Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Niezalenie od czynnikw politycznych powan rol przyspieszajc ka-tastrof III dynastii z Ur odegray bez wtpienia sprzecznoci natury...III Nieśmiertelność nie jest pytaniem dla uczonych...— Ciągłe nas zwodzi — wychrypiał Ben...- ustawa z dnia 25 czerwca 1999 r...W warunkach żyda społecznego ważnym czynnikiem określającym możliwości człowieka, a więc kształtującym też jego sytuację, są obowiązujące normy, przepisy,...Musie HaliAuditorium TheatreFord AuditoriumVeterans Memorial ColiseumStanicy Warner TheatreCivic TheatreFelt ForumForumMc...Tansy odwraca kartkę (na froncie albumu wytłoczono: ZŁOTE WSPOMNIENIA) i oto widzi siebie i Irmę na pikniku Mississippi Electrix, kiedy dziewczynka miała cztery...Wykorzystywanie komputerów w naukach społecznych 365Rodzaje komputerów 365 Komputery pracujące w sieci 366Podsumowanie 366Podstawowe terminy...1tego rece...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

– Iii trzyyy! – wybi³ siê sprê¿yœcie na ma³ej muldzie i frun¹³ w powietrzu wychylony do przodu dobrych dziesiêæ metrów. –
I heeej! – zatrzymywa³ siê wreszcie u podnó¿a góry piêknym, klasycznym telemarkiem z przyklêkiem, a miliony bia³ych drobin wyrzuconych w górê tym ostatnim wira¿em otacza-
³y teraz sylwetkê wuja i czyni³y go niewidzialnym na parê sekund, po czym opada³y wolno w dó³, jak ob³ok, z którego wy³aniaj¹ siê niespodziewane kszta³ty.
Pêdzi³em za nim, wypatruj¹c przetartej œcie¿ki, ale na muldzie, gdzie wuj wykona³ skok, moje narty skrzy¿owa³y siê i run¹wszy bez³adnie w miêkki œnieg przekozio³kowa-
³em kilka razy.
– Nic ci siê nie sta³o? – wuj z³apa³ nartê, która mi uciek³a, i pochyla³ siê nade mn¹ troskliwie. – Nogi w porz¹dku?
A ja, le¿¹c w puszystym œniegu i patrz¹c w gwiazdy, poczu³em siê nagle bardzo dziwnie, bo czas, zatoczywszy ko³o, cofn¹³ siê w tej chwili: mia³em wra¿enie, jakbym w³aœnie spad³ z trzepaka obok ceglanego domu, gdzie ros³y czere-
œnie, gruszki i renklody, i natychmiast poczu³em w ustach smak kurzu, który unosi³ siê nad Wrzeszczem kilkanaœcie lat temu, a by³ to smak brukowanych ulic, zaroœniêtych ogrodów, chodników z ubit¹ ziemi¹, wêdzonych ryb w zat³usz-czonej gazecie, dymu z parowozów i smaru tramwajowych 83
Opowiadania na czas przeprowadzki zwrotnic; by³ to smak kurzu pierwszomajowego pochodu, gimnastycznej sali i dnia pierwszej komunii, i nie pamiêtam ju¿, co by³o w nim silniejsze, a co s³abiej uchwytne: aromat czarnych porzeczek z ogrodu wuja Henryka czy zapach owego smaru z tramwajowej zwrotnicy.
– Za wczeœnie siê pochyli³eœ – wuj pomóg³ mi wstaæ, a kiedy przypina³em nartê, demonstrowa³ prawid³ow¹ postawê skoczka. – Tu¿ przed progiem cia³o musi byæ luŸne, a potem, mój ch³opcze, w u³amku sekundy powinieneœ sprê¿yæ wszystkie si³y; wtedy mo¿esz byæ pewny, ¿e skok siê uda.
Ruszyliœmy dalej Samborow¹ Dolin¹. Mróz tê¿a³ z minuty na minutê, pod deskami skrzypia³ sypki œnieg, a z naszych nosów bucha³y ob³oki pary. Za wielkim dêbem skrêciliœmy nieco w prawo. Patrzy³em, jak wuj Henryk wyrzuca przed siebie narty, jak pracuje ramionami, i by³em pe³en podziwu dla jego umiejêtnoœci. Gdybyœmy rozegrali bieg do Oliwy albo do Matemblewa, na pewno dotar³by tam szybciej ni¿ ja. Ale on nie narzuca³ zbyt wielkiego tempa i nie mówi³ tym razem o duchu sportowym. Czeka³o nas jeszcze sporo podejœæ i zjazdów, a miêdzy nimi oko³o dziesiêciu kilometrów zasypanych duktów. W zupe³nej ciszy, w której skrzypia³ tylko œnieg i nasze buty, s³ysza³em stuk mojego serca. By³ równomierny i dobrze odmierzony. Sunêliœmy dalej jak dwa pochylone cienie.
Co wiedzia³em o wuju Henryku?
