Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.204nym, a nawet e odnonik taki jest denotowany w kadym jzyku przez jeden lub wicej leksemw (cho w pewnych wypadkach moe tylko na najoglniejszym poziomie...nia natury to pole morderczej walki, więc po każdym akcie przemocy jej liczne i róż- norodne dzieci gwałtownie milkną, albo dlatego, że mają głęboki...Odzyskawszy mój normalny ton, wiedząc, że on tu jest, że nie śpi, że otwiera być może swoje lubieżne oczy psa za każdym razem, gdy z kantoru dochodzi do niego...Za każdym razem udaje mi się wrócić do getta z którąś z grup żydowskich robotników, których Niemcy zatrudniają jeszcze w aryjskiej Warszawie...W każdym społeczeństwie ludzie klasyfikują się nawzajem jako mężczyźni i kobiety; na podstawie tego rozróżnienia przekonania i normy...ROZDZIAŁ 26DODATKOWY EFEKTSeaine wędrowała po korytarzach Wieży, czując, jak z każdym pokonanym zakrętem nasila się przepełniająca ją...Za każdym razem, kiedy zatrzymywali się na odpoczynek wiązali Singera bardziej szorstkim sznurem niż w Czarzenie...Zasad powodzenia w kadym kierunku jest nigdy nie przypuszcza nawet w myli, e co jest niemoliwe...Przypomniał sobie wydarzenia ubiegłej nocy, wyraźnie i dokładnie w każdymszczególe...sercem przy każdym uciążliwym i wysilonym oddechu...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Był naiwny. Zaczął podróż z dzieckiem i uważał, że nadal wędruje z dzieckiem. Najwyraźniej nie pojął tego, co wydarzyło się na Nowej Krecie i w jego oczach ona zawsze będzie małą dziewczynką.
Gdy już zaczynała się przyzwyczajać do tej sytuacji, zaskoczyła ją uzbrojona banda, która sprowadziła ją tutaj. Z początku myślała, że Var nie żyje, lecz potem dowiedziała się, iż to on sprowadził tych ludzi. Jej wściekłość trwała tygodniami.
Wreszcie przyszło jej do głowy, że z tego głupiego czyśćca wyjdzie w jego
oczach jako kobieta. Chciał, by się tu znalazła, żeby móc wreszcie uznać zmianę, która już się odbyła, i wręczyć jej bransoletę z całą powagą.
To zmieniło jej stosunek do szkoły. Odkryła, że można tu zdobyć cenne wy-
kształcenie. Nauczycielki były surowe lecz uczciwe i wiedziały wiele mądrych rzeczy. Soli udoskonaliła swą umiejętność czytania znaków i opanowała wiele
innych dziedzin wiedzy, z których istnienia nie zdawała sobie przedtem sprawy.
Stała się też mistrzynią kobiecych sztuczek, zdolnych omotać i zauroczyć niemal każdego mężczyznę. Była to sztuka walki równie skomplikowana jak ta, w której używano broni, a korzystając z niej można było osiągnąć równie wiele.
Na Vara czekało zatem kilka niespodzianek.
Teraz, wbrew jej woli, zaręczono ją z cesarzem Ts’in. Nie było wątpliwości,
że to korzystny związek. Samo imię cesarza wywodziło się od dynastii, która
założyła to królestwo na tysiąclecia przed Wybuchem. Tak przynajmniej głosiły oficjalne legendy. Soli dowiedziała się jednak, kim Ts’in był naprawdę: napuszo-nym, aroganckim książątkiem w średnim wieku, który miał to niezwykłe szczę-
ście, że jego lojalny doradca był genialnym strategiem. Dzięki temu Ts’in mógł
zaspokajać swój pociąg do coraz młodszych dziewczęcych ciał, podczas gdy jego po mistrzowsku zarządzane imperium stale się rozszerzało. Wiele kobiet czuło się zaszczyconych, gdy spoczęło na nich oko Ts’ina, dzięki czemu mogły się przyłą-
czyć do jego luksusowego haremu. Soli do nich nie należała. Już dawno wybrała sobie swojego mężczyznę, a niełatwo zmieniała zdanie.
Pozostało jednak pytanie, jak pokrzyżować plany cesarza i jednocześnie zdo-
być Vara. Była pewna, że potrafi zrobić każdą z tych rzeczy, ale nie obie jednocześnie.
Var w końcu przyszedł po nią, na krótko przed końcem nauki, lecz, jak to
mężczyzna, wszystko popsuł. Próbował wspiąć się do niej po murze i żołnierze Ts’ina złapali go, przesłuchali i deportowali. Gdyby byli pewni jego zamiarów, mogliby go wykastrować. Prosiła przełożoną, by wstawiła się za nim i ta surowa, lecz dobra i odważna kobieta zrobiła to. Varowi dano pieniądze i wypuszczono bez szkody w innej okolicy. Był na razie bezpieczny, o ile znów nie zrobi czegoś głupiego.
