Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Klął, urągał mi paskudnie, wydziwiał nad tym idiotą skurwysynem i wrzeszczał: „Mowy nie ma... mowy nie ma... dajmy spokój z tym wszystkim”. Ludzie się odzywali:
- Panie de Mille. To było bardzo dobre.
Operator, nazwiskiem Milner, powiedział:
- Boże! To było porywające! Cudowna chwila, kiedy ten chłopiec zsiadł z konia i tak się rozglądał! Zapomniałem, że kręcę film, tylko patrzyłem na niego. Rzeczywiście kawałek życia. I jak on podszed! do ogniska, ostrożnie, niespokojnie, prawie się czuło,że ten chłopiec wie, że nieprzyjaciel jest w pobliżu. Można to wykorzystać, C.B., bo trwa ze dwie sekundy.
De Mille wrzasnął piskliwie:
- Ja chciałem, żeby on stał tam, żeby stał tam! A nie, żeby odszedł!
Ludzie przedkładali:
- Ale niech pan posłucha, to jego pierwszy dzień i może on ma ra...
- Guzik mnie obchodzi, co ten Chłopiec gada! - wrzasnął de Mille. - To nie on reżyseruje ten film, to ja reżyseruję ten film! Zapłacić bałwanowi i odesłać go do domu!
Spojrzałem na Katherine de Mille, ale ona nie chciała spojrzeć na mnie. Ludzie mieli miny bardzo zakłopotane. Dopiero teraz uznałem, że wszystko stracone, przepadło, skończyło się raz na zawsze, więc już po angielsku powiedziałem:
- Panie de Mille.
Odwrócił się tak, jakby ktoś mu nad głową świsnął batem.
- Mówisz po angielsku?
- Niech pan posłucha, odprawia mnie pan i to jest w porządku. Nie nadaję się, dobrze, ale ja nie jestem bałwanem i nie jestem głupim Indianinem. Ja wiem, co robię, jestem aktorem. Grałem już w niejednej sztuce w teatrze i nie przyszedłem tutaj tylko po to, żeby zarobić te wasze zakichane siedemdziesiąt pięć dolarów... może pan wepchnąć je sobie, wie pan gdzie. Nie chcę pieniędzy za to, co według pana fuszeruję. Ale pozwoli pan, że powiem: moimzdaniem pan robi tę scenę nie tak, jak trzeba.
Zaległa cisza. De Mille podszedł i wpatrywał się we mnie przez chwilę, zanim zapytał:
- Co ja robię?
- Reżyseruje pan tę scenę niedobrze. Jaki byłby ze mnie Indianin? Czy to jest ognisko białych czy czerwonych? Tam!
- Ognisko?
- No to ognisko, przed którym stoję, przed którym miałem stać przez pełnych pięć zakichanych minut. Czy to Indianin rozpalił to ognisko czy Amerykanin?
- Rozpalił je Gary Cooper.
- Czyli biały, prawda? Kiedy tam podchodzę i ogień pali się nadal, przecież wiem, że ktoś musi gdzieś być w pobliżu. Pan myśli, że ja, Indianin, nie odróżnię ogniska białych od ogniska Indian? Gdyby to było ognisko indiańskie, stałbym tam nawet przez piętnaście cholernych minut, ale nie będę przecież stać na otwartej przestrzeni przed ogniskiem rozpalonym przez białego, który, o czym wiem, ukrywa się gdzieś niedaleko. Nie będę stać i czekać, aż on mnie zastrzeli. Sam się gdzieś schronię.
Sto pięćdziesiąt osób - personel, ta dziewczyna siedząca tam, Gary Cooper - wstrzymało oddech, kiedy de Mille i ja patrzyliśmy sobie w oczy, zdawałoby się, bardzo długo. Nagle on odwrócił się i powiedział:
- Ten chłopiec ma rację. Zmienimy układ. Dobrze. Możesz ukryć się za tym drzewem.
Sto pięćdziesiąt osób odetchnęło. Zagrałem tę scenę po swojemu.
To był tak okropny dzień dla wszystkich, że ledwie skończyłem swoją czterostronicową wypowiedź w jednym ujęciu, zaczęli bić brawo.
De Mille podszedł, uścisnął mi rękę. Zrobił się miły.
- Dziękuję i przykro mi, że było tyle zamieszania. Ludzie nie powinni mnie okłamywać. Nawet gdybym wiedział, że nie jesteś Czejenem, zaangażowałbym ciebie, bo miałeś rację co do tej roli. Uniknęlibyśmy mnóstwo zdenerwowania. Myślę, że to jest jeden z najbardziej obiecujących początków dla aktora, jakie zdarzyło mi się widzieć. Mam nadzieję, że przyjdziesz tu do mnie za kilka dni: chciałbym z tobą porozmawiać i załatwić ci kontrakt. Zamierzam nakręcić pewien film w przyszłym roku. Już myślałem o różnych aktorach do jednej z ról, ale jeżeli zrobisz próbę dla mnie, ciebie też wezmę pod uwagę. Zawołał Joe Egleya i powiedział:
- Słuchaj, twierdzę, że ten chłopiec ma przyszłość. W każdym razie zapłać mu za trzy dni, bo zaoszczędził nam wszystkim dużo czasu. Musielibyśmy pracować nad tą sceną jeszcze jutro i może pojutrze... więc zapłać mu za trzy dni pracy i chcę mieć w przyszłym tygodniu jego zdjęcia próbne.
Jeszcze raz uścisnęliśmy sobie ręce i wróciłem do mojej garderoby. Po drodze okazywano mi wiele uprzejmości. Chico Dey wszedł za mną.
- Do licha, Tony, to było wspaniałe. Boże, nie potrafię ci powiedzieć, jak Stary się ekscytował tą sceną i tym, co osiągnął dziś z tobą.
- Ta dziewczyna to jego córka, prawda?
- Tak.