Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Porozmawiajmy o czym innym, dobrze, kochanie? — odpowiedziała mama.
Fale robiły się coraz większe i było coraz fajniej. Stąd, gdzieśmy byli, widać było pensjonat: wydawał się bardzo mały i rozpoznałem okno wychodzące na naszą wannę, bo mama rozwiesiła do suszenia swój czerwony kostium. Podobno na Wyspę Mgieł płynie się godzinę. To cała podróż!
— Wie pan — powiedział do taty pan Lanternau — znam kawał, który pana ubawi. Niech pan posłucha: dwóch włóczęgów miało ochotę na spaghetti...
Niestety nie mogłem dowiedzieć się, co było dalej, bo resztę pan Lanternau opowiedział tacie na ucho.
— Niezły — przyznał tata — a czy zna pan kawał o lekarzu, który leczył pacjenta na niestrawność? — a ponieważ pan Lanternau go nie znał, tata opowiedział mu na ucho. Zwariować z nimi można! Mama nie słuchała, patrzyła w stronę pensjonatu. Pani Lanternau jak zwykle nic nie mówiła. Ona zawsze wygląda, jakby była trochę zmęczona.
Przed sobą mieliśmy Wyspę Mgieł, była jeszcze daleko i wyglądała bardzo ładnie na tle białej piany. Ale pan Lanternau nie patrzył na wyspę, tylko na tatę i, śmieszny pomysł, uparł się, żeby mu opowiedzieć, co jadł w jakiejś restauracji przed wyjazdem na wakacje. A tata, który przecież zwykle nie lubi rozmawiać z panem Lanternau, wyliczył wszystko, co jadł na przyjęciu, jakie mu wyprawiono z okazji pierwszej komunii.
W końcu od tego słuchania zachciało mi się jeść. Chciałem poprosić mamę, żeby mi dała jajko na twardo, ale nie usłyszała, bo ręce trzymała na uszach, pewnie z powodu wiatru.
— Wygląda pan trochę blado — powiedział pan Lanternau do taty — dobrze by panu zrobił kubek letniego baraniego łoju.
— Tak — powiedział tata — to całkiem niezłe z ostrygami, polanymi gorąca czekoladą.
Wyspa Mgieł była już niedaleko.
— Wkrótce będziemy na miejscu — powiedział pan Lanternau do taty — co by pan powiedział na zimny sznycel albo kanapkę, zanim wysiądziemy?
— Ależ z przyjemnością — odpowiedział tata — morskie powietrze pobudza apetyt!
I tata wziął koszyk z suchym prowiantem, a potem zwrócił się do właściciela statku.
— Może kanapkę, kapitanie, zanim dobijemy? — zapytał. No i w ogóle nie dopłynęliśmy do Wyspy Mgieł, bo na widok kanapki właściciel statku strasznie się rozchorował i trzeba było czym prędzej wracać do portu.
Na plaży pojawił się nowy nauczyciel gimnastyki i rodzice pospieszyli zapisać dzieci na lekcje. W swej rodzicielskiej mądrości sądzili, że zapewnienie dzieciom zajęcia przez godzinę dziennie wyjdzie wszystkim na dobre.
Gimnastyka
Wczoraj przyszedł nowy nauczyciel gimnastyki.
— Nazywani się Hektor Duval — powiedział — a wy?
— My nie — odpowiedział Fabrycy i to nas
okropnie rozśmieszyło. Byłem na plaży z chłopakami z pensjonatu, Błażejem, Fortunatem, Mamertem — ale z niego głupek! — Ireneuszem, Fa-brycym i Kosmą. Na lekcję gimnastyki przyszło jeszcze masę innych chłopaków, ale oni są ż pensjonatów Albatros i Mewa i my ich nie lubimy.
Kiedyśmy skończyli się śmiać, nauczyciel zgiął ręce i zrobiły mu się na nich dwie góry mięśni.
— Chcielibyście mieć takie bicepsy? — zapytał.
— Phi — odpowiedział Ireneusz.
— Mnie się to nie podoba — skrzywił się Fortunat, ale Kosma powiedział, że tak, czemu nie, on chciałby mieć takie rzeczy na rękach, żeby się chwalić przed chłopakami w szkole. Denerwuje mnie ten Kosma, zawsze chce zwrócić na siebie uwagę. Nauczyciel powiedział:
— Więc jeśli będziecie grzeczni i jeśli będziecie pilnie uczęszczać na lekcje gimnastyki, po powrocie z wakacji wszyscy będziecie mieli takie muskuły.
Potem poprosił, żebyśmy się ustawili rzędem, a Kosma powiedział do mnie: