Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Barles doskonale wiedział: fakt, że serbski artylerzysta, na przykład, wystrzeli z moździe­rza nabój PPK-S1A, a nie PPK-SSB i trafi w kolejkę po chleb w...Ingtar, lord Ingtar z Dynastii Shinowa (IHNG-tahr, shih­NOH-wah): Wojownik rodem z Shienaru, poznany w Fal Dara...— On tam jest, łap go! — krzyknął Wilhelm i rzuci­liśmy się w tamtą stronę, mój mistrz szybciej, ja wolniej, gdyż niosłem kaganek...Dobbs i Joe Głodomór nie wchodzili w grę, podobnie jak Orr, który znowu majstrował przy zaworze do piecyka, kiedy zgnę­biony Yossarian przykuśtykał do...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...Nikt z jego nowych znajomych nie wiedział nic o zabiera­nych z ulicy i dobrze opłacanych dziewczynach, którym na Croom's Hill kazał stać nago w ogrodzie, aż...- Na litość Boga, niech mi pan nie mówi o piosen­kach, cały dzień żyję wśród muzycznych kłótni!Ale profesor zaczął już mówić, z jego ust słowa...Czy duchy, które walczyły ze sobą za życia, uważają się jeszcze po śmierci za nieprzyjaciół i czy są jeszcze przeciwko sobie nawzajem za­wzięte, jak za...Gdyby wciąż była wolna, mogłaby chcieć poślubić go z obowiąz­ku, bądź co bądź miała ojca pułkownika...Minęli kilka dość dużych zajazdów i innych budynków, które mogłyby posłużyć im za kwatery, po czym dojechali do przeciw­ległego krańca miasta...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


- Nie strzelać, wy pozbawieni rozumu idioci! - krzyk­nął Tam. Bran aż podskoczył, potem obrzucił go zaskoczonym spojrzeniem, nie bardziej jednak zdumionym niż te, których doczekał się od stojących blisko niego przyjaciół i sąsiadów; niektórzy zaczęli nawet coś mamrotać, że nie pozwolą sobie na takie traktowanie, niezależnie od trolloków. Tam jednakże zignorował ich protesty, przerywając je donośnym: - Strze­lacie dopiero wówczas, gdy dam wam znak, tak jak wcześniej ćwiczyliśmy!
A potem, jakby wcale nie pędziły na nich setki wyjących trolloków, Tam spokojnie odwrócił się do Perrina.
- Na trzysta kroków?
Perrin pośpiesznie skinął głową. Ten człowiek pytał go? Trzysta kroków. Jak szybko trolloki potrafią przebiec trzysta kroków? Poluzował topór w pętli przy pasie. Róg zawodził i zawodził bez końca. Mężczyźni z włóczniami klęczeli za ostro­kołem. Wyglądali tak, jakby ze wszystkich sił powstrzymywali pragnienie ucieczki. Kobiety Aiel zasłoniły twarze.
Wrzeszcząca fala czarnej powodzi parła naprzód, widział już twarze z pyskami i dziobami, rogate łby, każdy z trolloków półtora raza wyższy od człowieka, w ich wrzaskach słychać było żądzę krwi i mordu. Pięćset kroków. Czterysta. Niektóre trolloki wyrywały się już naprzód z szeregów. Biegły szybko jak konie. Czy Bain i Chiad miały rację? Czy było ich tylko pięćset? Na pozór było ich tysiące.
- Gotów! - zawołał Tam, a dwieście łuków uniosło się w górę. Młodzieńcy stojący obok Perrina pośpiesznie sformo­wali szereg naśladujący szyk ich ojców i stanęli w jednym rzędzie z tym głupim sztandarem.
Trzysta kroków. Perrin mógł już je wyraźnie widzieć, jak gdyby znajdowały się tuż przed nim - te zdeformowane twa­rze, wykrzywione wściekłością i szaleństwem.
- Salwą! - zawołał Tam. Cięciwy zagrały, wydane przez nie dźwięki zlały się w jeden potężny świst. Z bliźniaczym łoskotem drewna uderzającego o drewno obite skórą wypaliły katapulty.
