Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.— Możemy też zapytać starego Morewa, czy znajdzie trochę czasu na przejrzenie swoich licznych tablic rodowodowych — podsunął Duratan...Zapytałem Lenny'ego, dlaczego wprowadzili z Cheryl takie surowe zasady, a on odparł: „Rzecz nie w tym, jakie są te zasady, lecz w tym, że w ogóle są”...— Co to jest morska choroba, mamo? — zapytałem...– A to znaczy? – zapytał Ethan, wbijając palce nóg w ciepło futrzanego koca...— Co o nim sądzisz, Kuriku? — zapytał Sparhawk szeptem, gdy wyglądali zza zwalonej ściany...— Gdzie są twoi panowie? — zapytał Dyvim Slorm...— Czy będziemy musieli przez to przejść? — zapytał Thad...- Uważasz, że to zabawne? - zapytał Henry, a w jego głosie zamiast wściekłości wyczuwało się raczej zdumienie...- Sądzisz, że spróbują tobie również jakoś zaszkodzić? -zapytała Bair, a Egwene żywo przytaknęła...W n i o s e k: est-ce que mona uy tylko wwczas, gdy na kocu nia jest znak zapytania...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


Ponieważ było w niej dosyć środków usypiających, żeby spał przez czterdzieści osiem godzin kamiennym snem, miałem ocho­tę powiedzieć.
- Miłosierdzie Paula nie zna granic - odezwał się Bru­tal. - Spływa niczym łagodne krople deszczu z niebieskich przestworzy.
- Że co? - zdziwił się Percy.
- Znaczy, że ma miękkie serce. Zawsze miał i zawsze będzie mieć. Chcesz zagrać w makao?
Percy prychnął pogardliwie.
- To najgłupsza gra w karty, jaką znam. Może z wyjątkiem wojny i tysiąca.
- Dlatego właśnie myślałem, że będziesz chciał rozegrać kilka partyjek - stwierdził Brutal, słodko się do niego uśmie­chając.
- Znalazł się mądrala - mruknął Percy, po czym wycofał się do mojego gabinetu. Myśl o tym, że ten mały szczur zapar­kuje tyłek na moim fotelu, nie bardzo mi się podobała, ale nic nie powiedziałem.
Wskazówki zegara wlokły się niemiłosiernie wolno. Dwu­nasta dwadzieścia, dwunasta trzydzieści. O dwunastej czter­dzieści John Coffey wstał z pryczy, stanął w drzwiach celi i objął rękoma kraty. Brutal i ja podeszliśmy do celi Whartona i za­jrzeliśmy do środka. Leżał na pryczy i uśmiechał się do sufitu. Oczy miał otwarte, ale wyglądały jak wielkie szklane kulki. Jedną rękę trzymał na piersi, druga zwisała luźno z boku, dotykając kłykciami podłogi.
- Rany - mruknął Brutal. - W niespełna godzinę zmienił się z Billy’ego Kida w Willy’ego Śpiocha. Ciekawe, ile tabletek morfiny Dean wsypał do tej coli?
- Dosyć - odparłem. Trochę drżał mi głos. Nie wiem, czy Brutal słyszał to drżenie, ale ja na pewno. - Chodź. Zabieramy się do dzieła.
- Nie chcesz poczekać, aż nasz piękniś straci przytomność?
- Już stracił. Jest po prostu za mocno nabuzowany, żeby zamknąć oczy.
- Ty jesteś szefem.
Brutal rozejrzał się za Harrym, ale Harry stał już obok nas. Dean siedział przy biurku oficera dyżurnego, tasując karty tak energicznie i szybko, że dziwne, iż się jeszcze nie zapaliły. Co jakiś czas rzucał okiem w lewo, w stronę mojego gabinetu, w którym siedział Percy.
- Już czas? - zapytał Harry. Jego długa końska twarz była bardzo blada, ale sprawiał wrażenie zdeterminowanego.
