Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Niezbyt cieszył się na to spotkanie.
— Nikt nie trwa wiecznie. Kardynałowi i tak udawało się trzy razy dłużej niż można było oczekiwać — zauważył Ritter. — Nie zapomnij o tym również powiedzieć prezydentowi.
— Dobrze. Panowie, do roboty.
Admirał Greer wrócił do swojego gabinetu. Dochodziła siódma. Zadzwonił do OP-02 w Pentagonie, czyli do zastępcy szefa sztabu Marynarki do spraw działań podwodnych. Przedstawił się i zapytał:
— Co teraz porabia „Dallas”?
* * *
Komandor Mancuso też już był na nogach. Jego ostatni rejs na „Dallas” zacznie się za pięć godzin, wraz z przypływem. W części rufowej mechanicy uruchamiali reaktor. Nad przygotowaniami czuwał pierwszy oficer, a w tym czasie Mancuso raz jeszcze przeglądał otrzymane rozkazy. Po raz ostatni miał płynąć kursem „północnym”; w marynarce amerykańskiej i brytyjskiej kurs „północny” oznaczał Morze Barentsa, czyli podwórko radzieckiej marynarki wojennej. Gdy już tam dotrze, przeprowadzi, jak to się oficjalnie w marynarce określa, „badania oceanograficzne”, co oznacza, że „Dallas” będzie śledzić radzieckie atomowe okręty podwodne. To niełatwa robota, lecz Mancuso był ekspertem w tej dziedzinie, a na dodatek miał kiedyś okazję przyjrzeć się dokładnie takiemu właśnie rosyjskiemu boomerowi — okazję, jakiej nie miał żaden z amerykańskich podwodniaków. Z nikim nie mógł o tym porozmawiać, nawet ze swymi kolegami-kapitanami. Drugi medal „Za wzorową służbę”, który dostał za tamtą operację, został utajniony: nie mógł go nosić, i chociaż fakt jego przyznania odnotowano w poufnej części jego teczki personalnej, nawet tam nie podano uzasadnienia. Ale to już przeszłość, Mancuso był zaś człowiekiem patrzącym w przyszłość. Jeżeli ma odbyć jeszcze jeden, ostatni rejs, to może być i na północ. Zadzwonił telefon.
— Tu kapitan — rzucił w słuchawkę.
— Bart, tu Mike Williamson — usłyszał głos dowódcy Drugiej Grupy Okrętów Podwodnych. — Czekam na ciebie.
— Tak jest, już idę — odpowiedział zdziwiony Mancuso i odłożył słuchawkę. W chwilę później wspiął się na pokład, opuścił okręt i przeszedł wzdłuż wyasfaltowanego nabrzeża Tamizy do miejsca, gdzie czekał na niego samochód admirała. W cztery minuty potem znalazł się w sztabie Drugiej Grupy.
— Zmiana rozkazu — powiedział kontradmirał Williamson, gdy tylko Mancuso zamknął za sobą drzwi.
— Co się dzieje?
— Płyniesz pełną parą do Faslane. Już tam na ciebie czekają. To wszystko, co wiem. Rozkaz wydano w OP -02. Do mnie dotarł za pośrednictwem dowództwa sił podwodnych na Atlantyku w ciągu trzydziestu sekund. — Williamson nie musiał mówić nic ponadto. Szykowało się coś ważnego, a takie sprawy zlecano „Dallas” dość często. Właściwie zlecano je Mancuso, lecz Mancuso to „Dallas”.
— Brakuje mi ludzi w sekcji sonaru. Mam kilku dobrych młodzików, ale nowy szef sekcji jest w szpitalu. Jeżeli to jakaś delikatna sprawa, to…
— Czego ci trzeba? — zapytał admirał Williamson i natychmiast otrzymał odpowiedź. — W porządku, załatwię to. Za pięć dni masz być w Szkocji, a ja w tym czasie coś wymyślę. Płyń ostro, Bart.
— Tak jest, panie admirale. — Reszty dowie się w Faslane.
* * *
— Jak się czujesz Rusku? — zapytał Łucznik.
Czuł się nieco lepiej. Przez ostatnie dwa dni był przekonany, że umrze. Teraz już nie miał tej pewności. Może to fałszywa nadzieja, ale przedtem jej nie doświadczał. Teraz Czurkin zastanawiał się czy ma przed sobą jakąś przyszłość i czy powinien się jej obawiać. Strach. Zapomniał o nim. W krótkim odstępie czasu dwukrotnie stawał oko w oko ze śmiercią. Pierwszy raz w spadającym, płonącym samolocie: kiedy uderzyli w ziemię miał wrażenie, że to kres życia. Po raz drugi gdy ocknął się z letargu i ujrzał nad sobą afgańskiego bandytę z nożem. Wiedział wtedy, że śmierć nadeszła, a przecież zatrzymała się i oddaliła. Dlaczego? Ten bandyta z dziwnymi oczami — okrutnymi i łagodnymi zarazem, bezlitosnymi i współczującymi — chciał zachować go przy życiu. Dlaczego? Czurkin miał obecnie czas i siły, by zadać to pytanie, ale odpowiedzi nie otrzymał.
Jechał w czymś. Czuł, że leży na stalowej płycie. Ciężarówka? Nie, nad głową też miał stalową płaszczyznę. Gdzie ja jestem? Na zewnątrz chyba ciemno. Światło nie wpadało przez otwory strzelnicze w burcie… to transporter opancerzony! Skąd ci bandyci mają coś takiego? Dokąd…
Wieźli go do Pakistanu! Przekażą… Amerykanom? Nadzieja raz jeszcze zmieniła się w rozpacz. Zakaszlał ponownie i na ustach pojawiła się krew.