Strona startowa Ludzie pragnÄ… czasami siÄ™ rozstawać, żeby móc tÄ™sknić, czekać i cieszyć siÄ™ z powrotem.107 Niestety! otoć nagorsze: niekiedy gdy widzimy takie cudne piÄ™knoÅ›ci, takie wdziÄ™czne ob- licza, podziwiamy, pożądamy ich cudnego ciaÅ‚a z...rodowa), coraz czêœciej staj¹ siê polem prywatnych eksperymentów nie najwy¿szych lotów, aczêsto o charakterze wrêcz antynarodowym, demoralizuj¹cym i szyderczym...— Zaraz tam bÄ™dÄ™ — odparÅ‚ Tony, czujÄ…c caÅ‚y ciężar swego ciaÅ‚a...Ani w Japonii, ani w Indiach nie odnajdujemy tej nienawiœci do samych siebie, która doprowadzi³a do zniszczenia religii i wielkiej czêœci chiñskiego dziedzictwa...siê ju¿ w odleg³oœci dwóch metrów od cz³owieka, zwyk³e naciœniêcie palcem na guzik automatycznegopilota spowodowa³o przes³anie impulsu do cia³a migda³owatego i byk...centralnych organów ciaÅ‚a, oddechu i umysÅ‚u" - do wyzwolenia mocy, która,jakkolwiek utajona, jest obecna w strukturze psychofizycznej czÅ‚owieka...Użytkownik zalogowany na tym koncie ma peÅ‚ne prawa do sprawdzenia i modyfikacji dowolnie wybranej części systemu...częściej w wieku 13-14 lat, kiedy wchodzÄ… w pokwitanie, i jest on równoznaczny z wytryskiem nasienia...Księżyc skryÅ‚ siÄ™ częściowo za chmurami i na plaży nie byÅ‚o już tak jasno jak przedtem...tak¿e przyrodoznawczych- semantyka ich przynajmniej czêœciowo przenosi siê do hu-manistyki...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


— Szpilka do kapelusza — wyjaÅ›niÅ‚a Babcia.
Wolną ręką złapała Esk i ruszyła w stronę głównego stołu, patrząc groźnie
na każdego, kto choćby wyglądał, jakby miał ochotę stanąć jej na drodze. Młod-si studenci, którzy potrafili docenić darmową rozrywkę, tupali, klaskali i walili talerzami o blaty.
Główny stół z hukiem opadł na posadzkę, a starsi magowie pospiesznie usta-
wili się gęsiego za Cutangle’em, który usiłował przywołać wszystkie rezerwy godności. Nie bardzo mu się to udawało; trudno jest wyglądać godnie z serwetką pod brodą.
Uniósł dłoń nakazując ciszę i cały hol zamarł w oczekiwaniu. Babcia i Esk
zbliżały się do niego. Po drodze Babcia z zaciekawieniem przyglądała się portre-tom i posągom dawnych magów.
— Co to za jedni? — rzuciÅ‚a kÄ…tem ust.
— To byli główni magowie — szepnęła Esk.
127 — Mieli chyba zatwardzenie. Nie spotkaÅ‚am jeszcze caÅ‚kiem zdrowego maga.
— Wiem tylko, że zbiera siÄ™ na nich kurz.
Cutangle stanął w szerokim rozkroku, z rękami wspartymi na biodrach i brzu-
chem przywodzącym na myśl narciarski stok dla początkujących. Pozycję taką
zwykło się łączyć z Henrykiem VIII, czasem obejmując też Henryków IX i X.
— A wiÄ™c? — zapytaÅ‚. — Co ma znaczyć ten skandal?
— Jest ważny? — zwróciÅ‚a siÄ™ Babcia do Esk.
— Ja, droga pani, jestem Nadrektorem! Tak siÄ™ skÅ‚ada, że kierujÄ™ tym Uni-
wersytetem. A pani wkroczyła bez zezwolenia na bardzo niebezpieczny teren.
Ostrzegam więc. . . Proszę tak na mnie nie patrzeć!
Cutangle cofnął się, unosząc dłoń dla ochrony przed wzrokiem Babci. Mago-
wie za jego plecami rozbiegli się i pochowali za przewracanymi stołami.
Oczy Babci zmieniły się.
Esk nigdy ich jeszcze takimi nie widziała. Były idealnie srebrne, jak małe
okrągłe zwierciadła. I odbijały wszystko, na co patrzyły. Cutangle był znikomo małym punkcikiem w ich głębinie, z otwartymi ustami i cieniutkimi rączkami
wymachujÄ…cymi rozpaczliwie.
Nadrektor cofając się trafił na filar i ten wstrząs pomógł mu się opanować.
Gniewnie potrząsnął głową, wyciągnął rękę i posłał w czarownicę strumień białe-go ognia.
Nie odwracając swego lustrzanego spojrzenia, podniosła dłoń i odbiła ogień
w górę. Huknęła eksplozja i posypały się odłamki kafelków.
Szerzej otworzyła oczy.
Cutangle zniknął. Tam, gdzie stał, wił się gotów do ataku ogromny wąż.
Babcia zniknęła. Tam, gdzie stała, leżał duży, wiklinowy kosz.
