Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- A co to jest?
- Organizator działalności kulturalno-oświatowej. Pasuje?
Nikt się nie odezwał. Przez parę sekund w bunkrze panowała cisza przerywana dobiegającymi z zewnątrz odgłosami strzelaniny.
Później zjawił się oficer z wypchanym chlebakiem.
- Porucznik Dawes - przedstawił się krótko, od razu wzbudzając zaufanie Harolda. - Musimy oczyścić teren z Chińczyków, którzy przedarli się przez zasieki. Zostali przygwożdżeni w lejach, ale trzeba ich tam zgnieść, żeby nie zagrażali naszym patrolom. - W bunkrze panowała martwa cisza. - Wiem, że jesteście zdenerwowani, ale musimy wykonać to zadanie. Jest dość proste. Wy pójdziecie ze mną, sierżant Brunner poprowadzi drugą drużynę. Będziemy się posuwać tyralierą, krótkimi skokami. Jedna drużyna biegnie dwadzieścia metrów, pada na ziemię i osłania przeskok drugiej. Tylko żadnego zostawania w tyle. Kiedy się zbliżymy do tych lejów, wybijemy Chińczyków. Ale posłuchajcie... - Odchrząknął. - Będziemy przeskakiwać pod ostrzałem, więc musicie kluczyć. Zrozumiano? - Najwyraźniej tylko Stempel wiedział, co to znaczy. Chyba nikt inny nie poczuł takich samych dreszczy, jakie przebiegły mu po plecach. - Posuwamy się przez odkryty teren. Przykro mi, ale takie dostaliśmy zadanie.
Wreszcie chyba wszyscy zrozumieli, na czym ono polega. Ludzie patrzyli na siebie z niedowierzaniem. Dawes otworzył chlebak.
- Niech każdy weźmie sobie po pięć granatów.
Siedzący obok Stempela kierowca zakrztusił się nagle i zaczął kasłać, potem położył mu rękę na ramieniu, by się podeprzeć i wstać, ale kolana się pod nim ugięły. Harold pomyślał, że mężczyzna zaraz zwymiotuje, ale Dawes podał mu manierkę z wodą, ten upił trochę i opanował kaszel.
- Strzelajcie w kierunku ogni z luf- rzekł porucznik, podając chlebak pierwszemu z brzegu. - Dzięki temu nie będą się wychylać z lejów. A kiedy dotrzemy na odległość rzutu granatem, ciśniemy je do środka.
Wychodzili z bunkra do transzei pojedynczo. Nikt się nie odzywał.
Dawes rozstawił ich w okopie dość gęsto, co pięć metrów. Sprawdził gotowość i dał znać. Wypełzli na ośnieżoną powierzchnię. Chińczycy natychmiast zaczęli strzelać seriami. Pociski ze świstem przelatywały im nad głowami. Stempel wciskał się w zmarznięty na wierzchu, skrzypiący śnieg. Wokół niego przerażeni ludzie robili to samo.
- Pierwsza drużyna! - zawołał porucznik. - Namierzyć cele i przygotować się do otwarcia ognia!
Harold uniósł pistolet do ramienia. Grunt był nierówny. Po obu stronach wznosił się na tyle, że zasłaniał dalsze pozycje Chińczyków. Ale na wprost błyskał ogień z lufy nieprzyjaciela. Wymierzył w niego i przełączył broń na ogień półautomatyczny. Z lewej strony doleciał rozkaz:
- Druga drużyna! Przygotować się do skoku! Na moją komendę... - nastąpiła kilkusekundowa pauza. - Teraz!
- Pierwsza drużyna! Ognia! - wykrzyknął równocześnie Dawes.
Stempel nacisnął spust. Pistolet szarpnął mu się w dłoniach. Była to ta sama broń, którą kolega wygrzebał z zaspy. W bunkrze Harold wyczyścił ją i naoliwił. Działała bez zarzutu. Ognie w przedzie wyznaczyły znacznie więcej chińskich pozycji. Tak samo każdy strzał musiał tamtym wskazywać jego miejsce. Stempel zaczął strzelać szybciej. Przesuwał broń, celował pospiesznie i naciskał spust. Wokół niego pociski wyrzucały śnieg w powietrze. Kątem oka dostrzegł, że mimo białych strojów ledwie widoczni w ciemności żołnierze drugiej drużyny równocześnie padli na ziemię.
- Pierwsza drużyna! - wykrzyknął z tyłu porucznik. - Dwadzieścia metrów do przodu!
Harold poderwał się z ziemi. Kule świstały dookoła niczym rozjuszone osy. Miał wrażenie, że utrzymanie się na nogach wymaga całkowitego porzucenia logicznego rozumowania. Każdy trzeźwy element jego psychiki nakazywał stanowczo, aby natychmiast padł z powrotem, ale odpychał od siebie takie myśli. Niemal rozgraniczył umysł od ciała, które w każdej chwili mogło zostać rażone kawałkiem gorącego metalu. Chcąc zapomnieć o strachu, skupił się na tym, żeby utrzymać się w jednej linii z resztą pododdziału, jakby chodziło o paradny przemarsz.
- Padnij!
Rzucił się na ziemię. Huknął kolanami o zmarznięty śnieg i z impetem-zarył twarzą w zaspę.
- Ognia! - zakomenderował Dawes.
Harold wypluł śnieg i wierzchem rękawicy otarł go z twarzy. Druga drużyna właśnie podrywała się do następnego skoku. Przełączył broń na ogień ciągły i zaczął posyłać trójstrzałowe serie w kierunku strzelających Chińczyków. Ogień z lufy, w który mierzył, zgasł nagle i zaskoczony Stempel uśmiechnął się szeroko. Szybko znalazł drugi cel i po chwili ten także zniknął, ale zamek jego pistoletu pozostał w tylnym położeniu. Magazynek był pusty. Wyjął go pospiesznie.
- Pierwsza drużyna! Naprzód! - krzyknął porucznik.
Tym razem Stempel podniósł się wolniej, bo właśnie sięgał do kieszeni po drugi magazynek. Pobiegł, zwracając uwagę, że po lewej pojawiają się rozbłyski wystrzałów drugiej drużyny. Został trochę z tyłu, mocując się z plastikową zapinką patki nad kieszenią z zapasową amunicją. Potknął się w głębszej zaspie. Dookoła kule świstały coraz głośniej. Wreszcie odpiął kieszeń i sięgnął do środka. Musiał zahaczyć ramieniem o ułamaną gałąź drzewa, bo rozległ się trzask rozrywanego nylonu kurtki.
- Padnij! - krzyknÄ…Å‚ Dawes.