Deszcz szerokich grotów runął na trolloki. Potworne syl­wetki padały, ale niektóre podnosiły się po chwili i chwiejnie biegły dalej, popędzane przez Pomory. W zawodzący głos rogu wkradła się nowa nuta, ponaglenie, żeby iść naprzód, by zabi­jać. Wtedy w ich szeregi runęły pociski katapult - i eksplo­dowały falą płomieni i ulewą odłamków, powodując szerokie wyrwy w pędzącej masie. Nie tylko Perrin na ten widok aż podskoczył; a więc na tym polegała rola Aes Sedai przy kata­pultach. Podniecony zaczął się zastanawiać, co by się stało, gdyby jeden z ładowanych na katapulty kamieni upadł im przy­padkiem na ziemię.
Kolejny deszcz strzał wyleciał w powietrze, a potem na­stępny, jeszcze jeden i jeszcze, i jeszcze; kolejne kamienie ładowano do koszy katapult, choć oczywiście w wolniejszym rytmie, niż strzelali łucznicy. Ogniste eksplozje szarpały sze­regi trolloków. Ostrza szerokich grotów wbijały się w ich po­tężne cielska. Ale wciąż biegły naprzód, wrzeszcząc, wyjąc, padając i ginąc; wciąż naprzód. Teraz były już blisko, wystar­czająco blisko, by łucznicy mogli się rozproszyć i nie strzelać już salwami, lecz dobierać sobie pojedyncze cele. Ludzie wrze­szczeli, wykrzykując swój własny gniew, krzyczeli, strzelając w paszczę śmierci.
A potem nie było już żadnych biegnących trolloków. Tytko Pomor najeżony strzałami chwiejnie, na ślepo wciąż szedł na­przód. Przejmujący kwik upadającego konia Myrddraala wzbił się ponad głuche jęki zdychających i powalonych trolloków. Na koniec i róg wreszcie również zamilkł. Tu i ówdzie, na polu pniaków jakiś trollok podnosił się ciężko i po chwili zno­wu padał. Gdzieś, jakby w oddali, Perrin słyszał ciężkie odde­chy mężczyzn, dyszących niczym po przebiegnięciu dziesię­ciomilowego dystansu. Miał wrażenie, że serce bije mu tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi.
Nagle ktoś wzniósł głośny okrzyk triumfu, a potem już wszyscy naraz zaczęli tańczyć i krzyczeć w euforii, wymachu­jąc łukami oraz tym, co kto miał w ręku, podrzucając w górę nakrycia głowy. Kobiety wyległy z domów ze śmiechem i pła­czem, po nich dzieci, wszyscy tańczyli i cieszyli się wraz z mężczyznami. Ktoś podbiegł, by uścisnąć dłoń Perrina i teraz szaleńczo nią potrząsał.
- Poprowadziłeś nas do wielkiego zwycięstwa, mój chło­pcze - śmiał się do niego Bran. Stalowy kask zsunął na tył głowy. - Przypuszczam, że teraz już nie powinienem cię tak nazywać. Wielkie zwycięstwo, Perrin.
- Nic przecież nie zrobiłem - protestował. - Tylko sie­działem na koniu. Wy wszystko zrobiliście.
Bran nie słuchał go w większym stopniu niż pozostali. Per­rin, zmieszany, wyprostował się w siodle, udając, że przegląda pole bitwy, i po kilku chwilach zostawili go samemu sobie.
Tam nie przyłączył się do powszechnej radości; stał w po­bliżu palisady, obserwując to, co zostało z szarży trolloków. Strażnicy nie cieszyli się również. Kształty w czarnych kol­czugach leżały na polu bitwy pomiędzy pniakami. Mogło być ich pięćset. Może mniej. Niektórym, niewielu, mogło udać się powrócić pod osłonę drzew. Żaden nie leżał bliżej niż pięć­dziesiąt kroków od palisady. Perrin wypatrzył pozostałe dwa Pomory, ciskające się po ziemi. A więc wszystkie trzy padły. Ostatecznie przestaną się wreszcie rzucać.
Ludzie z Dwu Rzek wznieśli teraz grzmiący okrzyk. Na jego cześć.
- Perrin Złotooki! Niech żyje! Niech żyje! Niech żyje!