Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Wyćwiczonymi ruchami odrzucając miecze ogarniętych szałem ludzi, Folko chcąc nie chcąc przypomniał sobie polną miedzę w Amorze i spokojną jesień, kiedy on,...i pracowa³ razem, ¿e czu³ w sobie obroty kó³, dyszenie maszyny, ca³y wysi³ek pracy, wielk¹, dzik¹ rozkosz lecenia bez pamiêci wskroœ pustych zimowych pól i...Profilaktyka zaburze emocjonalnych to przede wszystkim uczenie dziecka rnych sposobw radzenia sobie w sytuacjach trudnych, a nie tylko ochrona dziecka przed...Przekonania Jak już mówiliśmy, dzieci próbują sobie radzić kształtując bardzo głębokie, podstawowe przekonania na temat własnej osoby i innych ludzi -...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...Czy duchy, które walczyły ze sobą za życia, uważają się jeszcze po śmierci za nieprzyjaciół i czy są jeszcze przeciwko sobie nawzajem za­wzięte, jak za...— Uratowałaś nas, pani, od najgorszego — zaprzeczyła dziewczyna przypomniawszy sobie noc spędzoną w jaskini...Prowadzący kampanie antynikotynowe popełniają jeden wielki błąd, a polega on na tym, że rzadko zadają sobie pytanie, dlaczego ludzie w ogóle chcą palić? Wydaje...Tak sobie często myślał w minionych latach Baldini, rano, gdy schodził wąskimi schodkami do sklepu, wie­^r 112 ^' ^' 113 ^rczorem, gdy opróżniał...Większość gubernatorów nie zdawała sobie bowiem spra­wy, że kryzys osiągnął poziom, który już w tej chwili należało uznać za ogromną katastrofę...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

– Tu się rozstaniemy.
Rozstaniemy, och, mój kochany...
Pani Zawiść skrzyżowała ramiona.
– Wyczerpuję swe siły, by was uzdrowić, i jak mi na to odpowiadacie, niewdzięczni żołnierze? Pragnę towarzystwa!
Młotek i Trzpień pochylili się, by podnieść ciało Toca. Wykałaczka oparła się ciężko o ścianę, kierując na panią Zawiść spojrzenie przekrwionych oczu.
– Dziękujemy za uzdrowienie – mruknęła. – Musimy wrócić do Zastępu Jednorękiego.
– A co będzie, jeśli w pobliżu czai się więcej panniońskich żołnierzy?
– Dołączymy do naszych poległych braci i sióstr. No i co z tego?
– Och, wszyscy jesteście tacy sami!
Pani Zawiść wypadła ze złością z komnaty, zamiatając białymi szatami.
Niewidka podeszła do Wykałaczki.
– Z tego drugiego wejścia bije świeży powiew – powiedziała cicho.
Porucznik skinęła głową.
– Prowadź.
 
