Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
18.
Strzeżmy się pomiatać całem tem zjawiskiem już dlatego, że odrazu jest szpetne i bolesne.
W gruncie rzeczy jest to przecie ta sama siła czynna, która u owych potężnych twórców i or-
ganizatorów działa wspanialej i buduje państwa, aktora tutaj, wewnętrzna, mniejsza, małost-
kowsza, na wstecz skierowana, w »labiryncie piersi«, mówiąc z Goethym, stwarza sobie nie-
czyste sumienie, buduje ideały negatywne, to właśnie ów i n s t y n k t w o l n o ś c i (mówiąc
moim językiem: wola mocy). Tylko że tworzywem, które urabia kształtująca i gwałcicielska
natura owej siły, jest właśnie sam człowiek, jego cała zwierzęca stara jaźń, – a n i e, jak w
owem większem, najoczniejszem zjawisku, i n n y człowiek, i n n i ludzie. To tajne gwałcenie
siebie, to okrucieństwo twórcze, ta uciecha nadawania kształtu sobie samemu, jako ciężkie-
mu, opornemu, cierpiącemu tworzywu, uciecha wypalania na sobie woli, krytyki, sprzeczno-
ści, pogardy, zaprzeczenia, ta niesamowita i przerażająco rozkoszna robota dobrowolnie roz-
dwojonej w sobie duszy, która sobie ból zadaje z rozkoszy zadawania bólu, całe to a k t y w n
e »nieczyste sumienie«, jako macierzyńskie łono idealnych i wyobraźniowych wydarzeń – jak
to już zgadnąć można – wywiodło ostatecznie na światło także całą pełnię nowej dziwnej
piękności i potwierdzenia, a może wogóle dopiero po raz pierwszy piękno samo... Cóżby bo-
wiem było »pięknem«, gdyby wpierw sprzeczność nie uświadomiła się samej sobie, gdyby
wpierw brzydota nie powiedziała samej sobie: »jestem brzydka«?... Po tej wskazówce przy-
najmniej będzie mniej zagadkowa zagadka, o ile w pojęciach zaprzecznych, jak b e z o s o b o
w o ś ć, z a p a r c i e s i ę s i e b i e, o f i a r a, wyraża się ideał, piękność. I jedno odtąd
wiadomo – nie wątpię –, mianowicie w jakim rodzaju od początku jest r o z k o s z, którą od-
czuwa bezosobowy, samozapierający się, samoofiarny: rozkosz ta należy do okrucieństwa. –
Tyle tymczasem co do pochodzenia »nieegoistyczności«, jako wartości m o r a l n e j, i celem
wyznaczenia gruntu, z którego wartość ta wyrosła: dopiero nieczyste sumienie, dopiero wola
samodręczenia jest warunkiem w a r t o ś c i pierwiastku nieegoistycznego. –
19.
Chorobą jest nieczyste sumienie, to nie ulega wątpliwości, lecz chorobą taką, jaką jest cią-
ża naprzykład. Poszukajmy warunków, wśród których choroba ta doszła do najstraszniejszego
i najwyższego szczytu: – zobaczymy, co z tą chwilą właściwie dopiero na świat przyszło. Do
tego potrzeba jednak długiego oddechu, – i przedewszystkiem musimy raz jeszcze wrócić do
dawniejszego punktu widzenia. Prywatno-prawny stosunek dłużnika do wierzyciela, o którym
już obszerniej mowa była, został raz jeszcze, a to w sposób historycznie zupełnie podziwu
godny i zastanawiający, wciągnięty jako tłumaczenie w stosunek, gdzie dla nas, ludzi nowo-
czesnych, jest może najniezrozumialszy. Mianowicie w stosunek ludzi t e r a ź n i e j s z y c h
do swych p r z o d k ó w. W łonie pierwotnych związków rodowych – mówimy o praczasach
– każde z kolei pokolenie uznaje wobec pokolenia dawniejszego, a w szczególności wobec
najdawniejszego, wobec założycieli rodu, pewien obowiązek prawny (nie zaś jedynie zobo-
41
wiązanie uczuciowe: ostatniego możnaby nawet nie bez powodu wogóle zaprzeczyć, o ile
dotyczy najdłuższego okresu rodzaju ludzkiego). Panuje tu przekonanie, że ród i s t n i e j e
tylko dzięki ofiarom i świadczeniom przodków – i że trzeba im je ofiarami i świadczeniami o
d p ł a c a ć. Tem samem uznaje się d ł u g, który przez to jeszcze ustawicznie narasta, że
przodkowie ci w dalszym ciągu swego istnienia, jako potężne duchy, nie przestają użyczać
rodowi nowych korzyści i nowych zadatków. Czy darmo? Lecz dla owego nieokrzesanego i
»ubogiego duchem« okresu nie istnieje żadne »darmo«. Czemże można im się odpłacić? Ofia-
rami (z początku dla pożywienia, w najgrubszem rozumieniu), świętami, kaplicami, oznakami
czci, przedewszystkiem posłuszeństwem – gdyż wszystkie zwyczaje, jako dzieła przodków,
są też ich ustawami i rozkazami. Czy aby zadowala się ich kiedykolwiek? Ta obawa pozostaje
i rośnie: co pewien czas wymusza ona wielką ryczałtową wypłatę, coś potwornego na rzecz
»wierzyciela« (osławiona ofiara z pierwocin naprzykład, krew, krew ludzka w każdym wy-
padku). S t r a c h przed praszczurem i jego mocą, świadomość długów względem niego
wzmaga się koniecznie wedle tego rodzaju logiki zupełnie w tej mierze, w jakiej wzrasta moc
samego rodu, w jakiej sam ród staje się coraz bardziej zwycięski, niezależny, czcią i obawą
przejmujący. Nie zaś odwrotnie! Każdy krok ku upadkowi rodu, wszystkie nieszczęsne przy-
padki, wszystkie oznaki zwyrodnienia i ujawniającego się rozkładu z m n i e j s z a j ą raczej
zawsze także strach przed duchem jego założyciela i coraz bardziej wyobrażenie o jego mą-