Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Jedna z ran w boku zaczęła nagle krwawić jeszcze
silniej, ale ponieważ ciągle nic nie wiedzieli o pacjencie, nie chcieli ryzykować apliko-wania koagulantów. Conway uruchomił skaner.
— W tamtym pomieszczeniu nie było widać żadnych skafandrów, ale mieli kilka
minut na przygotowania. Starczyło, żeby ten wygarnął wszystko z szafki i schował się
w niej, zostawiając tamtą trójkę na. . .
— Nie, doktorze — przerwał mu kapitan, wskazując na szafkę. — Te drzwi nie dają
się zamknąć ani otworzyć od środka. Cała czwórka musiała zdecydować, kto otrzyma
szansę ratunku, i tamci trzej zrobili dla niego wszystko, co mogli. W parę chwil i widocznie bez zbędnego gadania. Powiedziałbym, że to bardzo cywilizowany gatunek.
— Rozumiem — stwierdził Conway, nie podnosząc wzroku.
Nie potrafił precyzyjnie ocenić stanu organów wewnętrznych pacjenta, ale obraz ze
skanera nie wskazywał na żadne przesunięcia ani uszkodzenia ważniejszych życiowo
narządów. Kręgosłup też wyglądał na nietknięty, podobnie jak i cała wydłużona klat-
ka piersiowa. Na grzbiecie, tuż powyżej nasady ogona, widniał różowy placek. Con-
196
way myślał z początku, że sierść została tam po prostu wyrwana, ale bliższe oględziny przekonały go o naturalności tego braku. Skóra była w tym miejscu pokryta plamkami
pigmentu. Schowana pod pachą i częściowo nakryta ogonem głowa była spiczasta jak
u gryzonia i też gęsto porośnięta futrem. Czaszka nie nosiła śladów pęknięć, jednak
na części twarzowej widniały liczne plamki krwi. Gdyby nie sierść, widać by też by-
ło zapewne rozległe wybroczyny. Conway znalazł również ślady krwawienia z ust, ale
nie potrafił orzec, czy wzięło się z ran jamy gębowej, czy może z uszkodzonych przez
dekompresję płuc.
— Pomóż mi go wyprostować — powiedział do Naydrad. — Chyba próbował zwi-
nąć się w kłębek. Być może to ich odruchowa reakcja na zagrożenie.
— Jedno mnie zastanawia — powiedziała Murchison, która dokładnie oglądała le-
żące na innym stole zwłoki. — Te istoty nie mają żadnych naturalnych środków obrony
ani ataku. W każdym razie żadnych nie znajduję. Nie widzę nawet śladów, by miały
cokolwiek takiego w przeszłości. Zwykle to dominująca na planecie forma życia prze-
radza się w rasę inteligentną, nie pojmuję jednak, w jaki sposób ci tutaj zdołali osiągnąć dominację. Nawet kończyny mają za słabe, żeby szybko uciekać. Tylne są za krótkie
197
i zbyt miękko podbite, przednie smukłe, mniej niż tylne umięśnione i kończą się czterema wyrostkami o bardzo dużym zakresie ruchliwości, na których nie ma jednak nawet
paznokci. Owszem, barwy ochronne futra mogły zrobić swoje, ale rzadko się zdarza,
żeby jakiś gatunek wspiął się na szczyt drabiny ewolucyjnej tylko dzięki kamuflażowi.
Albo łagodności i dobrym manierom. Dziwna sprawa.
— Może są z jakiegoś bardzo pokojowego świata? — rzucił Prilicla, który miał
akurat chwilę przerwy przed kolejnym dyżurem w śluzie. — Takiego akurat dla Cinrus-
sańczyków.
