Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Ktoś kiedyś chodził tą drogą, nie bardzo jednak miałem ochotę próbować przejścia nią za przykładem tego kogoś.
Mogliśmy wycofać się i przekonać, dokąd prowadzi drugi tunel, mimo że biegł w zupełnie innym kierunku, niż chcieliśmy iść my.
W chwili, gdy wiatr zadął trochę mocniej do naszych nosów dotarły wstrętne zapachy unoszące się nad bagnami. To ten odór sprawił, że podjąłem decyzję: nie będziemy tędy się przeprawiać. Odwróciłem się, chcąc się wycofać z powrotem do tunelu, kiedy usłyszałem głosy ścigających nas bandytów. A więc nasi prześladowcy odkryli wejście do tunelu i byli już na naszym tropie. Jeżeli teraz cofniemy się, staniemy z nimi twarzą w twarz.
Popatrzyłem teraz na kamienną drogę uważniej niż do tej pory. Uznałem, że w jakimś momencie musi ona dotrzeć do suchego lądu. Nic nie wskazywało na to, że w pewnej chwili skończy się w bagnie, albo wśród trzcin. Poza tym, dopiero teraz dotarło do mnie, że mimo półmroku wyraźnie widzę kamienie, na których powinniśmy stawiać stopy: pokryte były jakimś fosforyzującym materiałem pozwalającym dostrzegać je nawet podczas najciemniejszej nocy.
— Musimy tÄ™dy przejść — postanowiÅ‚em. I postawiÅ‚em pierwszy krok na kamiennej Å›cieżce.
Wkrótce doszedłem do przekonania, że ci, którzy pójdą za nami będą mieli na tej drodze, w ciężkich, metalowych butach, nie lada kłopoty z utrzymaniem się na wytyczonej drodze. Nasze miękkie obuwie doskonale było przystosowane do tej trasy. Wkrótce okazało się, że naszym najtrudniejszym wrogiem jest smród, nie pozwalający normalnie oddychać. Niedługo droga zakręciła w lewo, a trzciny zasłoniły nam widok na wyjście z tunelu.
Ponieważ nasze oczy były dostosowane do patrzenia w półmroku, świecące kamienie były aż nadto dobrymi drogowskazami. Nie włączałem latarki, była mi zresztą niepotrzebna. Przeszliśmy już spory kawał drogi, gdy niespodziewanie znaleźliśmy się na wyspie położonej wśród bagien. Jej powierzchnia górowała nad nimi tak znacznie, że na zboczu ułożono pięć wielkich kamieni, by ułatwić wspięcie się na nią.
Wysoka wyspa była niemal płaska. Rozrośnięte krzaki i wysoka trawa wskazywały, że wyspy nikt nie odwiedzał przez wiele lat. Na jej środku ustawionych było kilka zmurszałych klatek, takich, jakie widzieliśmy w stacji mutantów; czy oznaczało to, że i tutaj trzymano mutanty przed wypuszczeniem na wolność? Ponieważ wypuszczano je zawsze do środowiska, które miało odpowiadać ich charakterom i zwyczajom, ciarki przebiegły mi po plecach na myśl, jakie musiały to być zwierzęta.
Wyspa ta mogła zarazem być ostatnim punktem skalistej drogi i gdy o tym pomyślałem, zacząłem przeklinać się za głupi wybór. Nie traciłem jednak czasu i czym prędzej rozpocząłem poszukiwania dalszej drogi; w końcu było to ostatnią szansą i dla mnie i dla Thada. Znów znalazłem kamienne schody, jednak kończyły się one w miejscu, które było co najwyżej prowizorycznym lądowiskiem dla oblatywacza lub helikoptera.
Również lądowisko oznaczone było fosforyzującymi kamieniami widocznymi zapewne w ciemności także z powietrza. Nie bardzo potrafiłem sobie wyjaśnić: po co ktokolwiek miałby lądować tutaj w nocy?
Obaj z Thadem przez chwilę nerwowo chodziliśmy po lądowisku. Nie znaleźliśmy drogi, która zaczynałaby się przy którymkolwiek z jego boków. Zdesperowany, w pewnym momencie włączyłem latarkę. Miałem nadzieję, że wyglądając na bagna zobaczę jakąś ciągnącą się przez nie przeprawę.
Po krótkiej obserwacji ujrzałem nitkę suchego gruntu, wznoszącego się ponad błotem, właściwie równie szerokiego jak ten, który był podkładem dla naszej ścieżki. Tutaj nie było jednak kamieni, które ułatwiałyby marsz. Pomyślałem, że skorzystanie z tej drogi ucieczki przed prześladowcami byłoby naprawdę wielkim ryzykiem. Być może zbyt wielkim, nie rokującym szans powodzenia.
Wspięliśmy się z powrotem na wyspę i stanęliśmy obok klatek. Wtedy po raz pierwszy odkąd się tutaj znaleźliśmy ujrzałem małą budowlę, niewiele większą od klatek. Jej ściany pokryte były mchem doskonale ją maskującym.