Ludzie pragnÄ czasami siÄ rozstawaÄ, Ĺźeby mĂłc tÄskniÄ, czekaÄ i cieszyÄ siÄ z powrotem.
- Jaka?
Imię, nazwisko?
- Nie wiem.
Spotkałam jš na podwórku przed domem.
No i zaczęłaplotkować, że dobrze znała Zajcewš.
I żeta skarżyła się jej na Monachowa, że jest bardzo zazdrosny.
- A skšd wzięłajegoadres?
-Z Centralnego Biura Adresowego.
- No tak - powiedział przecišgle, po czympolecił, abym opisała sšsiadkę.
-Taka niewysoka szatynka, piwne oczy, między trzydziestkš a czterdziestkš.
- Jakie znaki szczególne?
-Nie zauważyłam.
- Notak - powtórzył i zaczšł bębnić palcami po blacie stołu.
Po chwilistwierdził:
- No cóż, wobec tego sprawa zamknięta.
-Anton zostaniezwolniony?
- Bez dwóch zdań.
-W takim razie ja już sobiepójdę, dobrze?
- Oczywicie, jaknajbardziej - niespodziewaniepieszczotliwie odparł
major, wypisujšc przepustkę.
- Kiedy przeprowadzka?
- Lada dzień.
Damy ci znać.
-Tylko otydzień wczeniej, żebym mógł wam pomóc, jeli oczywicie
nie wydarzy sięnic nieprzewidzianego.
Pożegnalimy się.
Opuciłam restaurację pełna entuzjazmu.
Sprawazałatwiona.
Anton na wolnoci.
O Fiodorze się nie wygadałam.
Siedemtysięcy w kieszeni!
Rozdział 21
Do domuwróciłam padnięta jak pies Pluto.
Dzień był naprawdę pracowity i pełen wrażeń.
W przedpokoju zobaczyłam na wpółotwarte skrzynki z napisem "Pedigree Pal".
Wokół roznosił się zapachwieżej karmy.
Zajrzałam do rodka- niegrzeszšceczystociš adidasyKiriuszki leżaływ sšsiedztwie ksišżek, skarpetek i kaset.
Rzeczy wrzucone były byle jak.
Pewnie brał wszystko,co muwpadło pod rękę.
- Kiriuszka!
- zawołałam.
- Co?
- wysunšł głowę do przedpokoju.
-Jak możnapakować masło z żelastwem?
W milczeniu podszedł doskrzynki, nachylił się i odparł:
-Ale tu niema żadnego żelastwa.
Co ty wygadujesz?
- To było w przenoni.
-Że jak?
Straciwszy cierpliwoć, ryknęłam:
- Nie układa się butów z ksišżkami!
-Dlaczego?
Zagišł mnie tym prostym pytaniem.
Rzeczywicie, właciwie dlaczego?
Wychowywała mnie władcza, nieznoszšca sprzeciwu matka.
Bardzojš kochałam i zawsze byłam jej posłuszna.
W naszymdomu istniał całysystem zakazów i nakazów.
Na przykład nie pozwalano mi jeć ziarensłonecznika.
Powód był bardzo prosty -takie jedzenie nie wpływa korzystnie na organizm dziecka, jedynie zapychażołšdek.
Wszystkie ogra-
201
liczenia były tłumaczone w tensam sposób: troskš o moje zdrowie.
Niemogłam oglšdać telewizji po dziewištej wieczorem, bo miałabymnocne koszmary.
Nie wolnomi było kupować jedzenia na ulicy, bo można się otruć.
Konserwa rybna wsosie pomidorowymto trucizna.
Kryminały - strata czasu.
Czytać mogłam tylko i wyłšcznie LwaTołstoja, Dostojewskiego, w najgorszym wypadku - Wiktora Hugo.
Aż strach pomyleć,coby było, gdyby mamie wpadły w ręce ksišżki Marininejalbo Daszkowej.
Zapewne spaliłaby to wiństwow kominku, żeby uchronić przednim dziecko.
Mama kochała mnie bezgranicznie.
Całe życie marzyła, że wyrosnęna pięknš, mšdrš kobietę.
