Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
A w trzecim dniu wzeszło słońce.
Czerwiec 1974
Profesor A DońdaZe wspomnień Ijona Tichego
Słowa te ryję w glinianych tabliczkach przed moją jaskinią. Zawsze interesowało mnie, jak Babilończycy to robili, nie przypuszczałem jednak, że sam będę musiał próbować. Musieli mieć lepszą glinę, a może pismo klinowe lepiej się do tego nadawało.
Moja rozÅ‚azi siÄ™ albo kruszy, wolÄ™ to jednak od gryzmolenia wapieniem po Å‚upku, bo od dziecka jestem wrażliwy na zgrzytanie. Nie bÄ™dÄ™ już nigdy nazywaÅ‚ starodawnych technik prymitywnymi. Profesor przed odejÅ›ciem obserwowaÅ‚, jak mÄ™czÄ™ siÄ™, żeby skrzesać ogieÅ„, i gdy zÅ‚amaÅ‚em po kolei nóż do otwierania konserw, nasz ostatni pilnik, scyzoryk i nożyczki, zauważyÅ‚, że docent Tompkins z British Museum próbowaÅ‚ przed czterdziestu laty wyÅ‚upać z krzemienia zwyczajnÄ… skrobaczkÄ™, podobnÄ… do sporzÄ…dzanych w epoce kamiennej i zwichnÄ…Å‚ sobie nadgarstek oraz stÅ‚ukÅ‚ okulary, ale skrobaczki nie wyÅ‚upaÅ‚. DodaÅ‚ też coÅ› o urÄ…gliwej wyższoÅ›ci, z jakÄ… patrzymy na jaskiniowych antenatów. MiaÅ‚ racjÄ™. Moja nowa siedziba jest nÄ™dzna, materac już zgniÅ‚, a z bunkra artyleryjskiego, w którym tak dobrze siÄ™ mieszkaÅ‚o, wygnaÅ‚ nas ten schorowany, stary goryl, którego licho przyniosÅ‚o z dżungli. Profesor utrzymywaÅ‚, że goryl wcale nas nie wysiedliÅ‚. ByÅ‚o to o tyle prawdÄ…, że nie okazywaÅ‚ agresywnoÅ›ci, lecz wolaÅ‚em nie dzielić z nim i tak ciasnego pomieszczenia — najmocniej denerwowaÅ‚y mnie jego zabawy granatami. Może i usiÅ‚owaÅ‚bym go wygonić, baÅ‚ siÄ™ czerwonych puszek zupy rakowej, której tyle tam zostaÅ‚o, ale baÅ‚ siÄ™ jednak za maÅ‚o, a poza tym Maramotu, który teraz już otwarcie przyznaje siÄ™ do szamaÅ„stwa, oÅ›wiadczyÅ‚, że rozpoznaje w maÅ‚pie duszÄ™ stryjecznego i nastawaÅ‚ na to, by nie robić mu na zÅ‚ość. ObiecaÅ‚em, że nie bÄ™dÄ™, profesor zaÅ› zÅ‚oÅ›liwy jak zwykle bÄ…knÄ…Å‚, że jestem powÅ›ciÄ…gliwy nie ze wzglÄ™du na stryja Maramotu, ale bo nawet schorowany goryl pozostaje gorylem. Nie mogÄ™ odżaÅ‚ować tego bunkra, kiedyÅ› należaÅ‚ do fortyfikacji granicznych miÄ™dzy Gurunduwaju i LambliÄ…, a teraz cóż, żoÅ‚nierze rozbiegli siÄ™, a nas wyrzuciÅ‚a maÅ‚pa. Wciąż nasÅ‚uchujÄ™ mimo woli, bo dobrze ta zabawa granatami siÄ™ nie skoÅ„czy, ale sÅ‚ychać tylko jak zawsze stÄ™kanie przejedzonych uruwotu i tego pawiana, który ma podbite oczy. Maramotu mówi, że to nie zwykÅ‚y pawian, lecz muszÄ™ dać spokój gÅ‚upstwom, bo nigdy nie przejdÄ™ do rzeczy.
Porządna kronika powinna mieć daty. Wiem, że koniec świata nastąpił tuż po porze deszczowej, od której minęło kilka tygodni, lecz nie wiem dokładnie, ile to było dni, bo goryl zabrał mi kalendarz, w którym notowałem najważniejsze zdarzenia zupą rakową od czasu, gdy skończyły się długopisy.
Profesor utrzymywał, że nie był to żaden koniec świata, lecz tylko jednej cywilizacji. I w tym przyznaję mu słuszność, bo nie można rozmiarów takiego zajścia mierzyć osobistymi niewygodami. Nic strasznego nie stało się, mawiał profesor, zachęcając Maramotu i mnie do popisów wokalnych, lecz kiedy mu się skończył tytoń fajkowy, stracił pogodę ducha i po wypróbowaniu włókien kokosowych poszedł przecież po nowy tytoń, choć musiał zdawać sobie sprawę z tego, czym jest obecnie taka wyprawa. Nie wiem, czy go jeszcze kiedyś zobaczę. Tym bardziej winienem przedstawić potomności, która odbuduje cywilizację, tak wielkiego człowieka. Los mój jakoś tak się składał, że mogłem obserwować z bliska najwybitniejsze osobistości epoki, a kto wie, czy Dońda nie będzie uznany za pierwszą wśród nich. Ale pierwej trzeba wyjaśnić, skąd wziąłem się w buszu afrykańskim, który jest teraz ziemią niczyją.