Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Dziś fałszywi prorocy nazywają siebie uczonymi i artystami. Czy mamy założyć ręce i czekać, aż ci wszyscy nowi malarze, rzeźbiarze i anatomowie sporządzą z najczystszego marmuru posąg Lucyfera i zechcą nim na ołtarzach zastąpić Pana naszego Jezusa Chrystusa?
To od nas, chrześcijan, zależy, czy jutro będziemy umieli odróżnić Prawdę od farsy.
Oskarżam podsądnego o krzywoprzysięstwo, bo sprzeniewierzył się temu, co przyrzekł. Przypomnę wam tutaj, co oskarżony ślubował w owym dniu, gdy otrzymał tytuł lekarza:
“Przysięgam, Boga biorąc na świadka, że przysięgi tej i następujących zobowiązań wedle sił moich i najlepszej woli dopełnię. Mojego nauczyciela w sztuce lekarskiej na równi z rodzicami szanował będę, mienie swoje z nim podzielę, a gdy w potrzebie się znajdzie, zawsze mu z pomocą pośpieszę. Dzieci jego za rodzonych braci uważać będę, a na żądanie sztuki lekarskiej je wyuczę, bez wynagrodzenia i jakiegokolwiek z ich strony zobowiązania. Prawidła sztuki, wykład jej ustny i całą naukę właściwą wygłaszać będę moim synom, mojego nauczyciela synom i innym przysięgą lekarską związanym uczniom; oprócz tych, nikomu więcej. Sposób życia będę urządzać chorym dla ich dobra podług sił moich i zdolności; nigdy ich nie skrzywdzę i sam od krzywdy strzec ich będę. Nigdy nikomu, nawet na jego żądanie, nie podam trucizny ani nie będę doradzał, by sam po nią sięgnął. Nie udzielę żadnej niewieście środka poronnego. W czystości i niewinności świętej zachowam swoje życie i sztukę. Do jakiegokolwiek domu wejdę, chcę tam wejść tylko dla pożytku i dobra chorego; nigdy mną nie będzie kierować rozmyślne bezprawie lub występek, czynów lubieżnych z nikim też nie popełnię, ani z mężczyzną, ani z kobietą, ani z człowiekiem wolnym, ani z niewolnikiem. Cokolwiek w czasie leczenia i poza nim zobaczę i usłyszę, a będzie to związane z osobą pacjenta i powtarzane być nie powinno, tego nikomu nie powiem i w tajemnicy zachowam. Jeśli tej przysięgi dotrzymam i w niczym jej nie naruszę, niech mi będzie dane wieść życie szczęśliwe i w poważaniu wśród ludzi oraz korzystać z owoców mej sztuki aż po najodleglejsze czasy. Jeśli natomiast przysięgę tę złamię, niech mi się stanie odwrotnie”.
Oskarżam podsądnego o krzywoprzysięstwo, bo ani jednego z tych słów nie dotrzymał. Zhańbił i sprofanował swój zawód, którego się tutaj, w tym domu, wyuczył.
Oskarżam podsądnego o czary i satanizm. Wszystko, co mógłbym tutaj powiedzieć, jest niczym wobec niezbitych dowodów. Słyszeliście przecież zeznania świadków; czytaliście wszystkie akta; widzieliście malunki, które oskarżony własnoręcznie wykonał. Najbardziej jednak przekonującym dowodem są słowa samego oskarżonego. Odkrycie, do którego rości pretensje, jest diabelskim kłamstwem. Jakże inaczej można nazwać ów Amor Veneris? Oskarżony twierdzi, że odkrył organ, który rządzi wolą, miłością i rozkoszą u kobiet; jakże można stawiać na równi wolę duszy i cielesną rozkosz? Czyż nie jest satanistą ów zuchwalec, który Szatana chce wynieść na miejsce przynależne Bogu?
Gdy się zaś rzecz rozważy z punktu widzenia samej anatomii, czym jest ów tak zwany Amor Veneris? Czyż nie są to tylko puste słowa? Możecie gruntownie przebadać kobiece genitalia i na pewno w nich nie znajdziecie żadnego Amor Veneris. Nie ma tam żadnego organu, którego by już wcześniej nie opisali taki Rufus z Efezu, Avicenna albo Julio Polux. Być może Amor Veneris to nic innego jak nymphae, o których mówi Berengarro, albo praputio matrices, opisana już w X wieku przez arabskiego lekarza, Haliego Abbasa. Mówię wam: są to słowa i nic tylko słowa. A może owym “odkryciem” oskarżonego jest tentigenem, o którym wspomina Abul-Kassim? Słowa, diaboliczne słowa!
Pozwolę teraz, żeby sam podsądny się oskarżył. W jego słowach i w tym wszystkim, co na swoją obronę przytoczy, znajdziecie najlepsze dowody, że prawdą są moje zarzuty.
Obrona
I
Na 3 kwietnia wyznaczono dzień, w którym oskarżony miał odpowiedzieć na przedstawione mu zarzuty. Mateusz Kolumb wszedł do auli, w której zasiadał Wysoki Sąd, i towarzyszyło mu tylko przekonanie o własnej racji; na nic innego nie mógł liczyć. Ubrany był w wełniane lucco, ramiona okrył szalem, a foggia na głowie pół twarzy mu zasłaniała. Zdjął ją tylko na chwilę, gdy przechodził przed sędziowskim stołem. Po prawej stronie komisji siedział oskarżyciel, Alessandro di Legnano. Kardynał Caraffa przypomniał zarzuty, które ciążyły na osobie Mateusza Kolumba, i dopełniwszy tej formalności, nakazał, by oskarżony natychmiast rozpoczął swą obronę.
Wszystkie spojrzenia zbiegły się na zgnębionej postaci anatoma. Stojąc samotnie przed sądem, Mateusz Kolumb nie umiał znaleźć odpowiednich słów. Gdy był uwięziony w swej celi, obmyślił dziesiątki sposobów, w jakie mógłby się bronić; teraz żaden nie przychodził mu do głowy.
II
Wystąpienie Mateusza Kolumba przed Komisją Doktorów Kościoła