Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
A czy zastanawiałaś się nad tym, co też już jej szukało, gdyby tak sądzić po śladach? - Yonan po raz drugi wyciągnął miecz w kierunku spłachetka wysuszonej ziemi.
Czarownica pochyliła się nad owym skrawkiem, rozmyślnie pozwalając klejnotowi zawisnąć nisko, niemal dotknąć naruszonej ziemi. W barwie kamienia nie nastąpiła żadna zmiana, wychylił się on ku przodowi i znieruchomiał, wciąż wskazując w kierunku tego, co przed nimi leżało.
Wittie zaszczyciła Yonana złośliwym uśmieszkiem.
- Czy spostrzegłeś, wojowniku? Nie ma tam nic złego.
Yonan nie schowawszy miecza do pochwy zajrzał jej prosto w oczy.
- Nie podaję w wątpliwość żadnej z mocy - ani, twojej, ani tej z Ciemności, którą pozostawiliśmy za sobą. Zważ jednak, że możesz być nękana przez coś, czego nawet i cała wiedza Lormtu nie jest w stanie wyjaśnić. Najlepiej być ostrożnym...
- Co znaczy być ostrożnym?! - warknęła czarownica. - Który mężczyzna może wiedzieć coś o tym, dopóki nie zostanie wystawiony na niebezpieczeństwo...? Gdy nadejdzie twój czas i ty zostaniesz na nie wystawiony.
Ruszając dalej Wittie z rozmysłem stąpnęła tam, gdzie, widniał ślad bosej stopy,
16
Rzędy kolumn urwały się niespodziewanie. Jednak po drugiej stronie głębokiej zapadliny, która przecinała drogę, I Kelsie dostrzegła ich przedłużenie, gęstniejące, ciągnące się w nieskończoność. Nie było jednak mostu. Wittie, którą tak pochłonęło wędrowanie, iż znacznie częściej spoglądała na klejnot niż pod stopy, zachwiała się na skraju zapadliska, ale Yonan odciągnął ją do tyłu.
Stali więc razem, patrząc w dół na inny świat, a może szybowali nad tym, który znali? Czyżby mieli tak potężne ciała, tak dalekosiężny wzrok, bo przeistoczyli się w olbrzymów, którzy mogliby zmiażdżyć tę krainę trzema czy czterema krokami? To zaś, co zobaczyli poniżej, przedstawiało się jako miniaturowy pejzaż. W sekundę później Yonan opadł na kolana i wychylił się poza skraj rozpadliny.
- Dolina! - wykrzyknął. - Góry na zachodzie... Estcarp... Escore!
Czarownica machnęła kamieniem, a może klejnot sam się poruszył. W wąskiej twarzy jej oczy wydawały się przenikliwie jasne.
- Lormt... Es...
To była rzeczywiście miniaturowa kraina. Wewnątrz niej wznosiły się góry, których szczyty, widziane w ten sposób, wydawały się równe, płynęły rzeki, rozlewały się jeziora, biły w niebo skupiska wież strażniczych. Rozsiadły się wsie, jedno czy dwa miasta, widniały lasy i polany, równiny i wyżyny. Stały tam również kręgi pionowo osadzonych kamiennych bloków i inne monumenty wzniesione ludzką, mocą - a może i ponadludzką. Jednak wszystko to wydawało się koncentrować wokół jednej przeogromnej budowli tkwiącej w centrum miniaturowego krajobrazu, pozbawionej sklepienia, otwartej ku niebu. Mogła być jedynie tą, w której się znajdowali. Wewnątrz niej leżało następne zapadlisko, a w nim kolejny, jeszcze mniejszy świat w miniaturze, w owym świecie zaś znowu jawiło się miejsce wypełnione kolumnami, i tak bez końca.
Kelsie potrząsnęła głową, by ochłonąć z oszołomienia. Przypominało to jeden z tych bałamutnych obrazów, w którym znajdował się następny obraz, a w tym następnym jeszcze następny, i tak dalej aż do końcowej plamki, zbyt małej, by dała się wyraźnie rozróżnić. Myśląc o tym wszystkim Kelsie rozejrzała się w świetle wczesnego dnia, by sprawdzić, czy nie pojawiły się wokół nich jakieś mury i czy nie stali się z kolei częścią jeszcze większego ! świata.
Oba klejnoty, jej własny, a także czarownicy, kołysały się ponad owym małym światem, w pewnym jednak momencie poczęły wyszarpywać się z więżącego je uścisku. Mogły żyć i poruszać się zgodnie z wolą pozostającą poza ludzką kontrolą. Kelsie wypuściła swój klejnot. Pomknął on ponad owym miniaturowym światem i zawisł nad tą drugą świątynią z kolumnami, ponad tym drugim miniaturowym światem, z którego centrum strzelił prosto w jego stronę błysk światła. Klejnot stał się podobny do rozpalonego do białości słońca i Kelsie była zmuszona przymknąć oczy. Wittie przez niedbalstwo czy też celowo również wypuściła swój kamień, który poleciał jak na skrzydłach w tym samym kierunku. Rozległ się trzask, rozbłysło jasne światło, ale nie w owym miniaturowym świecie, lecz ponad ich głowami. W chwilę potem lunął deszcz połupanych kryształów, każdy kawałek lśnił tęczowo. Żaden jednak nie spadł na nich ani ich nie zranił.
Rozległo się także dzwonienie, jakieś trele, gdy kawałki kryształów, kołysząc się w podmuchach bryzy, uderzały wzajem o siebie. Był to śpiew, który zaczął się w niezwykle radosnym nastroju, ale w miarę jak Kelsie wsłuchiwała się jak urzeczona w tę muzykę, opadał ku bardziej smutnym tonom. Niemal w tym samym momencie, płynąc w poprzek tego niewielkiego świata, pojawiły się również skrawki cienia. Tu i tam, gdzie przedtem płonęło światło, robiło się mroczno. Ciemność wciąż rozszerzała się i gęstniała, aż wreszcie trzeci z małych światów zatonął w niej. Muzyka kryształów stawała się zaś coraz smutniejsza.
Kelsie stwierdziła, iż wyciągnęła przed siebie ręce, jak gdyby odganiając najbliższe z cieni, by raz jeszcze obudzić jasne światło. Zorientowała się, iż nie potrafi odróżnić własnego kryształu od tego, który nosiła Wittie, albowiem oba kamienie wirując utworzyły kulę. Zwalczała ona cienie rozrzucając świecące iskry światła. A światło, które emitowały klejnoty, całkowicie chroniło ten drugi miniaturowy świat przed ciemnością. Mimo to Kelsie wiedziała, tak jakby oglądała to na własne oczy, iż cienie usiłują zawładnąć również i tym światem.
Wittie przyklękła, z jej ust wylały się słowa, które mogły stanowić jedynie jakieś zaklęcie albo pieśń modlitewną. Niespodziewanie Kelsie stwierdziła, iż także śpiewa tonami naśladującymi brzęczenie kryształu.
Światłość - ciemność,
Ciemność - światłość,
Noc zastępuje słońca jasność,
Po nocy jasny ranek dnieje,
Ze strachu rodzÄ… siÄ™ nadzieje.