Wąż zmienił się w olbrzymiego gada z mgieł czasu.
Kosz stał się śnieżną zamiecią Lodowych Gigantów, pokrywającą szronem
ryczÄ…cego potwora.
Gad stał się szablozębnym tygrysem, szykującym się do skoku.
Wichura stała się jamą pełną bulgoczącej smoły.
Tygrys zdążył przemienić się w pikującego orła.
Smoła zmieniła się w ozdobny ptasi kaptur.
Obrazy zamigotały, jeden kształt zastępował drugi, stroboskopowe cienie tań-
czyły po ścianach holu. Zerwał się magiczny wiatr, gęsty i lepki, krzesający z palców i bród oktarynowe iskry. Pośród tego zamętu Esk załzawionymi oczyma ledwie dostrzegała sylwetki Babci i Cutangle’a, szkliste posągi w wirach pędzących obrazów.
Docierało do niej coś jeszcze: wysoki dźwięk na granicy słyszalności.
SÅ‚yszaÅ‚a go już wczeÅ›niej na lodowatej równinie — podniecony Å›wiergot,
szum ula, dźwięk mrowiska. . .
— NadchodzÄ…! — zawoÅ‚aÅ‚a przekrzykujÄ…c haÅ‚as. — IdÄ… tutaj! Teraz!
128 Wydostała się zza stołu, gdzie szukała kryjówki przed czarodziejskim poje-dynkiem i spróbowała podbiec do Babci. Podmuch pierwotnej magii oderwał ją
od podłogi i cisnął na krzesło.
Brzęczenie rozlegało się coraz głośniej i powietrze szumiało niczym trzydnio-we zwłoki w letni dzień. Esk spróbowała dosięgnąć Babci, ale odskoczyła, kiedy zielony płomień objął jej rękę i przypalił włosy.
Rozejrzała się za magami, ale ci chowali się przed magicznymi wyładowania-
mi za poprzewracane meble. Okultystyczny sztorm szalał nad ich głowami.
Esk przebiegła przez hol i wypadła na ciemny korytarz. Cienie zwijały się wo-kół niej, gdy pędziła szlochając po schodach, przez brzęczące korytarze, w stronę wąskiego pokoiku Simona.
Coś spróbuje wtargnąć do jego ciała. Tak mówiła Babcia. Coś, co będzie cho-
dzić i rozmawiać jak Simon, ale będzie czymś innym. . .
Trójka studentów czekała niespokojnie pod drzwiami. Odwrócili ku Esk swe
blade twarze. Podbiegła. Byli dostatecznie wstrząśnięci, by widząc jej determinację rozstąpić się lękliwie.
— CoÅ› tam jest — poinformowaÅ‚ któryÅ›.
— Nie możemy otworzyć drzwi!
Spoglądali na nią wyczekująco. Wreszcie któryś zapytał:
— Nie masz przypadkiem sÅ‚użbowego klucza?
Esk chwyciła za gałkę i przekręciła ją. Poruszyła się tylko odrobinę, a potem odskoczyła z powrotem z taką siłą, że niemal zdarła jej skórę z palców. Świergot w pokoju wzniósł się głośnym crescendo; zabrzmiał też inny dźwięk: jakby łopot skórzanej płachty.
— JesteÅ›cie magami! — wrzasnęła. — No to magujcie!
— Telekinezy jeszcze nie przerabialiÅ›my — usprawiedliwiÅ‚ siÄ™ jeden z nich.
— ByÅ‚em chory na Miotaniu Ognia. . .
— Nie jestem najlepszy z Dematerializacji. . .
Esk ruszyła do drzwi i nagle zamarła z uniesioną w powietrzu stopą. Przypo-
mniała sobie, co mówiła Babcia: że nawet budynki mają umysły, jeśli są odpowiednio stare. Uniwersytet był bardzo stary.
Odeszła na bok i przesunęła dłońmi po pradawnych kamieniach. Musiała zro-
bić to ostrożnie, żeby go nie spÅ‚oszyć. . . WyczuwaÅ‚a teraz umysÅ‚ pod kamiennymi blokami — powolny wprawdzie i prymitywny, ale jednak umysÅ‚. PulsowaÅ‚ dooko-
ła; dostrzegała w głazach maleńkie iskierki.
Coś pohukiwało za drzwiami.
Trzech studentów patrzyło w osłupieniu, jak Esk stoi nieruchomo, z dłońmi
i czołem przyciśniętymi do ściany.
Była już prawie na miejscu. Czuła własny ciężar, swoje masywne ciało, odle-
głe wspomnienia początków czasu, kiedy skały były jeszcze płynne i swobodne.
Po raz pierwszy w życiu zrozumiała, jak to jest, kiedy ma się balkony.
129 Delikatnie przesuwała się przez myśli budynku, precyzowała wrażenia, jak najszybciej śmiała poszukiwała tego korytarza, tych drzwi. . .
Bardzo ostrożnie wyciągnęła rękę. Studenci patrzyli, jak prostuje jeden pa-
lec. . . bardzo powoli. . .
Zawiasy drzwi zatrzeszczały.
Nastąpiła chwila napięcia i gwoździe wyrwały się z drewna i zadzwoniły