Przechylony, spowity czarną mgłą Odprysk Księżyca nie przestawał się zbliżać do tarasu twierdzy. Przeszyty szczelinami bazalt jęczał niczym żywa istota.
Porażony obłędem jasnowidz przykucnął pod przemożnym naciskiem Kurald Galain. Uniósł głowę, wpatrując się w gmach. Ściskał w dłoniach Finnest z pełną rozpaczy chciwością. Wydawało się, że stojąca u jego boku matrona usiłuje zagrzebać się w posadzce. Nacisk nie słabł.
Dwaj Seguleh ucierpieli poważnie podczas drogi na dach i Łowcy K’ell okazali się dla nich trudną przeszkodą. Obaj zostali zepchnięci pod niski murek. Ciągnęły się za nimi ślady krwi. Mimo to Paran nigdy nie widział podobnego pokazu mistrzostwa. Miecze zmieniły się w zamazane plamy. Wydawało się, że są wszędzie. Cięły Łowców K’ell na plasterki, lecz ci wciąż parli do przodu. Kapitan zastanawiał się, czy nie pomóc przybyszom, lecz doszedł do wniosku, że tylko by im zawadzał.
Przeniósł wzrok z powrotem na niebo od północnej strony.
Ku miastu opadały smoki. Fale mocy rozbijały się z hukiem o ulice i budynki, tworząc kłęby ciemności.
Krążące po niebie Wielkie Kruki krakały triumfalnie.
– Hm, nie ominie nas...
Kapitan zmarszczył brwi na dziwne słowa Szybkiego Bena.
Ominie? Co ma nas ominąć?
Odwrócił nagle głowę, spoglądając na Odprysk Księżyca.
Och.
Podstawa latającej góry znajdowała się na wprost przed nimi, z każdą chwilą coraz bliżej. Wypełniała całe niebo. Tak blisko...
– Myślałem, że Rake zejdzie na ziemię, by załatwić to osobiście – ciągnął czarodziej. – On jednak wybrał mniej, hmm... subtelne rozwiązanie.
Zmiażdżenie całej twierdzy i wszystkich, którzy się w niej znajdują.
– Ehe, lepiej stąd znikajmy.
Ze schodów wypadła wielka czarna pantera. Zatrzymała się, kierując świecące oczy na rozgrywającą się na dachu scenę. Potem wbiła wzrok w jasnowidza.
Szybki Ben zerwał się gwałtownie.
– Nie! – krzyknął do bestii. – Zaczekaj!
Pantera zwróciła wielką głowę w jego stronę. Jej oczy gorzały. Odsłoniła kły w grymasie groźby.
– Chyba nie ma ochoty czekać.
Zamiatając ogonem, zbliżyła się o krok do skulonego jasnowidza, który odwrócił się do nich wszystkich plecami.
– Cholera! – wysyczał Szybki Ben. – Teraz, Talamandas!
Kto?
Odprysk Księżyca uderzył z głośnym zgrzytem o otaczający taras murek. Niepowstrzymana ściana bazaltu parła wciąż naprzód...
Matrona wrzasnęła przeraźliwie...
Mokra, parująca ściana przygniotła K’Chain Che’Malle, unieruchamiając ją. Trysnęła krew, trzasnęły kości. Wierzchołek Odprysku Księżyca pochylił się nad dachem, zostawiając za sobą zmiażdżone dachówki oraz plamy krwi i mięsa.
Jasnowidz krzyknął i umknął tyłem prosto ku panterze, która sprężyła się nagle...
Odprysk Księżyca opuścił się o wysokość mężczyzny, przebijając dach na wylot.
Dachówki zapadły się pod Paranem, mury ugięły się ze wszystkich stron, świat się zakołysał.
Szybki Ben uderzył. Czary trafiły panterę, która poleciała w bok, muskając pazurami dach...
– Za mną! – krzyknął czarodziej, zrywając się do biegu.
Paran rozpaczliwie próbował zachować równowagę. Wyciągnął rękę i złapał czarodzieja za pelerynę. Szybki Ben pociągnął go za sobą.
A więc to teraz. Spróbujemy oszukać ich wszystkich. Niech bogowie nam wybaczą.
Jasnowidz odwrócił się ku nim.
– Co to?
– Talamandas! – ryknął Szybki Ben. Czarodziej skoczył prosto na Jaghuta...
Wokół nich otworzyła się grota...
...która ich pochłonęła.
Zamykający się już portal rozwarł się nagle, gdy wskoczyła doń ścigająca ich pantera.
Odprysk Księżyca opadł jeszcze niżej i taras rozpadł się, sypiąc cegłami na wszystkie strony. Dwaj Seguleh odskoczyli od Łowców K’ell, przesadzili niski murek, za którym jeszcze niedawno ukrywali się Paran i Szybki Ben, a potem pomknęli ku krawędzi dachu. Za nimi, w miejscu, gdzie niedawno przykucnął jasnowidz, na dach spadła wielka bryła bazaltu, odłamana od wierzchołka, i zmiażdżyła obu Łowców K’ell. Towarzyszyły jej kaskady słonej wody. Głaz runął ku trzewiom twierdzy, druzgocząc kolejne kondygnacje.
 
Zrzęda zachwiał się. Uderzył barkiem w ścianę, zostawiając na niej czerwoną plamę, a potem przykucnął powoli. Przed nim było osiem Capanek o poszarzałych, kamiennych twarzach. Kobiety zginały się wpół ze zmęczenia, klęczały albo stały. Trzy z nich były jeszcze prawie dziećmi, dwie inne miały w skołtunionych, zlepionych potem włosach pasma siwizny. Broń zwisała bezwładnie w ich drżących dłoniach. Były wszystkim, co mu zostało.
Jego lestarski oficer poległ. Strzępy ciała leżały gdzieś na polu śmierci za murami.
Zrzęda opuścił kordelasy, oparł się głową o zakurzone kamienne oblicowanie i zamknął oczy.