W³aœciwie tyle tylko, ¿e w czasie powstania zniszczy³ trzy niemieckie czo³gi i jako jeden z ostatnich wycofa³ siê kana³a-mi ze Starówki; ¿e w tym samym powstaniu sp³on¹³ jego dom, a w nim – ca³a jego rodzina; i ¿e pozosta³ sam, jak Hiob, na zgliszczach i popio³ach, lecz w przeciwieñstwie do cz³owieka z Uz, jego jêzyk nigdy nie wypowiedzia³ s³owa skargi.
84
Wuj Henryk
Jakie mog³y byæ jego rachunki z Panem Bogiem? Przecie¿
nie straci³ wiary. By³ jak ma³o kto bogobojny. Teraz, gdy su-n¹³em za nim po œniegu, nagle wzbudzi³o to we mnie podziw.
Bo z mego punktu widzenia modli³ siê do Boga, który nie-odmiennie poni¿a sprawiedliwych, a nad naszym œwiatem pozwala panowaæ ³ajdakom – w mundurach i bez mundurów.
Wiêc mo¿e Bóg wuja Henryka by³ Bogiem spraw i wojen przegranych, Bogiem ludzi, którym zabrano wolnoœæ i nadziejê? Lecz jeœli tak, to dlaczego nazywano Go Sêdzi¹ Sprawie-dliwym, Ojcem, Mi³oœci¹, Niewyczerpan¹ £ask¹?
Takie pytania chodzi³y mi po g³owie, a œnieg unosi³ siê nad nami jak srebrny py³ i osiada³ na czapkach, ramionach, na rêkawiczkach i kurtkach. A potem przysz³o mi jeszcze na myœl, ¿e wiele bym da³, aby us³yszeæ, jak wuj z Nim rozmawia. Przecie¿ musia³ coœ do Niego mówiæ, a mo¿e i s³ysza³
coœ z tej strasznej, niewyobra¿alnej odleg³oœci – wtedy gdy modli³ siê w skupieniu, a potem otwiera³ usta, wysuwa³ delikatnie jêzyk i przyjmowa³ op³atek. Lecz mo¿e by³o to coœ
takiego, czego nie poj¹³bym w ¿adnym wypadku? Mo¿e wuj Henryk kontaktowa³ siê z Bogiem w sposób, o jakim nikt nie mia³ pojêcia?
Za Dolin¹ Sambora zerwa³ siê nagle wiatr i p³atki œniegu wirowa³y teraz miêdzy nami jak gêsta zas³ona. Musieliœmy zwolniæ i nawo³ywaæ co kilkadziesi¹t metrów. Postaæ wuja to pojawia³a siê, to znów niknê³a w bia³ej kurzawie, i wtedy pomyœla³em, ¿e podobnie móg³ byæ widziany w czasie powstania, kiedy pali³y siê domy, asfalt, ziemia i powietrze, a on w³aœnie nikn¹³ w k³êbach czarnego dymu albo tumanach gryz¹cego ceglanego py³u, to znów siê z nich wynurza³ lub wy-skakiwa³ nagle, by oddaæ strza³ w kierunku jakiegoœ feldfebla 85
Opowiadania na czas przeprowadzki z Monachium lub Ukraiñca z dywizji SS; kiedy zaœ oni brali go na muszkê i puszczali seriê, na powrót gin¹³ w gêstym ob³oku, stawa³ siê znów niewidzialny i wszystkie kule, które mia³y go zabiæ, ciê³y z gwizdem powietrze, bo œciany domów w Warszawie dawno ju¿ przecie¿ nie istnia³y.
– Je¿eli chcesz – us³ysza³em nagle g³os wuja – mo¿emy zawróciæ. Nie spodziewa³em siê takiej zadymki.
– Trzeba iœæ do koñca! – krzykn¹³em pod wiatr. – Jedziemy dalej! Klepn¹³ mnie po ramieniu i nie powiedzia³ ani s³o-wa. Ruszyliœmy przed siebie, lecz coraz trudniej by³o prze-cieraæ szlak. Wiatr pêdzi³ miêdzy drzewami tabuny bia³ych chmur, zdawa³o siê, ¿e za chwilê run¹ na nas wszystkie ko-nary, a na dodatek w zupe³nych ciemnoœciach ledwie odnaj-dywaliœmy drogê do Szwedzkiej Grobli.
– Têdy! – wo³a³ wuj Henryk. – Tu, na tej krzy¿ówce w lewo!
– Nie w lewo, tylko w prawo! – krzycza³em jeszcze g³o-
œniej. – W lewo jest droga do starej skoczni!
– Do jakiej wyroczni?! Starej?
– Do skoczni, wuju! Do skoczni! – wrzeszcza³em mu do ucha. – Skoczni, a nie wyroczni!
– No tak – odpowiada³ – oczywiœcie! Ale wydaje mi siê, ch³opcze, ¿e na Szwedzk¹ Groblê powinniœmy jednak skrê-
ciæ w lewo.