Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Na szczęście pytanie okazało się retoryczne, jubiler znał go od dziecka i wiedział, co o nim myśleć.
— Po diabÅ‚aÅ› uciekaÅ‚? — mówiÅ‚ z wyrzutem dalej, wracajÄ…c do spożywanego
Å›niadania. — Siadaj i jedz, widzÄ™ przecież, że jesteÅ› gÅ‚odny. DziÄ™kuj Bogu, że tam byÅ‚ jeden rozumny czÅ‚owiek i zgadÅ‚, co siÄ™ staÅ‚o, bo inaczej już by ciÄ™ caÅ‚a policja szukaÅ‚a. I tak ciÄ™ szukajÄ…, ale jako Å›wiadka. Co ciÄ™ napadÅ‚o, żeby znikać?!
— WystraszyÅ‚em siÄ™ — wymamrotaÅ‚ mÅ‚ody czÅ‚owiek trochÄ™ niewyraźnie, bo
polecenie pożywienia się wypełnił dość zachłannie.
To jubiler potrafił zrozumieć. Reakcji na przestrach również się zbytnio nie
dziwił, znał nie tylko swego pomocnika, ale także i życie. Uciec w pierwszej
chwili, no owszem, miało to odrobinę sensu, ale należało wrócić tu, do domu! Od razu, a nie po trzech dniach!
Z drugiej strony te trzy dni okazały się korzystne, ponieważ pozwoliły roz-
wikłać sprawę i policja już wszystko wiedziała. Z olbrzymim zainteresowaniem
i rosnącą ulgą w duszy, w milczeniu, bo gębę miał zajętą jedzeniem, zdumiony
swoim fartem, Michel Trepon wysłuchał informacji, których jubiler nie zamierzał
ukrywać. Nie widział po temu powodów, skoro ogłosiła je prasa.
Otóż u wicehrabiego wręcz błyskawicznie pojawił się komisarz policji, niejaki 101
pan Simon, człowiek inteligentny i myślący. Obejrzał zwłoki, marmurową rzeźbę, przedstawiającą Tezeusza walczącego z Minotaurem, przy czym byczy łeb Mino-taura godny był korridy, przewrócony stolik oraz inne drobiazgi, po czym prze-słuchał lokaja. Lokaj zaświadczył, że owszem, ta kolumna, stojąca na miękkim
dywanie, kiwała się lekko. Odrobinę. Była mowa nawet o wezwaniu człowieka,
żeby ją przytwierdził do ściany międzyokiennej, ale jeszcze tego nie załatwiono.
U wicehrabiego kręciło się dziś mnóstwo ludzi, w salonie obok czekali przyja-
ciele, dwóch panów, a drzwi były otwarte. Niemożliwe, żeby ktokolwiek wybrał
sobie taką chwilę na popełnienie zbrodni, musiałby zwariować. . .
Przeprosiwszy za prywatny komentarz, który wyrwał mu się na skutek zde-
nerwowania, lokaj kontynuował zeznanie oficjalne. Tak, istotnie, ta rzecz, zna-leziona o pół metra dalej, jest to sztuczna szczęka nieboszczyka pana wicehrabiego. Mimo młodego wieku wicehrabia sztuczną szczękę posiadał, utraciwszy
zęby w karczemnej bójce w wieku lat siedemnastu. W bójkę wdał się ten jeden
raz w życiu, z głupoty, i skutek zniechęcił go na zawsze do podobnego rodzaju ekscesów, a swoją sztuczną szczękę ukrywał z całej siły. Nikt o jego zębach nie wiedział. Owszem, coś tam w niej ostatnio szwankowało i mogło się zdarzyć, że mu wypadła. . .
Nawet bez przesłuchiwania naocznego świadka komisarz Simon wyobraził so-
bie wydarzenie. Wicehrabia może kichnął, zęby mu wyleciały, ktoś wszedł w tym momencie, z zeznań wynika, że pomocnik jubilera, wicehrabia rzucił się podnosić szczękę, chcąc ją ukryć, zanim obcy człowiek zobaczy, co to jest, potrącił chwiej-ną kolumnę i spowodował katastrofę. Ów pomocnik jubilera był tu jednakże przez chwilę i coś robił, skoro przyniesiona przez niego bransoleta leżała na podłodze obok przewróconego stolika, a w każdym razie widział to wszystko, musiał widzieć, zatem odnaleźć go i przesłuchać należy bezwzględnie.
Słysząc taką wersję wydarzeń, pomocnik jubilera oprzytomniał i odzyskał
odrobinę rozumu. Ponadto posilił się, co zdecydowanie podniosło go na duchu.
Uzgodnił ze zwierzchnikiem, że sam się zgłosi do komisarza Simona natychmiast, rezygnując z odpoczynku i snu.
Co też uczynił.
Brak odpoczynku i snu miał swoje konsekwencje. Potwierdziwszy cały ciąg
wydarzeń, zgadza się, wicehrabiemu upadło, rzucił się, trącił piekielną kolumnę, rzeźba, spadła i tak dalej, naoczny świadek dał się podpuścić i wyznał, co widział
w momencie wejścia. Wicehrabia przeglądał księgę. Jakąś bardzo starą. Tak, naoczny świadek zdążył ją dostrzec, zanim się to wszystko poprzewracało, o czym traktowała, nie wie, ale w środku miała wielką dziurę. . .
Z dziury komisarz wyciągnął wniosek, acz błędny, to jednak logiczny. Na jej
widok wicehrabia, stwierdziwszy nagle dewastację zabytku, zapewne drogo opła-
conego, zdenerwował się szaleńczo i tę szczękę wypluł w nerwach. Wszystko
zgadzało się doskonale.
102
Pomocnik jubilera wyszedł z tego interesu czysty jak łza, po czym, usuwając z siebie stres, przespał trzy doby prawie bez przerwy, komisarz natomiast jął się interesować księgą. Chciał mieć wszystko zapięte na ostatni guzik, a owej księgi nie było.
Znów wystąpił lokaj. Tak jest, pojawiła się tu panna Przyleska, wnuczka hra-
biny de Noirmont, u babki rezydująca, która księgę zabrała. Widział to na własne oczy. Sam tę księgę przedtem podniósł, bo leżała na podłodze, ze stolika spadła, i położył ją na konsolce przy drzwiach, odruchowo, a jaśnie panienka zajrzała do pokoju, księgę dźwignęła i poszła sobie. Kuzynka wicehrabiego de Pouzac,
wszystkim znana, mogła zabierać, co chciała. . .
Do Klementyny komisarz Simon dotarł osobiście, wyłącznie dla własnego
spokoju sumienia. Nie traktował nawet tej wizyty służbowo, zaprosił się prywatnie.
Wiedzę o całej tej okropnej historii Klementyna czerpała z trzech źródeł.
Z pierwszej relacji Justyny, z gazet i z niewielkiego telegramu, jaki dostała od wnuczki z Calais. Telegram, w najmniejszym stopniu nie liczący się z kosztami, brzmiał:
Indywiduum ucieka do Anglii. Stop. JadÄ™ za nim. Stop. Pieni Ë›
adze od matki.