Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
W izbie zrobiło się ciemnawo i ponuro.
– Mikołaj, popraw ogień – rzekła kniahini.
Młody kniaź dorzucił łuczywa.
– Cóż? przyrzekacie? – pytał Bohun.
– Musimy Heleny spytać.
– Niech ona mówi za siebie, wy za siebie. Przyrzekacie?
– Przyrzekamy – rzekła kniahini.
– Przyrzekamy – powtórzyli kniaziowie.
Bohun wstał nagle i zwróciwszy się do Zagłoby, rzekł donośnym głosem:
137
– Mości Zagłobo! Pokłoń się i ty o dziewkę; może i tobie przyrzekną
– Co ty, Kozacze, upił się?! – zawołała kniahini.
Bohun zamiast odpowiedzi wydobył list Skrzetuskiego i zwróciwszy się do Zagłoby, rzekł:
– Czytaj.
Zagłoba wziął list i począł go czytać wśród głuchego milczenia.
Gdy skończył, Bohun skrzyżował ręce na piersiach.
– Komu tedy dziewkę dajecie? – spytał.
– Bohun!
Głos watażki stał się podobny do syku węża.
– Zdrajcy, oczajdusze, psiawiary, judasze!...
– Hej, synkowie, do szabel! – krzyknęła kniahini.
Kurcewicze skoczyli piorunem ku ścianom i porwali za broń.
– Mości panowie, spokojnie! – zawołał Zagłoba.
Ale nim domówił, Bohun wyrwał pistolet zza pasa i wystrzelił.
– Jezus! Jezus!... – jęknął kniaź Symeon, postąpił krok naprzód, rękoma jął bić powietrze i
upadł ciężko na ziemię.
– Służba, na pomoc! – wołała rozpaczliwie kniahini.
Ale w tejże chwili na dziedzińcu i od strony sadu huknęły inne wystrzały, drzwi i okna
wyleciały z łoskotem i kilkudziesięci semenów wpadło do sieni.
– Na pohybel! – zabrzmiały dzikie głowy.
Na majdanie ozwał się dzwon na trwogę. Ptactwo w sieni poczęło wrzeszczeć; hałas,
strzelanina i krzyki zastąpiły niedawną ciszę uśpionego dworu.
Stara kniahini rzuciła się, wyjąc jak wilczyca, na ciało Symeona drgające w ostatnich kon-
wulsjach, ale wnet dwóch semenów porwało ją za włosy i odciągnęło na stronę, a tymczasem
młody Mikołaj, przyparty w kąt sieni, bronił się z wściekłością i lwią odwagą.
– Procz! – krzyknął nagle Bohun na otaczających go Kozaków. – Procz! – powtórzył
grzmiącym głosem.
Kozacy cofnęli się. Sądzili, że watażka chce ocalić życie młodzieńcowi. Ale Bohun z sza-
blą w ręku sam rzucił się na kniazia.
Rozpoczęła się straszna pojedyncza walka, na którą kniahini, trzymana za włosy przez
cztery żelazne dłonie, patrzyła pałającymi oczyma i z otwartymi usty. Młody kniaź zwalił się
jak burza na Kozaka, który, cofając się z wolna, wywiódł go na środek sieni. Nagle przysiadł,
odbił potężny cios i z obrony przeszedł do ataku.
Kozacy zatrzymawszy dech w piersiach pospuszczali szable w dół i stali jak wryci, śledząc
oczyma przebieg walki.
W ciszy słychać było tylko oddech i sapanie walczących, zgrzyt zębów i świst lub ostry
dźwięk uderzających o siebie mieczów.
Przez chwilę zdawało się, że watażka ulegnie olbrzymiej sile i zaciętości młodzieńca, gdyż
znowu począł się cofać i słaniać. Twarz przeciągnęła mu się jakby z wysilenia. Mikołaj po-
dwoił ciosy, szabla jego otaczała Kozaka nieustannym wężem błyskawic, kurzawa wstała z
podlłogi i przesłoniła obłokiem walczących, ale przez jej kłęby semenowie dojrzeli krew
spływającą po twarzy watażki.
Nagle Bohun uskoczył w bok, kniaziowe ostrze trafiło w próżnię. Mikołaj zachwiał się od
zamachu i pochylił naprzód, a w tej samej chwili Kozak ciął go w kark tak straszliwie, że
kniaź zwalił się jakby gromem rażony.
Krzyki radosne Kozaków pomieszały się z nieludzkim wrzaskiem kniahini. Zdawało się, że
od wrzasków powała pęknie. Walka było skończona, kozactwo rzuciło się na broń zawieszoną
na ścianach i poczęło ją zdzierać wyrywając sobie wzajemnie kosztowniejsze szable i handża-
ry, depcąc po trupach kniaziów i własnych towarzyszów, którzy legli z ręki Mikołaja. Bohun
138
pozwalał na wszystko. Stał on we drzwiach prowadzących do komnat Heleny, zagradzając
drogę, i oddychał ciężko ze zmęczenia. Twarz miał bladą i pokrwawioną, gdyż dwa razy
ostrze kniazia dotknęło jego głowy. Błędny wzrok jego przenosił się z trupa Mikołaja na trupa
Symeona, a czasem padał na zsiniałe oblicze kniahini, którą mołojcy, trzymając za włosy,
przyciskali kolanami do ziemi, bo się rwała z ich rąk do trupów dzieci.
Wrzask i zamieszanie w sieni powiększało się z każdą chwilą. Kozacy ciągnęli na powro-
zach czeladź Kurcewiczów i mordowali ją bez litości. Podłoga była zalana krwią, sień zapeł-
niona trupami, dymem od wystrzałów, ściany już obdarte, ptactwo nawet pobite.
Nagle drzwi, pod którymi stał Bohun, otworzyły się na rozcież. Watażka obrócił się i cof-
nął nagle.
We drzwiach ukazał się ślepy Wasyl, a obok niego Helena ubrana w białe giezło, blada
sama jak giezło, z oczyma rozszerzonymi z przerażenia, z otwartymi usty.
Wasyl niósł krzyż, który trzymał na wysokości twarzy w obu dłoniach. Wśród zamieszania
panującego w sieni, wobec trupów, krwi rozlanej kałużami na podłodze, połysku szabel i roz-
płomienionych źrenic, dziwnie uroczyście wyglądała ta postać wysoka, wynędzniała, z siwie-
jącym włosem i czarnymi jamami zamiast oczu. Rzekłbyś: duch albo trup, ktory zrzucił całun
i przychodzi karać zbrodnię.