Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Wyczuła bliżej nieokreślone podobieństwo — uczucie wcze­śniejszej znajomości - kiedy nawiązany został kontakt i prze­szył ją dreszcz grozy...oraz trzy aksamitne woreczki — jeden z suszonymi liśćmi laurowymi, drugi z kłującymi igłami cedrowymi oraz trzeci pełen ciężkiej soli...Tego samego wieczora wędrowny rękopis Szaleństwa Almayera został wypakowany i położony bez ostentacji na biurku w moim pokoju, w gościnnym pokoju, który —...Kiedy T’lion wrócił, przytrzymał Tai żeby mogła oprzeć dłonie na boku Golantha, unikając śladów po pazurach na prawej łopatce, które — gdyby były...— I ja, proszę pana, i moja żona mamy takie same odczucia, ale, mówiąc szczerze, byliśmy oboje bardzo przywiązani do sir Karola, a jego śmierć była dla nas...piknikiem nad Bugiem, który doprawdy nie miał nic wspólnego ani z dekoratorstwem, ani z anestezjologią — no, może o tyle miał, że za jego pomocą Idzia...— Idź więc, i to szybko! Coś mi zaczyna świtać we łbie! Pruski oficer w cywilnym ubraniu, szpieg Juareza i jeszcze dwaj inni, o których nic nie wiemy! To by był...Więc sarenka zaczęła opowiadać o sobie:— Mieszkałam sobie spokojnie w wielkim lesie z tamtej strony...„To tylko założenie, że on tam jest, tylko taka możliwość — mówił do siebie...Dwudziestego Trzeciego Dnia spostrzegł coś dziwnego — oto kombinezon, który otrzymał od Strażników ciasno opinał jego ciało, a przecież z początku był...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Ja na przykład nie czytałam.
— To wygląda tak — Davy szedł za lokiem własnych myśli — jakby zamierzał zniknąć. Wyszedł z hotelu w taki właśnie sposób, w środku nocy. Jest pani tego zupełnie pewna? — zapytał zmieniając ton na oficjalny. — Nie przyśniło się pani?
— Jestem absolutnie pewna — odpowiedziała panna Marple stanowczo.
Tata podniósł się:
— Pójdę zobaczyć się z tą pokojówką.
Znalazł Rose Shekton przy pracy i obejrzał z aprobatą jej zgrabną postać.
— Przykro mi, że niepokoję panią — rzekł. — Wiem, że widziała się pani z naszym sierżantem. Chodzi o tego zaginionego dżentelmena, kanonika Pennyfathera.
— Och tak, sir. Bardzo miły pan. Często zatrzymuje się tutaj.
— Roztargniony — powiedział Tata.
Rosę Sheldon pozwoliła, aby dyskretny uśmieszek okrasił wyraz pełnego szacunku malujący się na jej twarzy.
— Więc zaraz — nadinspektor udawał, że sprawdza notatki. — Ostatni raz widziała pani kanonika Pennyfathera…
— W czwartek rano, sir. W czwartek, dziewiętnastego. Powiedział mi, że nie wróci na tę noc i prawdopodobnie na następną. Wyjeżdżał, zdaje się, do Genewy. W każdym razie do Szwajcarii. Dał mi dwie koszule do wyprania, a ja powiedziałam, że będą gotowe następnego ranka.
— I to było po raz ostatni, kiedy go pani widziała?
— Tak, sir. Nie miewam służby po południu. Wracam znowu o osiemnastej. Kanonik musiał już wyjść, albo przynajmniej być na dole. Nie było go w pokoju. Zostawił dwie walizki.
— To prawda — rzekł Tata. Zawartość walizek została sprawdzona, ale nie przyniosło to żadnego pożytku.
— Budziła go pani następnego dnia?
— Budzić go, sir? Nie, nie było go.
— A co pani robiła zwykle? Podawała mu pani wczesną herbatę? Śniadanie?
— Poranną herbatę, sir. Śniadanie jadał zawsze na dole.
— Więc nie wchodziła pani do jego pokoju przez cały następny dzień?
— Ależ tak, sir. — Rosę była zgorszona. — Weszłam do jego pokoju jak zwykle. Po pierwsze, zabrałam koszule. Po drugie, posprzątałam pokój. Sprzątamy wszystkie pokoje codziennie.
— Czy było widać, że w łóżku ktoś spał?
Spojrzała na niego zdumiona.
— W łóżku, sir? O nie.
— Może było zmięte, jakoś zgniecione? Potrząsnęła głową.
— A co z łazienką?
