Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.szaleństw Jimiego Hendrixa, posiadł Ritchie Blackmore, czego dowód dał na...właściwości docierającej do niej stymulacjirapeuta towarzyszy pacjentowi w próbach(na przykład łatwiej kodować informacje nawyjaśnienia...psychiki, ograniczonej barierami Saturna, z energiami zbiorowości zawsze jestobarczone ryzykiem, nawet jeśli zdarzało się już setki razy...interwencji zbrojnej po stronie Sajgonu wojsk lądowych USA 1961-68, a następnie do ludobójczej eskalacji wojny siłami powietrznymi i mor...Towarzyszyła mu błyskawica rozdzierająca nagłą, nieprzeniknioną ciemność...zdrowie; ale tłustemu tysiąc okazyj do złego zdrowia...Ulisses przykucnął pod krzakiem i próbował zastanowić się nad sytuacją...ślić wyraźnie...Na konferencji uchwalono porozumienie w sprawie utworzenia —f- Rady Ministrów Spraw Zagranicznych Wielkich Mocarstw...niż to, co w nas jest najmniej ważne...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

- Ładnie.
Po jakimś czasie usiedliśmy na ślicznej łące i zaczęliśmy podziwiać widoki. Niedaleko pasły się owce, po drugiej stronie doliny słońce powoli opadało za Alpy, w dole płynął strumyk, a woda migotała w blasku popołudniowych promieni. Było tak pięknie i spokojnie że nigdzie nie chciałem się ruszać.
Z każdą minutą Gretchen i ja coraz lepiej się porozumiewamy. Gretchen tłumaczy mi że pochodzi z Niemiec Wschodnich. Wschodnie Niemce są w posiadaniu Rusków, którzy wybudowali tam taki wielki mur żeby nikt nie mógł się wydostać na zewnątrz. Ale Gretchen jakoś udało się uciec. Od pięciu lat pracuje jako kelnerka i ma nadzieję że któregoś dnia zdoła wyciągnąć na zachód swoją rodzinę, bo tu na zachodzie nikt nikogo nie odgradza murem. Próbowałem opowiedzieć Gretchen o sobie, ale nie wiem czy cokolwiek zrozumiała. Nie szkodzi. Tak i tak coraz bardziej się zaprzyjaźniamy. W pewnej chwili Gretchen wzięła mnie za rękę i uścisnęła ją, a potem położyła głowę na moim ramieniu i tak sobie siedzieliśmy patrząc jak słońce znika za górami.
 
W ciągu następnych kilku miesięcy rozegraliśmy od groma meczów. Graliśmy z marynarzami, z lotnikami, ale najczęściej z normalnymi wojakami. Kiedy mecz odbywał się niedaleko naszej jednostki zapraszałem Gretchen żeby przyszła i mi kibicowała. Nie umiała się pokapować co się dzieje na boisku i głównie wołała ach! ach! ale mnie to nie przeszkadzało. Po prostu lubiłem jak była blisko. Zresztą chyba dobrze że nie mówiliśmy tym samym językiem, gdyby tak było Gretchen szybko by się połapała jaki ze mnie głupek i więcej nie chciałaby się ze mną zadawać.
Któregoś dnia poszłem do miasta. Idziemy sobie razem ulicą, ja i Gretchen, i ja jej mówię że chcę kupić prezent dla małego Forresta. Ona na to że chętnie pomoże mi coś wybrać. Odwiedzamy jeden sklep, drugi, Gretchen pokazuje mi różne zabawki, ołowiane żołnierzyki, drewniane traktory, więc jej tłumaczę że mały Forrest nie jest aż tak mały. Wreszcie znajduję coś co mu się powinno spodobać.
Jest to tuba, wielka, lśniąca, metalowa, taka na jakich grają w soboty w szwabskich piwiarniach.
- Ach, Forrest - mówi Gretchen - ona bardzo droga. Ja wiedzieć, że szeregowy nie zarabiać tona pieniędzy.
- Cena nie gra roli - ja na to. - Widzisz, Gretchen, mało czasu spędzam z synem. Boję się że mnie zapomni. A jak mu będę dawał ładne prezenty, to może będzie mnie pamiętał.
- Ach, Forrest, ty źle myśleć. Mały Forrest na pewno woleć dwa, trzy lista tygodniowo. Na pewno woleć lista niż tuba.
- Może - mówię - ale nie jestem zbyt dobry w pisaniu. Niby wiem co chcę powiedzieć, a zupełnie nie umiem powiedzieć tego na papierze. Lepiej dogaduję się ustnie, rozumiesz co mam na myśli?
- Ja, Forrest, ja - ona na to. - Ale ta tuba kosztować osiemset dolarów!
- Trudno. Oszczędzałem.
Więc wzięłem i kupiłem dzieciakowi tubę. Można nawet powiedzieć że dostałem rabat, bo sklepikarz nie policzył ani grosza za list, który doczepiłem do prezentu. Właściwie nie był to żaden list, tylko parę słów że tęsknię i że niedługo wrócę do domu. Okazało się że z tym ostatnim znów nałgałem.
 
Pod koniec sezonu piłkarskiego Cuzamy mają dziesięć meczów wygranych, trzy przegrane i startują w ogólnowojskowych mistrzostwach, które się odbędą w Berlinie. Sierżant Kranz chodzi cały przejęty i mówi że jeśli wygramy jeszcze ten jeden raz, to na pewno zwolnią nas z szorowania czołgów. Ale wcale nie jestem taki przekonany.
Dobra, wreszcie zbliża się wielki dzień. Poprzedniego wieczoru wybrałem się do miasta żeby zobaczyć się z Gretchen. Kiedy weszłem do piwiarni, akurat roznosiła gościom kufle z piwem, ale na mój widok zrobiła sobie krótką przerwę, usiadła przy moim stoliku i wzięła mnie za rękę.
- Cieszyć mnie twój widok, Forrest - powiada. - Brakować mi.
- Mnie ciebie też - ja na to.
- Może jutro iść razem na majówka, co? - pyta. - Ja mieć dzień wolny od praca.
- Chciałbym - mówię. - Ale jutro gramy mecz.
- Ach!
- A może miałabyś ochotę mi pokibicować? W Berlinie.
- Berlin? - ona na to. - Berlin daleko.
- Wiem - mówię. - Ale wojsko zamówiło autobus żeby przewieźć kilka żon, trochę sprzętów, no i w ogóle. Mógłbym spytać czy nie znalazłoby się jeszcze jedno miejsce.
- Ach! - Gretchen na to. - Wy i wasz futbol. Nic go nie rozumieć. Ale jak ty chcieć, Forrest, to ja pojechać.
I tak oboje wybraliśmy się do Berlina.
 
Ogólnowojskowe mistrzostwa rozgrywaliśmy na wielkim boisku koło muru berlińskiego. Za przeciwników mieliśmy facetów z sekcji wywiadowczej Trzeciej Dywizji Pancernej - Magów z Wiesbaden. Kurde, bystre to były chłopaki! Niby nic dziwnego, do wywiadu głupich nie biorą.
Byliśmy więksi i szybsi, ale wywiadowcy górowali sprytem. Najpierw zastosowali zagrywkę o nazwie Statua Wolności. Nikt z naszych w życiu takiej na oczy nie widział, więc bez problemu zdobyli punkty przez przyłożenie.