Na ołtarzumiłoci złożyła wszystko.
Najpierwwyuczyła córkę naharfistkę, potem wydała za mšż.
Jednak wyszło dokładnie odwrotnie.
Harfy nienawidziłam, męża nie mogłam znieć i niczego nie potrafiłam.
Za pięknš kobietę nie mogłam ujć nawet z tonštapety na twarzy.
Szczęciew nieszczęciu na mojej drodzepojawiła sięKatia.
Dzięki niej stopniowo zaczęłam się zmieniać w normalnego człowieka.
Teraz moje dzieciństwo daje o sobie znać już tylko od czasu doczasu.
No bofaktycznie, dlaczego niewolno spakować butów z ksišżkami.
Musi być jakie rozsšdne wytłumaczenie.
- Od brudnych butów poniszczš się ksišżki - znalazłam odpowied.
-Adidasy sš czyste - upierał się przy swoimKiriuszka.
- A poza tymnie będš tam leżeć całš wiecznoć.
Trzydziestego pierwszegosię przeprowadzimy i czeć!
Chyba się przesłyszałam!
- Trzydziestego pierwszego grudnia?
W sylwestra?
Skšd ci to przyszło do głowy?
- Mama byław firmie przewozowej - wyjanił - i tam jej powiedzieli,że od pierwszego styczniaceny na usługi wzrosnš trzykrotnie.
A my potrzebujemy jeszcze tragarzy!
Dobrze, że znalazła się wolna ekipa.
Kazali,żebymy byligotowi przed pierwszš.
Ta wiadomoć z lekka mnie uspokoiła.
Jeli o 13.
00 zaczniemy przeprowadzkę, to zejdzie nam gdzie do pištej.
Oba mieszkania sš położoneniedaleko siebie.
Zdšżymy nawet rozpakować naczynia iprzygotować jakš sałatkę.
proposgarnków.
Szybkim krokiem wparowałam do kuchni i zamarłamna progu.
Napodłodze stała ogromna skrzynia.
Półtora metra długoci ize dwa szero.
202
koci.
W rodku leżała sterta talerzy, filiżanek, patelni, widelców i garnków.
- Tina!
- wrzasnęłam, czujšc ogarniajšcš mnie złoć.
-Tina!
- Tak - wymamrotała, wsuwajšc głowę w szparę w drzwiach.
- Cojestgrane?
Odnotowałam w mylach fakt, że znówmacałe ustaw czekoladziei kamiennym tonem zapytałam, wskazujšc skrzynkę:
- Co to jest?
-Jakto co?
- osłupiała.
-Karton z naczyniami.
- To niekarton, a trumna z naczyniami!
Jakmożna nie wiedzieć, żeniepakuje się porcelany z garami?
- Też mi problem - prychnęła.
- Nic im się nie stanie.
Mamy rzut beretem.
Z góry przyłoży się poduszkš i po kłopocie.
Nie potrafiłam znaleć kontrargumentów.
Do godziny trzeciej nad ranem przekładałam filiżanki, talerze i kieliszki, zawijajšc każdy przedmiot oddzielnie w gazetę.
Na szczęcie w pokoju u Sierioży i Julii znalazłam cały stosstarych, pożółkłych czasopism.
Pokolacji poczekałam,ażdomownicyzasnš, po czym na paluszkach przekradłam się dosypialni i wycišgnęłam spod łóżkazakurzone gazety.
Jużdawno wierzbiły mnie ręce, żeby jepo kryjomu wyrzucić.
Teraz chociażsię naco przydadzš.
Nad ranem cały tłukšcy się sprzęt kuchenny był porzšdnie zapakowany.
Z poczuciem spełnionego obowišzku położyłam się na kanapie, nawetjej nierozkładajšc, ani tym bardziejnie cielšc.
Mopsy z miejsca wszczęłybójkę o miejsce przy mojejtwarzy.
Nie miałam siłyich wyganiać.
Z przyjemnego snu wyrwał mnie przeraliwy krzyk.
Usiadłam i potrzšsnęłamgłowš.
Co się stało?