Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Pani Schiff skinęła głową ze znużeniem. Rozwinął się u niej rodzaj przytłumionej odrazy do własnych fantazji, dlatego że musiała recytować je tyle razy, kiedy absolutnie nie była w nastroju do fantazjowania. Nazywała to swoim kompleksem Szeherezady. Na nic się nie zdawały w takich sytuacjach próby skracania opowiadanej historii, gdyż Inkub zawsze potrafił wyczuć, kiedy odbiegała od ustalonego formatu i formułek, i skomlał, nie dawał jej spokoju, dopóki zbaczająca fabuła nie została sprowadzona z powrotem na wąskie ścieżki ortodoksji. W końcu pani Schiff nauczyła się, jak dobra owca, nie zbaczać.
- Jest to opowieść - zaczęła, jak zaczynała tak wiele razy wcześniej - o Króliczku Miodokróliczku i jego siostrze, Miodku Miodokróliczku, i o wspaniałym Bożym Narodzeniu, które spędzili w Betlejem, pierwszym w ogóle Bożym Narodzeniu. Pewnego wieczoru, tuż przed porą snu, kiedy Króliczek Miodokróliczek miał zaraz udać się na zasłużony spoczynek po jak zwykle bardzo pracowitym dniu, jego kochana siostrzyczka, Miodek Miodokróliczek, przybyła skacząc, hipiti-hop, do ich przytulnej norki głęboko w korzeniach sękatego, wykrzywionego starego dębu i powiedziała do brata: „Króliczku! Króliczku! Musisz wyjść i popatrzeć na niebo!". Króliczek rzadko widywał siostrę tak podekscytowaną, więc choć był senny (a był bardzo senny)...
Inkub wiedział, że nie może ulegać takim aluzjom. On sam był całkowicie przebudzony i pochłonięty tą historią.
- ...wyskoczył, hipiti-hop, z ich kochanej norki, i jak myślicie, co zobaczył, świecącego w górze na niebie?
Inkub popatrzył na Daniela.
- Co zobaczył? - zapytał Daniel.
- Zobaczył gwiazdę! I powiedział do swojej siostry, Miodka Miodokróliczka: „Jaka piękna i naprawdę zdumiewająca gwiazda! Chodźmy za nią". A więc poszli za tą gwiazdą. Szli za nią po łąkach, gdzie krowy ułożyły się już do snu, i przez szerokie szosy, i również po jeziorach, bo była to zima i jeziora były całe pokryte lodem, aż w końcu przybyli do Betlejem, które jest w Judei. Do tego czasu, naturalnie, oboje byli dość zmęczeni po podróży i niczego nie chcieli tak bardzo jak położyć się spać. A więc poszli do największego hotelu w miasteczku, Hotelu Betlejem, ale nocny portier był bardzo niegrzeczny i powiedział, że w hotelu nie ma miejsca z powodu spisu ludności, który przeprowadza rząd, i że nawet gdyby było miejsce, nie wpuściłby królików do swojego hotelu. Biedna Miodek Miodokróliczek myślała, że się rozpłacze, ale ponieważ nie chciała, by brat martwił się z jej powodu, postanowiła być dzielna. A więc, z wesołym strzyżeniem długimi futrzanymi uszami, obróciła się w stronę Króliczka i powiedziała: „Nie musimy mieszkać w żadnym głupim starym hotelu. Chodźmy znaleźć stajenkę i tam zamieszkajmy. Stajenki i tak są bardziej zabawne!". A więc poszli poszukać stajenki, co nie było w ogóle problemem, bo oto przyjemna mała stajenka stała tuż za Hotelem Betlejem, z wołami i osłami, krowami i owcami... i czymś jeszcze poza tym! Czymś tak cudownym i delikatnym i ciepłym i cennym, że nie mogli uwierzyć swoim króliczym oczom.
- Co zobaczyli w stajence? - zapytał Daniel.
- Zobaczyli Dzieciątko Jezus!
- No nie!
- Tak, był tam, mały Pan Bóg, i Maryja i Józef też, klęczący przy nim, i wielka liczba pasterzy i aniołów i mędrców, wszyscy oni klękali i ofiarowywali Dzieciątku Jezus prezenty. Biedni Króliczek Miodokróliczek i Miodek Miodokróliczek czuli się po prostu okropnie, oczywiście, bo nie mieli żadnych prezentów dla Dzieciątka Jezus. A więc, krótko mówiąc...
Inkub podniósł czujnie oczy.
- ...te dwa kochane króliki skoczyły w noc, hipiti-hop, i dotarły aż do bieguna północnego, co wymaga mnóstwa skakania, ale one nie narzekały ani słowem. A kiedy przybyły na biegun północny, jak myślicie, co znalazły?
- Co tam znalazły?
- Znalazły warsztat Świętego Mikołaja. Był nadal wczesny wieczór, więc Mikołaj wciąż jeszcze tam był, i pani Mikołajowa też, i miliony małych elfów, które pomagają Mikołajowi robić jego zabawki, i renifery, które pomagają Mikołajowi je dostarczyć, ale nie podam imion wszystkich reniferów.
- Czemu nie?
- Bo jestem zmęczona i boli mnie głowa.
Inkub zaczął skowyczeć.
- Kometek i Kupidynka i Grzmot i Błyskawica. I Fircyk i Pyszałek i... i... Pomóż mi.
- Rudolf?
- Z bardzo błyszczącym nosem, oczywiście. Jak mogłam zapomnieć o Rudolfie? No więc po tym, jak wszyscy usiedli przed płonącym ogniem, a oni ogrzali swoje łapki i zjedli po kawałku smacznego ciasta marchewkowego pani Mikołajowej, dwoje Miodokróliczków wyjaśniło, dlaczego musieli przybyć na biegun północny. Opowiedzieli Mikołajowi o Dzieciątku Jezus i o tym, jak chcieli dać mu prezent na Boże Narodzenie, ale żadnego nie mieli. „Więc mieliśmy nadzieję - powiedziała Miodek Miodokróliczek - że moglibyśmy oddać mu swoje". Święty Mikołaj naturalnie był tym głęboko wzruszony, a pani Mikołajowa musiała się odwrócić, żeby wytrzeć łzy. Łzy szczęścia, rozumiecie.
- Czy jest jakiś inny rodzaj? - zapytał Daniel.
Inkub poruszył niespokojnie głową.
- No więc - ciągnęła pani Schiff, krzyżując ręce stanowczo na kolanach - Mikołaj powiedział Miodokróliczkom, że oczywiście mogą oddać swoje prezenty Dzieciątku Jezus, jeśli pomogą mu załadować je do wielkiego worka i włożyć go do jego sań.
- I jakie prezenty włożyli do worka? - zapytał Daniel.
- Były tam rutituttuty i ramitamtamy i lalki i frisbee i zestawy doktora z cukierkowymi tabletkami i malutkimi termometrami do udawania, że mierzy się temperaturę. Och, i sto innych uroczych rzeczy: gry i cukierki i mirra i kadzidło i płyty operowe i Dzieła Wszystkie Sir Waltera Scotta.
Inkub położył głowę, zadowolony.
- I załadował worek z prezentami do swoich sań, i pomógł dwóm Miodokróliczkom usiąść za sobą, i trzasnął ze swojego bata i...
- Odkąd to Mikołaj ma bat?