Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Nie wszystkie były w pełni zrozumiałe, ale tak intensywne, że wyparły inne myśli
z jego głowy.
Odrzucił koc, podniósł się na łokciach, podciągnął nocną koszulę i zaczął przyglądać
się swojemu ciału, jakby widział je pierwszy raz na oczy.
Usłyszał kroki na korytarzu zbliżające się do drzwi. Zakrył się szybko, podciągnął koc
i udał, że śpi.
Mary weszła do pokoju na palcach i na stoliku obok łóżka postawiła filiżankę kawy z
sucharkiem na spodeczku.
Dirk otworzył oczy i spojrzał na nią.
- Nie śpisz - stwierdziła.
- Nie.
- Dirk... - zaczęła i nagle się zaczerwieniła. Zniszczone policzki pokryły się
rumieńcami, a głos opadł do szeptu, drżąc ze wstydu. - Nie możesz nikomu o tym powiedzieć.
Musisz zapomnieć o wszystkim... co się stało.
Dirk nic nie odpowiedział.
- Obiecaj mi, Dirkie. Proszę, obiecaj mi.
Skinął wolno głową. Nie próbował się nawet odezwać, smakował świadomość
dominacji nad nią.
- Dirkie, to było złe. To była straszna rzecz. Nie wolno nam nawet myśleć o tym.
Podeszła do drzwi.
- Mary.
- Tak. - Zatrzymała się, nie odwracając do niego, a jej ciało przypominało kształtem
ptaka, gotowego ulecieć w powietrze.
- Nie powiem nikomu... jeśli przyjdziesz dziś w nocy.
- Nie - syknęła gwałtownie.
- Więc powiem babci.
- Nie. Och, Dirkie. Nie zrobisz tego. - Podbiegła do łóżka i uklękła przy nim, sięgając
po jego dłoń. - Nie możesz tego zrobić - nie wolno ci. Obiecałeś mi.
- Przyjdziesz? - spytał cicho.
Spojrzała na jego spokojną twarz, ciepłą opaloną skórę, zielone oczy i czarny jedwab
kręcących się na głowie włosów.
- Nie mogę... to, co robiliśmy, jest straszne, okropne.
- Więc powiem - zagroził jej.
Wstała i wyszła wolno do swojego pokoiku z ramionami spuszczonymi w geście
rezygnacji. Dirk wiedział, że dziś w nocy do niego przyjdzie.
63. Sean przybył punktualnie do rezydencji Goldbergów w wynajętym powozie.
Siedząc wśród stosu opakowanych w barwne papiery paczek przypominał egzotycznego
mędrca ze Wschodu. Ograniczona wiedza na temat upodobań trzyletnich dziewczynek
znalazła swój wyraz w doborze prezentów. Każda z paczek zawierała lalkę. Sean kupił
porcelanowe lalki, które zamykały oczy, kiedy się je pochylało, szmaciane laleczki z jasnymi
włosami, lalkę, która płakała, gdy nacisnęło się jej brzuszek i taką, która piła i wydalała wodę
oraz kilkanaście lalek w strojach regionalnych.
Za powozem jechał Mbejane prowadząc podarunek, który Sean osobiście uważał za
najlepszy wyraz swojego gustu. Był to srokaty kucyk szetlandzki, z ręcznie wykonanym
angielskim siodłem, wytokiem i miniaturowymi lejcami.
Żwirowy podjazd był zastawiony powozami. Ostatnie sto jardów do domu Sean
musiał pokonać piechotą, niosąc w ramionach stertę prezentów, które sięgały mu pod brodę i
utrudniały znalezienie drogi. Za drogowskaz wybrał brzydki dach dworku, który mógł
dostrzec znad paczek, i ruszył na oślep przez trawnik. Wokół niego narastały podniecone
okrzyki i wreszcie Sean poczuł, jak ktoś go natarczywie ciągnie za spodnie na wysokości
kolana. Zatrzymał się.
- Czy to moje prezenty? - dobiegł go słodki głosik z dołu. Wysunął głowę spomiędzy
pakunków i spojrzał na uniesioną twarzyczkę małej Madonny. Duże lśniące oczy przyglądały
mu się z niewinną czystością spod ciemnych loków opadających na czoło. Sean poczuł
ukłucie w sercu.
- To zależy, jak się nazywasz. - Chciał się upewnić Sean.
- Nazywam się miss Storm Friedman z Golds w Chase Valley, Pietermaritzburg. No
więc, czy to moje prezenty?
Sean przykucnął tak, że jego twarz znalazła się na tej samej wysokości, co twarz córki.
- Wielu szczęśliwych kolejnych urodzin, miss Friedman - powiedział.
- Ojejku! - Rzuciła się na prezenty drżąc z podniecenia, a otaczające ich kółko
pięćdziesięciorga dzieci wydawało głośne okrzyki zachwytu.
Storm poradziła sobie z opakowaniami z zadziwiającą łatwością, posługując się
zębami, tam gdzie palce nie mogły dać sobie rady ze sznurkami. Jeden z jej małych gości
chciał jej pomóc, lecz Storm rzuciła się na niego jak mała dzika kotka z okrzykiem:
- To moje prezenty!
Chłopiec wycofał się na bezpieczną odległość. W końcu usiadła na ziemi wśród stosu
lalek i porwanych papierów i wskazała na ostatnią paczkę, jaka została Seanowi.
- A ta? - spytała.
Sean potrząsnął przecząco głową.
- Nie, ta jest dla mamusi. Ale jeśli obejrzysz się za siebie, to znajdziesz jeszcze jeden
prezent.
Mbejane stał koło kuca, uśmiechając się szeroko. Przez chwilę Storm była zbyt
zaskoczona, żeby coś powiedzieć i wreszcie poderwała się na nogi wydając odgłos
przypominający gwizd lokomotywy. Porzucając swoje nowe dzieci, podbiegła do kuca. Inne
dziewczynki natychmiast rzuciły się na lalki, jak małe drapieżniki na zdobycz opuszczoną
przez lwicę.
- Podnieś mnie! Podnieś mnie! - Storm podskakiwała z niecierpliwością. Sean wziął ją
w ramiona i to ciepłe wierzgające w jego rękach ciałko spowodowało, że serce zabiło mu
mocniej. Posadził ją delikatnie w siodle, podał lejce i poprowadził kucyka ku domowi.
Storm dotarła na taras, niczym królowa otoczona przez świtę małych dworzan.
Ruth stała z rodzicami małych gości przy zastawionym słodyczami stole. Sean
przekazał lejce Mbejane.
- Uważaj na nią - powiedział i wszedł na taras świadom podążających za nim spojrzeń.