Tym niemniej Soli spała niespokojnie. Sytuacja nie była rozwiązana jak nale-
ży i wiele rzeczy mogło pójść źle. Nie zdecydowała jeszcze, jak poradzić sobie z Ts’inem. Gdyby mu odmówiła, mógłby ją uprowadzić, zgwałcić i zamordować.
139 Cesarz słynął z podobnych wyczynów, zwłaszcza wtedy, gdy urażono jego dumę.
Szkoła również by ucierpiała, być może poważnie. Bezpośrednia odmowa nie by-
ła zatem właściwym rozwiązaniem.
A gdyby zapewniła Ts’inowi bajeczną noc poślubną, a potem uraczyła go łza-
wą opowieścią o niespełnionej miłości? Można by osiągnąć cuda, łechcąc jego
próżność i manię wielkości.
Tak, ten pomysł z początku wydawał się najlepszy. Gdyby ów plan zawiódł,
zawsze mogła uciec, odczekawszy rozsądny okres, by wina nie spadła na szkołę.
Potem odszuka Vara i zmusi go do kapitulacji.
Z tym że. . . nie miała pewności co do Vara. Oczywiście mogła obudzić w nim
mężczyznę, co do tego nie było wątpliwości. Nie miała jednak zaufania do jego zdrowego rozsądku. Nie mogła być pewna, że nie popełni żadnego szaleństwa.
Mógł przeżyć atak spóźnionej zazdrości, który skłoni go do kolejnego niezdarnego posunięcia przeciw Ts’inowi, lub nawet powrotu do szkoły przed dniem za-
kończenia nauki. Var nie był zbyt rozgarnięty i potrafił być niedorzecznie uparty.
Próba stawienia oporu Minosowi była niewątpliwie szaleństwem.
Lecz, rzecz jasna, za to właśnie go kochała.
Być może popełniła błąd, namawiając go na poszukiwanie chińskiego Heli-
konu. On gdzieś istniał, lecz najwyraźniej nie znajdował się nigdzie blisko. Prawdopodobnie miejscowi mieszkańcy podziemi byli ukryci równie dobrze, jak ci
w Ameryce. Poszukiwania byłyby więc bardzo trudne. Nie to jednak było jej celem. Chciała dać Varowi odpowiednie zadanie, w którym mogłaby brać udział
zanim dorośnie.
Zastanowiła się, co się stało z jej ojcem i Bezimiennym? Czy w końcu zrezy-
gnowali z pościgu? Wątpiła w to. Gdy tylko odzyska Vara, będzie musiała zorganizować pojednanie. Ucieczka od Solą sprawiła jej ból, wiedziała jednak, że nie mogła wrócić z nim do Helikonu. Najważniejsze było nie stracić z oczu Vara. Sol był mężczyzną jej dzieciństwa. Var miał się stać mężczyzną jej życia.
Myśl o Helikonie przypomniała jej jednak Sosę — jedyną matkę, jaką pamię-
tała. Pod pewnymi względami jej utrata była jeszcze gorsza niż rozstanie z Solem. Co robiła teraz ta mała, dumna kobieta? Czy pogodziła się z nieobecnością zarówno męża, jak i córki? Soli wątpiła w to i ta myśl sprawiła jej ból. W końcu jej wspomnienia, obawy i przypuszczenia uciszyły się i Soli zasnęła.
*
*
*
Ts’in był tęższy niż jej mówiono. Wręcz tłusty! W rysach jego twarzy były
ślady świadczące, iż w młodości był przystojnym mężczyzną, lecz ta młodość
już dawno minęła. Nawet jego wspaniałe szaty nie mogły sprawić, by wyglądał
pociągająco.
140 Soli widziała go przez chwilę, gdy patrzyła przez frontowe okno w dniu za-kończenia nauki. Dokonywał przeglądu swych oddziałów. Nie chciało mu się na-
wet podnieść z pluszowego siedzenia w otwartym samochodzie. Soli zwątpiła
nagle w swą zdolność zagrania na jego uczuciach. Sprawiał wrażenie zbyt tępego prymitywa, by mogła na niego wpłynąć byle dziewczyna.
Zjadła szybko śniadanie i dokonała toalety. Najpierw ciepły prysznic, a potem nudne, skrupulatne zakładanie strojów, warstwa po warstwie. Wreszcie czesanie włosów, by stały się lśniące, piłowanie paznokci i makijaż. Gdy cały ten proces przemieniający dziewczynę w damę dobiegł końca, dokładnie przyjrzała się sobie w lustrze.
Ujrzała wielobarwne stworzenie ozdobione spódnicami, falbanami, paciorka-
mi i błyskotkami. Wymyślne pantofle sprawiały, że jej stopy wydawały się maleń-