Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Wołany odchrząkuje, brodą zabawnie porusza, oczyma strzela w
prawo i w lewo...
- Mnie ciągnie do lasu... - oświadcza głosem poufnym i zęby
wyszczerza.
- Jak zwyczajnie kozła... - zauważa jakiś dowcipniś.
- Głupiś, kochanku. Zwyczajnych kozłów do lasu nie puszczają,
boby zniszczyły, a ja będę las siał, lasu pilnował, o lesie myślał.
Będę leśniczym, rozumiesz? Najpierw leśniczym, a potem
nadleśnym.
- Wiwat Kozioł nadleśny! - krzyczą chłopcy wesoło. Osowski
śpieszy uciszyć wrzawę.
- Sitkiewicz ma głos - przypomina. Sitkiewicz pociera brodę, na
której dzięki długiemu skrobaniu scyzorykiem jeży się już jasna,
rzadka szczecinka.
- To się wie, że mam głos - żartuje - przecieżem nie ryba.
- Gadaj: co będziesz robił, jak dostaniesz patent.
- Schowam go do kieszeni. GÅ‚upi daje, mÄ…dry bierze.
Sitkiewicz ma słabość do przysłów i "przygadawek".
Wiktor Gomulicki
Wspomnienia niebieskiego mundurka
269
- A potem co?
- Pójdę na obiad. Człowiek jest głodny, to do niczego, a jak się
naje, toby nic nie robił.
ÅšmiejÄ… siÄ™. Osowski napiera:
- Powiedzże, Sitko, co myślisz zrobić ze sobą po skończeniu
szkoły?
- Nic nie myślę. Albo ja głupi myśleć? Indyk myślał i głowę mu
ucięli.
- Czy zamierzasz dalej się kształcić?
- Co to, to nie! Mam już tej nauki po dziurki w nosie. Niech moje
wrogi uczą się. Niech tłumaczą Eutropiusza, Korneliusza,
Owidiusza i kujÄ… greckie "aorysty!"
- Obrałeś już sobie zawód?
- To siÄ™ wie!
- Jaki?
- Zostanę jeometrą. Raz kozie śmierć!
Wśród ogólnej wesołości Sitkiewicz milknie i zapala papierosa,
prawdziwego papierosa w prawdziwej angielskiej bibułce.
Z kolei zabiera głos siedzący tuż za Sitkiewiczem Bellon.
Wiktor Gomulicki
Wspomnienia niebieskiego mundurka
270
Dobry, szczery chłopiec, rumiany i okrągły, choć nie dość jeszcze
rozdęty, żeby z "balonika" mógł zostać całym "balonem" - nic stanowczego powiedzieć o sobie nie umie. Ojciec jego ma
garbarnię - może syna weźmie do pomocy, aby go z czasem na
czele fabryki postawić. Stryj znów jest artystą - malarzem - rad
by siostrzeńca widzieć obok siebie w słonecznym przybytku
sztuki. Skromny, potulny studencik zastosuje się w zupełności do
tego, co ojciec i stryj po wspólnej naradzie o jego losie
postanowiÄ….
- WÅ‚aszczuk! na ciebie kolej.
Właszczuk jest synem rzemieślnika. Spojrzenie, razem zuchwałe i
zawstydzone, żółtawa cera twarzy mówią o życiu spędzonym w
ciasnym, źle przewietrzanym warsztacie, wśród ludzi dobrych
może, lecz nieokrzesanych.
Patent z pięciu klas jest ziszczeniem najśmielszych jego marzeń,
szczytem, o którego zdobyciu ledwie odważał się myśleć.
Uważałby za szaleńca tego, kto by posądzał go o pragnienie dalej
sięgające.
- Idę do biura powiatu - oświadcza tonem głębokiego
zadowolenia, z dumÄ… niejakÄ… zmieszanego.
- I cóż tam będziesz robił?
- Będę przepisywał urzędowe papiery.
Solenność, z jaką wymawia słowo "urzędowe", jest wyższa nad
wszystkie wyrazy.
Wiktor Gomulicki
Wspomnienia niebieskiego mundurka
271
Praktyczny BonuÅ› bada ciekawie kolegÄ™.
- Dużo będą ci płacili?
- Z poczÄ…tku nic.
- To niewiele...
- Ale potem będę brał pięćdziesiąt złotych na miesiąc.
Na chłopcach, przywykłych liczyć na grosze, "pięćdziesiąt
złotych" czynią wrażenie niemałe. Kręcą głowami z podziwu.
- To jeszcze głupstwo... - uśmiecha się Właszczuk tryumfująco. -
Naczelnik powiedział, że jak będę pilny, mogę dojść po kilku
latach do stu złotych...
Sto złotych!... Zdumienie chłopców nie ma granic. Kto by
przypuszczał, że ten niepozorny Właszczuk zdobędzie kiedyś
takie bogactwo!
Po Właszczuku zadziwia kolegów Petrykowski - w inny wszakże
sposób.
Chłopczyna spokojny, stateczny, nabożny, z przymkniętymi, jakby
sennymi oczami, oznajmia cienkim, wątłym głosem, że o żadnej
świeckiej "karierze" nie myśli, postanowił bowiem zostać -
księdzem.
Spomiędzy pozostałych jedni wracają na wieś pomagać ojcom w
gospodarstwie, inni idÄ… na praktykÄ™ gospodarskÄ… do obcych; jeden
wyrusza do szkoły rolniczej; jeden jedzie do bogatego wuja, który
ma losem jego pokierować.
Wiktor Gomulicki
Wspomnienia niebieskiego mundurka
272
Nie brak i takich, co mówią wręcz, że tymczasem o niczym nie
myślą i myśleć nie chcą, że dość się w "sztubie" napracowali, i
przede wszystkim muszą - odpocząć.
Nie wszyscy, co kiedyÅ› razem w szrankach stawali, razem dobiegli
do mety.
Wielu opóźniło się w drodze, wielu zbiło się z niej, straciło trop,
na manowcach przepadło.
Wyjątek stanowił Dembowski. Brakło go w tym gronie, ale
dlatego tylko, że już od roku uczęszczał do jednego z gimnazjów
warszawskich.
Inni zawieruszyli się kędyś tak, że nawet ślad ich przepadł.
Należeli do ich liczby przede wszystkim "artyści klasowi":
Konopka i Welinowicz.
Biedny Hefajstos, do czwartej klasy nawet nie dociÄ…gnÄ…wszy -
umarł.
Kataryniarz-Olszewski opuścił klasę trzecią (po dwuletnim w niej
pobycie) z powodów nader poważnych. Przyszedł do przekonania,
że szkoła jest areną zbyt szczupłą dla jego wielkich przemysłowo-
handlowych zdolności.