Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— A potem — ciągnął dalej Oruc — geblingi nie zaatakowały ludzi w spo-
dziewanym czasie. Zamiast tego wszyscy Mądrzy, wszyscy uczeni mężczyźni
i kobiety — nie, nie chodzi mi o uczonych, ale o tych, którzy osiągnęli prawdziwe zrozumienie wiedzy — wszyscy, jeden po drugim, poczuli zew Spękanej Ska-
ły. Niepowstrzymaną, natrętną potrzebę odejścia stąd. Twierdzili, że nie wiedzą, gdzie się kierują. Ale ci, którzy podążyli za nimi, powiedzieli potem, że wszyscy co do jednego udali się do Spękanej Skały. Politycy, generałowie, naukowcy, na-28
uczyciele, budowniczowie — wszyscy ci mężczyźni i te kobiety, na których mógł
się oprzeć król podczas swych rządów, odeszli. Na kim się można oprzeć, kiedy Mądrzy odejdą?
— Na nikim — szepnęła Patience. Teraz naprawdę się bała, ponieważ opo-
wiadał tak uczciwie o upadku starożytnej dynastii, z której się wywodziła, że bez wątpienia planował zamordowanie jej tuż po zakończeniu rozmowy.
— Na nikim. Zew Spękanej Skały przywołał ich i heptarcha stracił swą siłę.
Twój prapradziadek nie był już mocarnym heptarchą.
— Nie znałam go — powiedziała Patience.
— Dzikus. Naprawdę okropny, nawet jeśli odrzuci się wszystko, co na jego
temat napisał mój ojciec, walcząc o własną popularność. Miał zwyczaj zachowy-wać głowy swoich wcześniejszych kochanek i ustawiać słoje z nimi wokół łóżka, by mogły przyglądać się jego karesom z nową pięknością.
— Wydaje mi się — powiedziała Patience — że była to znacznie cięższa tor-
tura dla najnowszej kochanki.
— Tak. — Oruc roześmiał się. — Chociaż nie powinnaś jeszcze tego rozu-
mieć. Jest tyle rzeczy, których nie powinnaś wiedzieć. Mój osobisty lekarz —
który, jak sądzę, nie należy do klanu Mądrych — dokładnie przebadał cię, za-
nim przyłożono ci skorki. Powiedział mi, że nie mogłaś wykonać lepszej roboty.
Wypłynęło z ciebie dokładnie tyle krwi, by wrażenie było odpowiednio mocne,
a przy tym nie zrobiłaś sobie prawdziwej krzywdy.
— Miałam szczęście — stwierdziła Patience.
— Twój ojciec nie mówił mi, że szkolił cię w sztuce mordowania.
— Sposobił mnie do zawodu dyplomaty. Często powtarzał waszą, panie, mak-
symę, że jeden dobrze wytrenowany zamachowiec może uratować niezliczoną
ilość istnień ludzkich. Oruc uśmiechnął się i zwrócił w stronę głów:
— Przypochlebia mi się, cytując moje własne słowa, i do tego twierdzi, że
wielki lord Peace często je powtarza.
— Tak naprawdę — odezwała się ponura głowa — to były moje słowa.
— Nie żyjesz, Konstans. Nie muszę oddawać ci sprawiedliwości.
Konstans. Osiemset lat temu żył Konstans, który przywrócił Korfu hegemonię
na całej długości rzeki Radosnej zaledwie w dziesięć lat po inwazji geblingów, i to bez przelania jednej kropli krwi. Jeśli był to ten sam mężczyzna, nic dziwnego, że jego głowa znajdowała się w tak zaawansowanym stadium rozkładu. Niewiele
ich mogło przetrwać więcej niż tysiąc lat — dla tej więc czas dobiegał już swego kresu.
— Nadal jestem próżny — odezwała się głowa Konstansa.
— Nie podoba mi się, że nauczył ją zabijać. I to tak znakomicie. Potrafiła
nawet upozorować własną śmierć.
— Nieodrodna córka swego ojca — powiedziała jedna z głów.
29
— Tego się właśnie obawiam — oświadczył Oruc. — Ile masz lat? Trzyna-
ście? Czy znasz inne sposoby zabijania?
— Wiele — odparła Patience. — Ojciec twierdzi, że nie mam wystarczają-
co dużo siły, by porządnie napiąć łuk, miotanie oszczepem też nie wychodzi mi najlepiej. Ale trucizny, rzutki, sztylety nie mają dla mnie tajemnic.
— A bomby? Materiały palne?
— Zadaniem dyplomaty jest zabić tak cicho i dyskretnie, jak to tylko możliwe.
— Tak twierdzi twój ojciec.
— Tak.
— Czy potrafiłabyś zabić mnie teraz? Czy tutaj, w tym pokoju, możesz to
zrobić?
Patience milczała.
— Rozkazuję ci odpowiedzieć.
Zbyt dobrze znała protokół, by dać się wciągnąć w zasadzkę.
— Panie, proszę, nie igraj ze mną w ten sposób. Król rozkazuje mi powiedzieć, czy jestem w stanie zabić króla. Popełnię zdradę zarówno wtedy, gdy odmówię
wykonania polecenia, jak i w wypadku nieposłuszeństwa.
— Chcę usłyszeć uczciwą odpowiedź. Jak myślisz, po co trzymam tutaj te
wszystkie głowy? Nie potrafią kłamać, to zasługa robaków głownych, już one
pilnują, by odpowiedź była uczciwa i pełna.
— Głowy, panie, już nie żyją. Jeśli twoją wolą jest, bym i ja znalazła się w podobnej sytuacji, uczynić to jest w twojej mocy.
— Chcę usłyszeć od ciebie prawdę, niech diabli porwą protokół.
— Dopóki żyję, moich ust nie splamią słowa zdrady.
Oruc nachylił się nad nią z twarzą poczerwieniałą od gniewu.
— Nie interesują mnie twoje sztuczki, dziewczyno, dzięki którym chcesz ura-
tować życie. Chcę, byś porozmawiała ze mną uczciwie.
— Dziecko, on cię nie może zabić. — Konstans parsknął śmiechem. — Mo-
żesz śmiało powiedzieć mu to, co on chce usłyszeć, przynajmniej jeszcze teraz.
Oruc obejrzał się na Konstansa, ale ten nie spuścił wzroku.
— Widzisz — ciągnąła dalej głowa — jest uzależniony od twego ojca, któ-
ry będzie mu wiernie służył tak długo, jak ty pozostaniesz zakładniczką. Żywą.
A więc teraz król Oruc stara się ustalić, czy uda mu się skorzystać z twoich talentów, czy też pozostaniesz jedynie wiecznym przedmiotem pożądania jego wro-gów.
Analiza Konstansa brzmiała rozsądnie i Oruc się jej nie przeciwstawił. Pa-
tience wydawało się absurdalne, że najpotężniejszy człowiek na całym świecie traktuje ją jak potencjalnie niebezpieczną dorosłą osobę. Ale jednocześnie rósł jej szacunek do króla Oruca. Wielu słabszych władców już dawno zabiłoby ją i jej ojca. Przeważyłby w nich strach nad świadomością, że lord Peace i jego córka mogą przysporzyć mu korzyści.
30