Conway nie włączył się do rozmowy, gdyż ponownie badał płuca pacjenta. Chciał
wiedzieć dokładnie, co powodowało krwawienie z ust. Teraz, gdy pacjent leżał wypro-
stowany, mógł wreszcie stwierdzić, że dekompresja poczyniła jednak pewne zniszczenia
w płucach, na dodatek ułożenie na wznak spowodowało, że niektóre głębsze rany znowu
się otworzyły. Conway nie mógł wiele poradzić na uszkodzenia płuc, przynajmniej na
razie, dopóki dysponował tylko wyposażeniem pokładowym, jednak biorąc pod uwagę
ogólne osłabienie pacjenta, należało czym prędzej powstrzymać krwawienie.
198
— Czy wiesz już dość o jego krwi, żeby zaproponować bezpieczny koagulant i znie-czulenie? — spytał Murchison.
— Koagulant tak, ale co do znieczulenia, raczej nie — odparła Murchison. — Wola-
łabym poczekać z tym na powrót do Szpitala. Thornnastor znajdzie wtedy coś całkiem
bezpiecznego. Albo zsyntetyzuje nowy środek. Czy to bardzo pilne?
Zanim Conway zdążył opowiedzieć, głos zabrał Prilicla:
— Znieczulenie nie jest konieczne, przyjacielu Conway. Pacjent jest całkowicie nie-
przytomny i długo jeszcze nie odzyska świadomości. Omdlenie wynikło zapewne z nie-
dotlenienia i utraty krwi. Zaczepy w szafce pocięły go jak tępe noże.
— Zapewne tak — zgodził się Conway. — Jeśli chcesz przez to powiedzieć, że
pacjent powinien jak najszybciej znaleźć się w Szpitalu, też się zgodzę. Jednak na razie nic mu nie grozi, a ja chciałbym mieć pewność, że nie zostawimy tu nikogo na pewną
śmierć. Niemniej, gdybyś wyczuł nagłą zmianę jego stanu. . .
— Zbliżamy się do kolejnego fragmentu wraku — zadudnił z głośnika głos Hasla-
ma. — Doktor Prilicla proszony jest do śluzy.
— Tak, przyjacielu Conway — rzucił empata i pobiegł po suficie do wyjścia.
199
Kolejny problem pojawił się, gdy chcieli się zabrać do opatrywania powierzchow-nych ran obcego. Tym razem obiekcje zgłosiła Naydrad i trwało trochę, zanim ją przekonali. Podobnie jak wszyscy porośnięci srebrzystym futrem Kelgianie, unikała jak ognia ingerencji chirurgicznych, które mogłyby zniszczyć albo uszkodzić choć kawałek sier-
ści. Dla Kelgian usunięcie najdrobniejszego pasemka skóry z włosem oznaczało osobi-
stą tragedię. Futro służyło im do przekazywania sygnałów emocjonalnych równie waż-
nych jak komunikaty werbalne i upośledzenie na tym polu kończyło się często poważ-
nymi problemami psychicznymi. Sierść Kelgian nie odrastała, a osobnik pozbawiony
możliwości pełnego porozumiewania się z innymi rzadko znajdywał potem partnera czy
partnerkę gotowych zaakceptować tak dotkliwą ułomność. Murchison musiała zapewnić
siostrę przełożoną, że tej rasie futro nie służy do tych samych celów co Kelgianom i że włos na pewno odrośnie. Dopiero wtedy Naydrad przestała protestować. Oczywiście
wcześniej ani przez chwilę nie postało jej w głowie, aby odmówić Conwayowi pomocy
przy zabiegu, ale goląc i odkażając pole operacyjne, nieustannie wygłaszała krytyczne uwagi poparte żywym falowaniem bujnej sierści.
200
Zajęli się oczyszczaniem ran na ciele pacjenta i tamowaniem krwawienia. Prowadząca dalej sekcję Murchison podrzucała im co parę chwil nowe wiadomości na temat
poznawanego właśnie gatunku.
Dzielił się na dwie płcie, a mechanizm rozrodu był w miarę typowy. W odróżnieniu