice miał mężczyzna, którego miałam poślubić w grudniu. Mimo to, sześć miesięcy wcześniej, luty był zaledwie głębokim milczeniem w południe; para stonóg, samiec i samica, zwijających się w łazience; wtorkowa żebraczka prosząca o wiązankę melisy i on, wyprostowany, uśmiechnięty, z marynarką zapiętą na wszystkie guziki: “Doprowadzę do tego, że będzie pani myśleć o mnie o każdej porze. Postawiłem portret za drzwiami i wbiłem szpilki w oczy”. A Genoveva Garcia krztusząc się ze śmiechu: “To głupoty, których mężczyźni uczą się od Indian”.
Pod koniec marca przychodził już chyba do domu. Długie godziny spędzał w gabinecie ojca, przekonując go do czegoś bardzo ważnego, do czegoś, czego nigdy nie mogłam rozszyfrować. Minęło już jedenaście lat od mojego ślubu; dziewięć od dnia, w którym zobaczyłam go w oknie pociągu, gdy mówił “do widzenia”, gdy kazał mi przyrzec, że będę opiekować się dzieckiem, póki on po nas nie wróci. Minęło dziewięć lat bez żadnej wiadomości od niego, a ojciec, który pomógł mu w przygotowaniach do tej podróży bez końca, ani jednym słowem nie wspomniał o jego powrocie. Ale nawet podczas tych trzech lat naszego małżeństwa nie był bardziej konkretny i namacalny niż w dniu, gdy czuwałyśmy przy trumnie dziecka Paloquemada, czy w tę marcową niedzielę, gdy zobaczyłam go po raz drugi, kiedy Veva Garcia i ja wracałyśmy z kościoła. Stał w drzwiach hoteliku z dłońmi w kieszeniach marynarki na cztery guziki. Powiedział: “Teraz będzie pani myśleć o mnie przez całe życie, bo szpilki już wypadły z portretu”. Powiedział to tak przytłumionym i napiętym głosem, że wydawało się to prawdą. Ale nawet ta prawda była dziwna i odmienna. Genoveva uparcie twierdziła: “To świństwa Indian”. Trzy miesiące później uciekła z dyrektorem jakiegoś objazdowego teatru kukiełkowego, lecz tamtej niedzieli wydawała się jeszcze bardzo pruderyjna i poważna. Martin powiedział: “Uspokaja mnie myśl, że ktoś będzie mnie wspominał w Macondo”. A Genoveva Garcia, patrząc na niego z twarzą wykrzywioną irytacją, krzyknęła:
- Tfuj, na psa urok! Ażebyś tak zgnił razem z tą twoją marynarką na cztery guziki!
7