- Tak - odparłem. - Jeśli mamy zamiar to zrobić, już czas.
Harry przeżegnał się i pocałował kciuk, a potem otworzył drzwi izolatki, wyniósł z niej kaftan bezpieczeństwa i podał go Brutalowi. Wszyscy trzej ruszyliśmy Zieloną Milą. Coffey stał w drzwiach celi, obserwując nas, ale nie powiedział ani słowa. Kiedy mijaliśmy biurko, Brutal schował kaftan za swoimi szerokimi plecami.
- Powodzenia - powiedział Dean. Był tak samo blady jak Harry i wydawał się tak samo zdeterminowany.
Percy rzeczywiście siedział za moim biurkiem, zatopiony w lekturze książki, z którą obnosił się przez kilka ostatnich wieczorów - nie był to żaden z zeszytów “Argosy” lub “Stag”, lecz Opieka nad pacjentami w szpitalach psychiatrycz­nych. Z zawstydzonego spojrzenia, które rzucił nam, kiedy weszliśmy do środka, ktoś mógłby wnosić, że to Ostatnie dni Sodomy i Gomory.
- Co jest? - zapytał, pośpiesznie ją zamykając. - Czego chcecie?
- Pogadać z tobą, Percy - odparłem. - Tylko pogadać.
Na naszych twarzach zobaczył jednak coś więcej niż chęć rozmowy. Zerwał się z fotela i ruszył - niezupełnie biegnąc, ale prawie - w stronę otwartych drzwi do szopy. Spodziewał się, że przyszliśmy go w najlepszym wypadku zrugać, najpraw­dopodobniej zaś stłuc na kwaśne jabłko.
Harry odciął mu drogę ucieczki, stając w drzwiach ze skrzy­żowanymi na piersi rękoma.
- O co wam chodzi? - zapytał mnie Percy. Był przestraszo­ny, ale starał się tego po sobie nie pokazywać.
- Nie pytaj, Percy - odparłem. Sądziłem, że poczuję się lepiej, kiedy to wszystko się zacznie, lecz tak się wcale nie stało. Nie wierzyłem w to, co robię. To był jakiś koszmar. Wciąż miałem nadzieję, iż żona potrząśnie mnie za ramię i powie, że jęczałem głośno przez sen. - Lepiej, jeśli nie będziesz stawiał oporu.
- Co on tam chowa za plecami? - zapytał drżącym głosem Percy, przyglądając się uważnie Brutalowi.
- Nic takiego - odparł Brutal. - No może tylko... ten drobiazg.
Wyciągnął zza pleców kaftan bezpieczeństwa i potrząsnął nim przy biodrze niczym matador potrząsający muletą, kiedy prowokuje byka do ataku.
Percy wytrzeszczył oczy i rzucił się do przodu. Miał zamiar uciec, ale Harry złapał go za ramiona i skończyło się tylko na tym gwałtownym wypadzie.
- Puszczaj! - wrzasnął Percy, próbując się wyrwać. To nie mogło mu się udać - Harry ważył o sto funtów więcej i przez większość wolnego czasu orał i rąbał drewno - ale Percy zdołał przeciągnąć go przez pół pokoju i pofałdować ten niesym­patyczny zielony dywan, który dawno już zamierzałem wymie­nić. Przez chwilę myślałem nawet, że uwolni jedną rękę - pa­nika może zdziałać cuda.
- Uspokój się, Percy - powiedziałem. - Lepiej będzie, jeśli...
- Nie mów, żebym się uspokoił, ty idioto! - ryknął Percy, potrząsając ramionami i próbując się wyzwolić. - Po prostu się ode mnie odwal! Wszyscy się odwalcie! Znam różnych ludzi! Ważnych ludzi! Jeżeli natychmiast nie przestaniecie, będziecie zasuwać na piechotę do Karoliny Południowej, żeby dostać darmową zupę w garkuchni!