Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Wytoczył się nawet na wpół nagi cięć Janek z parteru, o którym wszyscy wiedzą, że bije żonę, a w dodatku nikomu się nie kłania.
Po cholerę do niego dzwoniłam? Ale czy w takim stanie można wiedzieć, do kogo się dzwoni?!
„Ja chyba zwariowałam” — przemknęło przez moją obolałą głowę. Do jakich nieprzewidywalnych zachowań zdolny jest człowiek w sytuacjach ekstremalnych?
W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że przyciskam dzwonek sąsiadów uznawanych w bloku za głuchoniemych. Chciałam już popędzić dalej, kiedy drzwi nagle się otworzyły.
— Czy coś się pani stało? — zapytał rozkosznie słodkim głosem siwy starszy pan.
— Nie mogę wyjąć trzepaczek od miksera! — Łzy płynęły mi z oczu ciurkiem. — Czy mógłby pan nacisnąć ten zielony przycisk za moim uchem, o tu, z boku? Tylko ostrożnie, bo to strasznie boli!... Wyrywa mi włosy!...
— Spokojnie, dziecko. — Och, jakiż on ma piękny głos! — Po prostu coś się zablokowało.
— Życie mi się zablokowało, proszę pana!
— A? — Poprawił w uchu aparacik słuchowy, ale jednocześnie puścił mikser uczepiony moich włosów i moja głowa poleciała gwałtownie w dół.
— Daj pan. Może ja spróbuję? — wyrwał się nagle uczynny cięć Janek.
— Nie trzeba! — rzekł z tryumfalnym błyskiem w oku starszy pan, wyszarpując z rąk Janka rzeczony mikser. — Niebezpieczeństwo zagrażające młodej damie zostało zażegnane.
Gapie wstrzymali oddech. Jednym sprawnym szarpnięciem starszy pan sprawił, że wprawdzie zostałam oswobodzona od miksera, ale ciągle sterczały mi z głowy, chyba niezbyt typowe, lokówki!
Gapie, nie zauważywszy śladów krwi, co znaczyło, że lwy nie przystąpiły do akcji, uznali widowisko za skończone i skierowali się w stronę swoich bezpiecznych mieszkań. Na ich twarzach można było dostrzec uśmiechy ulgi i zadowolenia, że tym razem obyło się bez rzezi.
— Nic tak nie cieszy, jak cudze nieszczęście, co nie? — szepnął mi do ucha pan Janek, a ja natychmiast znalazłam się w oparach nie przetrawionego alkoholu.
Starszy pan zaprosił mnie na herbatę. Zamknął drzwi. Wprawdzie byłam uwolniona od miksera, ale dwie trzepaczki do ubijania piany nadal sterczały na mojej głowie. Urocza, filigranowa żona starszego pana zapytała, jak to się stało.
— To miało być ciasto dla gości. No, dla jednego gościa — bełkotałam, próbując jednocześnie wyplątać trzepaczki miksera ze swoich włosów. — Ubijałam białka na sztywną pianę, kiedy spadł mi na podłogę przepis na placek ze śliwkami. Zapomniałam wcześniej związać włosy i wystarczył moment. Schyliłam się i mnie wciągnęło...
W tym momencie szarpnęłam z całej siły i wiedziałam już, że oznacza to pozbawienie się znacznej ilości włosów. Uwolniona wreszcie od tych cholernych trzepaczek, które trzymałam w ręku jak wojenne trofeum, rozglądałam się w poszukiwaniu lustra.
— Lustro jest z tyłu, za panią, moje dziecko — powiedziała urocza starsza pani.
Obejrzałam się i moim oczom ukazał się całkiem łysy placek na skórze, o nieregularnym kształcie. Był na tyle widoczny, że moi wybawcy nie potrzebowali nawet okularów, aby go zobaczyć. W ich oczach malowało się zdziwienie, podczas gdy moje błyskawicznie napełniły się łzami. Tym razem nie z bólu, a z rozpaczy. Byłam autentycznie przerażona. Złapałam swój „włosożerny” sprzęt i wybiegłam spłakana, ledwie wydusiwszy: „Dziękuję”.
17.00. Dzwonek do drzwi. Paweł. Zdążyłam się jako tako doprowadzić do porządku. Mieszkanie także. Ciasta śliwkowego nie będzie. Będzie za to kompot. Otwieram. Paweł przygląda mi się uważnie.
— Jakaś nowa fryzura?
— Niezupełnie. — Czuję, jak łzy znowu zbierają mi się pod powiekami.
— Wiesz, ja się specjalnie na modzie nie znam, ale ładnie.
Z pewnością powiedział tak tylko przez grzeczność albo żeby podtrzymać mnie na duchu, bo nie podejrzewam go o zamiłowanie do ekstrawagancji. To, co miałam na głowie, czytaj: fryzura maskująca — było bardzo ekstrawaganckie.