— Był tam wilgotny ręcznik, sir. Przypuszczam, że używany poprzedniego wieczoru. Mógł umyć ręce tuż przed wyjściem.
— I nic nie wskazywało, że wrócił do pokoju? Może całkiem późno, po północy?
Wlepiła w niego wzrok z wyrazem zdumienia. Tata otworzył usta, polem zamknął znowu. Albo nie wiedziała nic o powrocie kanonika, albo była wysoce utalentowaną aktorką.
— A co z jego rzeczami, z ubraniami? Były w walizkach?
— Nie, sir. Wisiały w szafach. Jak pan wie, zatrzymał pokój.
— Kto je później spakował?
— Panna Gorringe wydała polecenie, kiedy potrzebowano miejsca dla przyjeżdżającej pani.
Prosta, logiczna relacja. Jeżeli jednak ta stara dama była przy zdrowych zmysłach twierdząc, że widziała kanonika opuszczającego pokój o trzeciej po północy w piątek rano, musiał przecież kiedyś tam wrócić. Czyżby z jakiegoś powodu rozmyślnie unikał pokazania się? Nie zostawił żadnych śladów, nawet nie położył się do łóżka. Czy wszystko to przyśniło się pannie Marple? W jej wieku to zupełnie możliwe. Przyszła mu do głowy pewna myśl.
— A co z jego torbą podróżną?
— Przepraszam, sir?
— Mała, ciemnoniebieska torba lotnicza z inicjałami BEA czy BOAC — musiała ją pani widzieć?
— Ach ta! Tak, sir. Oczywiście wziął ją z sobą za granicę.
— Ale kanonik nie wyjechał za granicę. Nigdy nic pojechał do Szwajcarii. Więc musiał ją zostawić. Albo też wrócił i zostawił ją z innymi bagażami.
— Tak… tak… myślę… nie jestem pewna… sądzę, że tak zrobił.
Nadinspektorowi błysnęła myśl: „Nie pouczyli cię, co mówić na ten temat, co?”
Do tej chwili Rosę Sheldon była spokojna i pewna siebie. Jednak ostatnie pytanie przestraszyło ją. Nie znała właściwej odpowiedzi. A powinna ją znać. Kanonik wziął torbę na lotnisko i wrócił. Jeżeli wrócił do „Bertrama”, torba powinna być z nim. Panna Marple nie zrobiła jednak żadnej wzmianki o niej, kiedy opisywała kanonika opuszczającego pokój i schodzącego na dół.
Przypuszczalnie torba została w sypialni, ale nie znalazła się w przechowalni razem z walizkami. Dlaczego? Ponieważ ktoś chciał, żeby uznano, że kanonik wyjechał do Szwajcarii.
Podziękował Rosę dobrotliwie i zszedł na dół. Kanonik Pennyfather! W pewnym sensie tajemniczy człowiek. Mówi dużo o wyjeździe do Szwajcarii, gmatwa sprawy tak, że nie wyjeżdża, wraca do hotelu tak dyskretnie, że nikt go nie widzi, wychodzi znów we wczesnych godzinach rannych. Dokąd idzie? Co zamierza zrobić? Czy można to wszystko tłumaczyć roztargnieniem?
Jeżeli nie, co się z nim stało? I, co ważniejsze, gdzie jest?
Stojąc u szczytu schodów Tata rzucił podejrzliwe spojrzenie na siedzących w hallu i zastanowił się, czy wszyscy byli tacy, na jakich wyglądali. Miał przed sobą prawdziwy spektakl! Ludzie starsi i w średnim wieku (nikogo naprawdę młodego), uprzejmi ludzie dawnego pokroju, prawie wszyscy zamożni, godni szacunku. Urzędnicy, prawnicy, duchowni; w pobliżu drzwi amerykańskie małżeństwo, francuska rodzina przy kominku. Nikogo rażącego na tym tle, nikogo nie na miejscu, to znaczy przy tradycyjnym, angielskim podwieczorku. Czy naprawdę mogłoby się dziać coś złego w miejscu, gdzie o piątej podają staroświecką, popołudniową herbatę?
Francuz powiedział do żony, że to wszystko jest takie typowe:
— Le five o’clock. C’est hien anglais ça, n’est ce pas! — rozejrzał się wokoło z aprobatą.
— Le five o’clock — pomyślał Davy i wyszedł przez wahadłowe drzwi na ulicę. — Ten facet nie wie, że la five o’clock wyginął, jak ptak dodo.
Na zewnątrz ładowano do taksówki rozmaite, ogromne amerykańskie kufry i walizy. Wyglądało na to, że państwo Elmer Cabot wyruszali do hotelu Vendôme w Paryżu.