Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Przełknąłem ślinę. Wstałem.
— Książę mój i panie — zacząłem formalnie — chciałbym cię prosić o ła-
skawe pozwolenie na zwolnienie z obowiązków w ciągu jutrzejszego dnia, abym
mógł. . . uporządkować własne sprawy.
Przetrzymał mnie w tej postawie.
— Usiądź, Bastardzie — odezwał się w końcu. — To było małostkowe z mo-
jej strony. Rozmyślanie o Władczym doprowadza mnie do takiego stanu umysłu.
Oczywiście, możesz mieć wolny dzień, chłopcze. Jeśli cię ktoś zapyta, otrzyma-
łeś ode mnie rozkazy i właśnie je wykonujesz. Czy mogę wiedzieć, co to za pilne sprawy?
Zapatrzyłem się w pełzające płomienie.
— Bliska mi osoba mieszkała w Wodnej Osadzie. Muszę się dowiedzieć. . .
— Biedny Bastardzie! — Tyle współczucia zabrzmiało w głosie następcy tro-
nu, że ledwie je zniosłem.
Nagle osłabłem ze znużenia. Szczęście, że usiadłem. Ręce zaczęły mi się
trząść. Schowałem je pod stołem i zacisnąłem w pięści. Nadal czułem drżenie,
ale przynajmniej nie było tego widać.
— Idź do siebie i odpocznij — odezwał się książę serdecznie. — Chcesz, żeby
ktoś z tobą pojechał do Wodnej Osady?
Milcząco potrząsnąłem głową, nagle żałośnie pewien, jakie wieści tam otrzy-
mam. Zrobiło mi się niedobrze. Przeszedł mnie następny silny dreszcz. Próbo-
wałem oddychać powoli, uspokoić się, odsunąć nadchodzący atak. Nie mogłem
znieść myśli, bym się miał w podobny sposób okryć wstydem przed księciem
Szczerym.
— Ja powinienem się wstydzić. Zapomniałem o twojej chorobie.
— Podniósł się, odstawił kielich. — Cierpisz za mnie, bo służyłeś mi wiernie.
Przeraża mnie twój stan.
Zmusiłem się, by odpowiedzieć na jego spojrzenie. Wiedział o wszystkim, co
próbowałem przed nim zataić. Wiedział i dręczyło go poczucie winy.
— Nie zawsze jest tak źle — skłamałem.
Uśmiechnął się, ale jego oczy nie zmieniły wyrazu.
— Jesteś wyśmienitym kłamcą, Bastardzie. Okazałeś się pojętnym uczniem.
Nie możesz jednak wprowadzić w błąd mnie, bo za często z tobą przebywałem.
Dotykałem cię Mocą nie tylko w ostatnich dniach podróży ze Stromego, lecz przez cały czas choroby. Jeśli ktoś inny mówi ci, że wie, jak się czujesz, możesz to odbierać jako zwrot grzecznościowy. Kiedy słyszysz to z moich ust, przyjmij jako rzetelną prawdę. Wiem też, że jesteś w pewnym stopniu podobny do Brusa. Nie
będę ci proponował źrebaka na własność. Proponuję ci teraz moje ramię, jeśli
zechcesz się na nim wesprzeć w drodze do komnaty.
48
— Dziękuję, dam radę — odparłem sztywno. Pojąłem oczywiście, jakim zaszczycił mnie honorem, ale zrozumiałem także, jak wyraźnie widział moją sła-
bość. Chciałem być sam. Chciałem się ukryć.
Pokiwał głową. Rozumiał.
— Bardzo żałuję, że nie potrafisz posługiwać się Mocą. Oddałbym ci swoją
siłę; sam zbyt często czerpałem od ciebie.
— Nie mógłbym. . . — mruknąłem, niezdolny ukryć wstrętu, jaki we mnie
budziło uzupełnianie własnej energii kosztem innego człowieka. Natychmiast tego pożałowałem, gdyż ujrzałem w oczach mojego księcia wstyd.
— Kiedyś i ja mogłem odpowiadać tak dumnie — rzekł spokojnie. — Idź,
odpocznij, chłopcze.
Wolno odwrócił się ode mnie. Zaczął ustawiać atramenty i porządkować per-
gaminowe zwoje. Wyszedłem cicho.
Spędziliśmy razem caluteńki dzień. Za oknami zapadła noc. W zamku pano-
wał specyficzny nastrój zimowego wieczoru. Ze stołów już uprzątnięto, miesz-
kańcy będą się teraz zbierali przy paleniskach w dużej izbie biesiadnej. Minstrele zabawią publiczność muzyką i śpiewem, teatrzyki marionetek przedstawią zabawne historie. Mężczyźni zajmą się przytwierdzaniem lotek do drzewców strzał, kobiety robótkami ręcznymi. Dzieci będą zbijać bąki, siłować się albo podrzemywać na kolanach rodziców. Byliśmy bezpieczni. Chroniły nas zimowe sztormy.
Szedłem z ostrożnością pijanego, unikając miejsc, gdzie wieczorami groma-
dzili się ludzie. Założyłem ręce na piersi i zgarbiłem ramiona, jakbym był przemarznięty. W ten sposób udało mi się nieco opanować drżenie. Bardzo wolno, ni-
czym człowiek pogrążony w rozmyślaniach, pokonałem pierwszy ciąg schodów.
Na podeście pozwoliłem sobie odpocząć licząc do dziesięciu, potem zmusiłem się do dalszej drogi.