Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Rozejrzawszy się pobieżnie, wiedziała już, że wszystko tutaj ma wartość muzealną. Uniosła prześcieradło z jakiegoś przedmiotu i oczom jej ukazał się żyrandol, zrobiony jakby z diamentów. Na karteczce był napis: 1780. Siedziała porażona myślą, że przyjdzie jej żyć wśród takich dzieł sztuki, gdy usłyszała nadjeżdżający przed dom powóz.
Wybiegła na dwór.
- Pan Bagly! - zawołała w momencie, gdy wysiadał przed domem.
- Dzień dobry, Blair-Houston - odpowiedział.
Był to drobny, blady człowieczek, któremu nie wiadomo dlaczego udawało się być tyranem. Jako główny krawiec Chandler cieszył się dużym szacunkiem.
- Dzień dobry - odpowiedziała. - Proszę wejść. Nie jestem pewna, czy pan słyszał, ale pan Taggert i ja zamierzamy się pobrać za dwa tygodnie i potrzebna mu jest cała nowa garderoba. Ale na razie potrzebuje na jutrzejsze przyjęcie popołudniowy garnitur, może wełna z lamy, na trzy guziki, szare spodnie, z kamizelką z kaszmiru. To powinno być odpowiednie. Czy sądzi pan, że zdąży na jutro na godzinę drugą?
- Nie jestem pewien. Mam też innych klientów.
- Ale z pewnością nikt nie jest w takiej potrzebie jak pan Taggert. Niech pan weźmie tyle szwaczek, ile będzie trzeba. Dobrze zapłacimy.
- Jakoś to zorganizuję. A teraz chcę zmierzyć pana Taggerta, żebym mógł zacząć pracę.
- Chyba jest na górze.
Pan Bagly popatrzył na nią przenikliwie.
42
- Blair-Houston, znam cię całe życie, zgodziłem się dla ciebie odłożyć inną robotę, zgodziłem się przyjść tu tak wcześnie, żeby obmierzyć twojego narzeczonego, ale nie wejdę po tych schodach, żeby go szukać. Może przyjdziemy ponownie, jak się obudzi.
- Ale wtedy będzie pan miał za mało czasu, żeby uszyć garnitur! Proszę, panie Bagly.
- Nic z tego, nawet gdybyś mnie błagała na kolanach. Zaczekamy tu pół godziny. Jeżeli do tego czasu nie zejdzie, pójdziemy.
Houston prawie się ucieszyła, że nie było dla nich krzeseł w dużym salonie, w którym mieli czekać. Odwagi, powiedziała sobie i weszła na schody.
Pierwsze piętro było równie piękne jak parter, z białymi panelami. Otworzyła jedne drzwi i w przyćmionym świetle zobaczyła jasne włosy wśród skotłowanej pościeli. Zamknęła cicho drzwi, nie chcąc budzić Edana.
Sprawdziła cztery pokoje, nim znalazła sypialnię Kane’a z tyłu domu. Poranne słońce nie przedostawało się tu przez grube zasłony, zawieszone na drucie. Umeblowanie składało się z dębowego łóżka, małego stołu zarzuconego papierami, glinianego dzbanka na wodę i trzyczęściowego kompletu, tapicerowanego ohydnym, czerwonym pluszem z żółtymi frędzlami.
Houston spojrzała w górę, w kierunku strychu.
- Niech mu pani wybaczy, madame de Pompadour - szepnęła.
Energicznie odsunęła zasłony, zawiązała w supeł, żeby nie opadły, i wpuściła słońce.
- Dzień dobry, panie Taggert - powiedziała głośno, stojąc nad łóżkiem.
Kane poruszył się, przewrócił na drugi bok i spał dalej. Był nagi od pasa w górę i podejrzewała, że dalej również. Stała przez chwilę, wpatrując się. Rzadko miała okazję widzieć nagi męski tors, a Kane zbudowany był jak gladiator - potężny, muskularny, z owłosioną piersią. Skórę miał ciemną i biło od niego ciepło.
Stała i przyglądała się, gdy wtem jakaś duża ręka schwyciła ją za udo i pociągnęła na łóżko.
- Nie mogłaś się mnie doczekać, co? - spytał Kane, całując ją w szyję i energicznie macając rękami jej ciało. - Zawsze miałem słabość do rannych swawoli.
Houston próbowała się wyswobodzić, ale kiedy zobaczyła, że to beznadziejne, zaczęła się rozglądać za innym sposobem, żeby go powstrzymać. Wymacała stojący przy łóżku dzbanek i szybko stuknęła go w głowę.
Cienka glinka pękła. Woda z kawałkami dzbanka rozprysnęła się i oblała Kane’a, a Houston wyskoczyła z łóżka i stanęła bezpiecznie daleko.
- Co, do diabła... - zaczął Kane siadając i rozcierając głowę. - Mogłaś mnie zabić.
- Mało prawdopodobne. Słusznie oceniłam, że pański gust do przedmiotów toaletowych jest taki, jak do mebli.
- Słuchaj no, ty mała dziwko, ja cię...
- Nie, teraz pan mnie posłucha. Jeżeli mam być pańską żoną, to będzie mnie pan traktował z należytym szacunkiem, a nie jak jakąś ladacznicę, którą pan sobie najął na jedną noc. - Zaczerwieniła się, ale ciągnęła dalej. - Nie przyszłam tu dlatego, że, jak pan to ujął, nie mogłam się doczekać, żeby pójść z panem do łóżka. Zostałam w pewien sposób zaszantażowana. Na dole czeka krawiec, żeby wziąć miarę na pański garnitur, lada moment przyjdą ludzie do przenoszenia mebli, przyjeżdża kucharka z pełnym 43
wozem jedzenia i przyjdzie fryzjer ostrzyc i ogolić tę masę włosów, które pan hoduje.
Jeżeli mam siebie i ten dom przygotować na wesele, będę niestety często potrzebowała pana obecności i nie może się pan wylegiwać w łóżku przez cały dzień.
Kane tylko patrzył na nią, gdy wygłaszała tę przemowę.
- Czy krwawię? - spytał.
Houston podeszła bliżej, żeby się przyjrzeć jego głowie. Objął ją w talii i przycisnął twarz do jej piersi.
- Może taki okład? - zapytał.
Odepchnęła go ze złością.
- Wstawaj, ubierz się i jak najszybciej zejdź na dół! - zażądała wychodząc z pokoju.
- Przemądrzałe babsko - usłyszała za sobą.
Na dole panował chaos. Sześciu ludzi, których najęła Susan, przechadzało się po domu, jakby byli właścicielami. Głośno komentowali. Willie i pani Murchison czekali, żeby ją zapytać o różne rzeczy, a pan Bagly postanowił wyjść.
Houston zabrała się do pracy.
O dziewiątej żałowała, że nie umie posługiwać się batem. Dwóch ludzi, którzy przyszli do noszenia mebli, zaraz wyrzuciła, a pozostałym zapowiedziała, że muszą zapracować na wypłatę.
Kane’owi nie podobało się, że pan Bagly go dotyka, a Houston decyduje o tym, co powinien, a czego nie powinien nosić.
Pani Murchison wychodziła z siebie, żeby móc coś ugotować w pustej kuchni.