Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
164
Więzień bez strachu w głosie zachichotał i odpowiedział:
— Oni przewidzieli wasze przybycie i jako że miasto krepuje ruchy wojsk,
zebrali swoją armię na równinie, którą stworzyli pięć mil na pomocny wschód —
kreatura spojrzała na Elryka. — Jagreen Lern przesyła pozdrowienia i mówi, że przewidział twój bezsensowny powrót.
Elryk wzruszył na to ramionami.
Dyvim Slorm wyciągnął swój miecz runiczny i dźgnął więźnia. Poczwara za-
rechotała przed śmiercią, ponieważ wraz ze zdrowym rozsądkiem pozbawiono go również strachu. Żałobne Ostrze przelał świeżą energię życiową w ciało swojego pana. Dyvim zaklął i spojrzał na Elryka.
— Pospieszyłem się, powinienem był tobie go zostawić.
— Kierunek pole bitwy. Szybko! — odpowiedział Elryk ledwie słyszalnym
głosem.
Dołączyli do reszty latających jaszczurów i cały oddział skierował się na pomocny wschód.
Zdumienie przerosło ich oczekiwania, gdy zobaczyli zastępy Teokraty, które tak sprawnie i szybko przegrupowały się. Wydawało się, że wszystkie demony i wojownicy na Ziemi połączyli się pod jednym sztandarem Jagreena Lerna. Nad armią wisiały ciemne chmury. Nawet wywołane nadprzyrodzonym sposobem błyskawice, szalejące nad równiną, nie rozjaśniały tego mroku.
W to pełne hałasu zgromadzenie wdarł się oddział smoków. Pododdział Jagreena Lerna natychmiast zauważyli, gdyż powiewał nad nim jego sztandar. Innymi zastępami dowodzili Książęta z Piekieł: Malohin, Zhortra, Xiombarg i kilku jeszcze. Elryk zauważył również trzech najpotężniejszych Władców Chaosu, przy-
ćmiewających całą resztę. Byli to Chardros Żniwiarz o wielkiej głowie, z wygiętą kosą w ręku, Mabelode Beztwarzy, którego oblicze zawsze pozostawało w cieniu, bez względu na to, z jakiej strony się nań patrzyło, i Slotar Stary, szczupły i piękny, uważany za jednego z najstarszych Bogów. Stanowili oni siłę, z jaką ty-siąc potężnych czarowników miałoby trudności się uporać, a sama myśl o ataku wydawała się czystym szaleństwem.
Elryk nie zaprzątał sobie głowy takimi myślami, ponieważ miał zamiar do-
prowadzić swoje postanowienie do końca, pomimo iż każde działanie przybliżało jego ostatnią godzinę.
Mieli przewagę atakując z powietrza. Ale będzie to przewaga dopóty, dopóki nie wyczerpie się zapas smoczego jadu. Gdy to nastąpi, będą musieli zejść niżej.
Na tę chwilę Elrykowi przydałoby się dużo energii, a tej na razie nie miał wcale.
Smoki zaatakowały. Strzeliły ognistym jadem w kierunku zastępów Chaosu.
W normalnych warunkach żadna armia nie miała szans w walce z taką bronią, ale chronione przez magię Zło było w stanie skierować dużą cześć jadu w inną stronę. Wydzielina smoków spływała jak po jakiejś niewidzialnej kopule, tracąc 165
zapalne właściwości. Jednak część jadu dotarła do celu i setki wojowników stanęły w płomieniach.
Raz za razem smoki opadały nad wojsko i wznosiły się w niebo. Elryk chwiał
się w siodle. Półprzytomny, z każdym następnym atakiem coraz mniej orientował
się w sytuacji.
Wzrok miał zamglony, a na dodatek z ziemi unosił się gryzący dym. W rę-
kach żołnierzy zabłysły lance, powoli pożeglowały w powietrze. Jak bursztynowe pioruny, włócznie Chaosu uderzyły w smoki. Ugodzone bestie z rykiem spadały na ziemię, gdzie konały w konwulsjach. Smoczy rumak Elryka zniżał się coraz bardziej nad kolumną dowodzoną przez samego Jagreena Lerna. Melnibonéanin zauważył Teokratę, który siedział na upiornym odrażającym koniu i wywijał mieczem. Na jego twarzy widniał szyderczy uśmiech. Albinos ledwie dosłyszał sło-wa.
— Żegnaj, Elryku, to jest nasze ostatnie spotkanie, dziś bowiem pochłonie cię Otchłań!
Melnibonéanin pochylił się do przodu i szepnął do ucha smoka:
— To ten, bracie, to ten!
Z potwornym rykiem Płomienny Kieł bluznął jadem w kierunku śmiejącego