Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Doktorek wali jeden kawałek swoją torbą. Beezer rozgniata drugi obcasem buta dojazdy; słychać piszczące zawodzenie.
– Co to, kurwa, za gówno? – pyta Doktorek. Jego zwykle chrapliwy głos nabrał tonu prawie falsetu. – Co to, kurwa...
– Nic z tego świata – mówi Jack. – Nieważne. Popatrzcie na niego. Popatrzcie na Myszę!
Czerwony blask zniknął z oczu Myszy; przez moment wygląda prawie normalnie. Na pewno widzi ich, a jego ból chyba ustąpił.
– Dzięki – szepcze. – Szkoda, że nie możesz wszystkiego wyciągnąć, ale to już wraca, człowieku. Uważaj.
– Słucham – mówi Jack.
– Lepiej, żebyś słuchał – odpowiada Myszą. – Wydaje ci się, że wiesz. Myślisz, że umiesz znaleźć to miejsce, chociaż tamtych dwóch nie może, ale chyba wiesz mniej, niż ci się... ach, kurwa.
Gdzieś pod kocem rozlega się upiorny odgłos czegoś pękającego, ustępującego pod naciskiem. Pot spływa po twarzy Myszy, mieszając się z czarną trucizną, sączącą się z jego porów i nadającą mokrej brodzie szarej barwy. Przewraca oczyma w stronę Jacka, ten zaś widzi, że na nowo pojawia się w nich czerwone lśnienie.
– Ale syf – stęka Myszą. – Nigdy nie myślałem, że tak skończę. Słuchaj, Hollywood... – Umierający mężczyzna rysuje mały prostokąt na prymitywnym planie. – To...
– „Ed’s Eats”, gdzie znaleźliśmy Irmę – mówi Jack. – Wiem.
– Zgadza się – szepcze Myszą. – Dobrze. Teraz patrz... po drugiej stronie... po stronie Shubert i Gale... i na zachód...
Myszą rysuje linię odchodzącą na północ od drogi 35. Po obu jej stronach kreśli małe kółeczka. Jack domyśla się, że przedstawiają drzewa. Myszą dodaje też na początku linii kreskę symbolizującą bramę: WSTĘP WZBRONIONY.
– No – mówi cicho Doktorek. – Zgadza się, tam właśnie był. Czarny Dom.
Myszą nie zwraca na to uwagi. Skupia gasnący wzrok wyłącznie na Jacku.
– Słuchaj mnie, glino. Słuchasz?
–Tak.
– Chryste, lepiej słuchaj – mówi Myszą.
Jak zawsze, i tym razem praca absorbuje Henry’ego, pochłania go, wypełnia jego umysł. Znudzenie i smutek nigdy nie mogły ostać się przed ciągłą fascynacją odgłosami świata widzących. Najwidoczniej nie może się z nią mierzyć również strach. Najtrudniejszy moment to nie słuchanie taśm, lecz zebranie się na odwagę, by wsunąć pierwszą do wielkiego dwukieszeniowego magnetofonu TE AC. Podczas chwili wahania Henry jest pewny, że czuje perfumy swojej żony nawet w dźwiękoszczelnym studiu z filtrowanym powietrzem. W tym momencie niezdecydowania jest pewny, że nie jest sam, że ktoś (lub coś) stoi tuż za drzwiami studia i przygląda się mu przez szybę w ich górnej części. Jest to zresztą absolutna prawda. Ponieważ cieszymy się dobrodziejstwem wzroku, widzimy to, czego nie dostrzega Henry. Pragniemy powiedzieć mu, co to, żeby zamknął się w studiu na klucz, na miłość boską zamknął się natychmiast, ale możemy jedynie obserwować.
Henry sięga do klawisza odtwarzania. Jego palec zmienia jednak kierunek i sięga do przycisku interkomu.
– Halo? Jest tam ktoś?
Postać stojąca w salonie Henry’ego i wpatrująca się w niego takim wzrokiem, jakim ogląda się pojedynczą egzotyczną rybę w akwarium, nie wydaje żadnego dźwięku. Resztki słonecznego blasku padają z drugiej strony domu i w salonie robi się całkiem ciemno, a Henry jest w zrozumiały sposób zapominalski, jeśli chodzi o zapalanie świateł. Naśladujące pszczoły zabawne bambosze Elmera Jespersona (aczkolwiek w tych okolicznościach niezbyt nas śmieszą) są chyba najjaśniejszymi rzeczami w pokoju.
– Halo? Jest tu ktoś?
Postać zaglądająca przez szybę w drzwiach studia uśmiecha się. W ręce trzyma sekator z garażu Henry’ego.