Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– Dokąd idziesz? – zapytała Lexi, która leżała jeszcze w łóżku.
– Wychodzę.
– Potrzebujesz wspólnika?
– Zawarliśmy umowę – odparł Gabriel. – Współproducenci pracują nad
scenariuszem, nadzorują kostiumy i charakteryzację…
– I sypiają z reżyserem – dodała. – Myślałam, że skoro seks był cudowny,
to zmienisz zdanie.
Gabe usiadł na brzegu łóżka, położył dłoń na piersi Lexi i delikatnie
pocałował ją w usta.
– Seks był świetny. Poza domem chcę myśleć o tobie, jak leżysz nago
w łóżku.
– Co za bajerant! Ale kocham cię za to. Kiedy wracasz?
– Za kilka godzin.
Doskonale, pomyślała. Im dłużej cię nie będzie, tym lepiej.
Wyszedł i przekręcił klucz w zamku. Nasłuchiwała odgłosów z klatki
schodowej. Przyjazd windy na piętro, rozsuwanie drzwi, zasuwanie drzwi,
zjazd na parter. Wstała i na palcach podeszła do okna. Patrzyła, jak Gabe
wychodzi na ulicę i kieruje się do stacji metra.
Wiedziała, że nigdy nie pozwoliłby jej pójść z nim do Mickeya, mimo to
musiała zapytać. Gdyby tego nie zrobiła, nabrałby podejrzeń. Przecież takie
zachowanie leżało w jej naturze. Ale teraz, gdy wreszcie została sama, była
gotowa przeistoczyć się w inną osobę.
Nie potrafiła się zdecydować, jak siebie nazwać: Pandemonia czy
Passionata, postanowiła więc użyć obu imion. Będzie Pandemonią
Passionatą, piękną ukochaną Szatana.
W sklepie z używanymi rzeczami przy Mulberry Street znalazła idealny
strój: nudną zwiewną sukienkę z czarnego jedwabiu, wykończoną koronką
i aksamitną wstążką. Miała przynajmniej pięćdziesiąt lat i kosztowała
osiemnaście dolarów. Za kolejnych dwanaście dolarów kupiła czarne korale
i nieduży czarny kapelusz z pawim piórkiem i czarną woalką. Upięła włosy,
starannie nałożyła makijaż. Na końcu umalowała usta, wybrawszy
najczerwieńszą szminkę, jaką udało jej się znaleźć. Bez niej cała scena
byłaby czarno-biała.
Zerknęła na zegarek. Nadal miała mnóstwo czasu na dojazd do centrum
i znalezienie odpowiedniego miejsca.
Spojrzała w lustro.
Doskonale. Potrzebowała jeszcze rekwizytu.
Podeszła do szafki Gabe’a i wyjęła z niej walthera.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY CZWARTY
Na posterunku zaczęliśmy głowić się z Kylie, gdzie Benoit może uderzyć
kolejny raz.
Trwał trzeci dzień Tygodnia Hollywood, a to oznaczało, że miasto jest
pełne potencjalnych ofiar, które dopiero w piątek miały wracać na
Zachodnie Wybrzeże.
Zadzwoniliśmy
do
domu
Mandy
Sowter,
pracowniczki
biura
informacyjnego. Poprosiliśmy ją o przefaksowanie pełnej listy zaproszonych
gości i oznaczenie nazwisk osób o najwyższym statusie jako najbardziej
zagrożonych oraz planu kolejnych imprez.
– Zdajesz sobie chyba sprawę, że w biurze informacyjnym mają dostęp
tylko do oficjalnego harmonogramu, który dostali od organizatorów –
powiedziałem. – Pewnie odbędą się dziesiątki prywatnych spotkań, lunchów
i koktajli, które nie zostały uwzględnione na liście Mandy.
– Shelley Trager będzie wiedział o każdym. – Kylie wybrała numer
Spence’a i poprosiła o nazwiska uczestników, czas i miejsce każdego, nawet
najmniejszego wydarzenia, o którym był poinformowany Trager.
Dziesięć minut później Spence oddzwonił. Słyszałem tylko, jak Kylie
zakończyła rozmowę.
– Dobrze, przekaż mu, że będziemy – powiedziała.
– O co chodzi? – zapytałem.
– Spence skontaktował się z Shelleyem. Trager chce pomóc, ale poprosił
też Spence’a, żeby przypomniał nam o pogrzebie Iana Stewarta. To już
dzisiaj rano. Shelley spodziewa się obecności policji.
– To dobry pomysł – stwierdziłem.
– Cieszę się, że się zgadzasz. Nawet gdybyś się nie zgodził, musiałabym
tam pójść jako żona Spence’a Harringtona.
Kwadrans później zadzwoniła Karen Porcelli z Records. Kylie włączyła
głośnik.
Każdy,
kto
zajmuje
się
materiałami
wybuchowymi,
musi
być
zarejestrowany na policji, dlatego Porcelli nie miała kłopotu z namierzeniem
sześciu mężczyzn z listy.
– To was zainteresuje – powiedziała. – Jeden z nich właśnie wyszedł
z więzienia Adirondack w Ray Brook. Nazywa się Mickey Peltz.