Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– Ten region zamieszkują Kurdowie, jednak obowiązuje nas prawo irańskie.
Wyjął z torby, którą miał przewieszoną przez ramię, biały zwój.
– Kobiety muszą mieć zakrytą twarz – podał go Zosi. Zrobiła się czerwona.
– Nie chcę!
– Nie chciałbym używać przymusu – powiedział. – Ale w końcu mnie sprowokujecie.
Przestraszona zasłoniła twarz i zapięła czarczaf. Wyglądała w nim uroczo. Uśmiechnął się.
– Tak znacznie lepiej. Wy trzej będziecie musieli zapuścić brody. Pan Tomasz westchnął ciężko.
– Ustępuję wobec przemocy – powiedział.
– Spokojnie, na razie żadnej przemocy. Po prostu uszanowanie odmienności kulturowej żyjących tu ludzi.
– A co z naszą odmiennością? – zaciekawił się Jacek.
– Jesteście u nas w gościach, więc nie wypada wam łamać w brutalny sposób naszych zwyczajów – oświadczył wyniośle, po czym odszedł.
– Uduszę się pod tym – pisnęła Zosia. – Może dałoby się go przekonać?
– Myślę, że problem jest bardziej złożony – odezwał się pan Tomasz. – Bardziej chodzi mu to, żebyś nie rzucała się w oczy miejscowym młodzieńcom. Mogłoby dojść do jakiegoś fermentu.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
JESTEŚMY UWIĘZIENI · ZOSIA PLANUJE AKCJĘ · TELEFON PANA TOMASZA · SNUJEMY PLANY · GOŚCIE ADMANA · WIELBŁĄDY NASZYM WYBAWIENIEM
Godzinę później wkroczyliśmy do wioski. Wyglądała dość nędznie. Na jej obrzeżu znajdowało się kilkanaście zagród dla zwierząt i szopa, w której stały wielbłądy. Sama wioska była zbieraniną lepianek z gliny i kilku wojłokowych jurt. Adman przywitał się z miejscową starszyzną, po czym umieścił nas w niewielkiej chacie posiadającej dwa pokoje, bieżącą wodę i inne wygody. Bieżąca woda wyciekała z przerdzewiałego kranu, wychodek był w przyklejonej do domu komórce, w oknach tkwiły kraty, a drzwi zaopatrzono w solidne rygle.
– No to jesteśmy uziemieni – powiedział pan Tomasz.
– Może uciekniemy? – zaproponował Jacek.
– Właśnie – dodała jego siostra. – Trzeba opracować plan ucieczki.
– Jak dotąd wszystkie plany okazały się do kitu. Ale słucham propozycji –westchnąłem.
– Najpierw musimy opracować plan wydostania się z tego budynku – powiedział Jacek. – Kraty w oknach i drzwi wyglądają dość solidnie. Krat raczej nie uda się nam przepiłować, nie mamy narzędzi. Za to mam scyzoryk. Można by spróbować przedłubać się przez deskę koło skobla...
– Chyba mam żydowski włos – powiedział pan Tomasz.
– Żydowski włos? – zdumiała się Zosia.
– Cieniutka piła ze specjalnie hartowanej stali – wyjaśniłem. – Produkowano takie przed wojną w krajach arabskich i szmuglowano do Europy. Służyły zawodowym złodziejom do piłowania krat sklepowych. Doświadczony rzezimieszek był w stanie wypiłować kratę od witryny w ciągu dwu minut. Kroi żelazo prawie tak dobrze jak zwykła piła drewno.
Szef grzebiący w plecaku miał trochę zmartwioną minę.
– Zostawiłem ten przyrząd w Warszawie – powiedział. – Miałem zabrać, ale teraz widzę, że zostawiłem pudełko...
Jacek jęknął. Niespodziewanie pan Tomasz wyciągnął z plecaka telefon komórkowy.
– Zadzwonimy po pomoc – oświadczył z dumą.
– Hi, hi! – ucieszyła się Zosia.
Przeczuwałem coś niedobrego, ale nie odzywałem się.
– Tylko dokąd zadzwonimy? – zastanawiał się Pan Samochodzik. – Na policję?
– A zna pan numer? – zaciekawiłem się.
– Hmm... Nie znam.
– Można by zadzwonić do Polski – zaproponowała Zosia. – Powiedzieć, co się stało i niech nas wyciągną. Może przyjaciele z wojska wujka Pawia. Czerwone berety...
Przyłożyłem jej dłoń do czoła.
– Osiemdziesiąt – powiedziałem.
– Czego osiemdziesiąt? – nie zrozumiał Jacek.
– IQ. Jak ty sobie to wyobrażasz? Przylatuje helikopter, wysypują się z niego polscy komandosi, wysadzają wioskę w powietrze, wybijają ludzi Admana, a potem wracamy do domu w glorii i chwale?
– Do domu nie – burknęła z nadąsaną miną. – Najpierw musimy odnaleźć Arkę.
– Naoglądalaś się za dużo amerykańskich filmów – powiedział jej wujek. – Jak to sobie wyobrażasz?
– Przyleci samolot...