Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– Że kiedy wysuną tę propozycję, powinniśmy się zerwać na równe nogi, jak na porządnych gości przystało, i poprzysiąc, że będziemy u ich boku walczyć do ostatniego strumyczka krwi. Zyskałoby to w ich oczach duże uznanie.
– Hmm. Czy ty przez to rozumiesz, że chcą, byśmy poparli ich idę? walki?
– Nie – powiedział bez ogródek September. – Mamy złapać za miecze i włócznie i jak należy siekać, kłuć i rąbać u boku naszych sofoldzkich braci, a przynajmniej markować.
Ethana aż podniosło na łożu. Wszelkie myśli o drzemce pozostały przylepione do kapy.
– Oni chcą żebyśmy walczyli? Ale dlaczego? Nie jesteśmy obywatelami Sofoldu i z pewnością nie jesteśmy wojownikami... a przynajmniej ja nie jestem.
– To się zmieni – poinformował go September pogodnie. – Chociaż miejscowa ludność wydawała się reagować bardzo spokojnie na nasz widok, Hunnar zapewnia mnie, że staliśmy się nie lada sensacją. Gdyby nie to, można by pomyśleć, że odwiedziny obcych z kosmosu mają codziennie. Hunnar chciałby, żeby inni uwierzyli, że nasze pojawienie się jest czymś w rodzaju dobrej wróżby, wiesz? Pomyślne znaki przed walką i takie różne... Ale jeżeli będziemy tchórzliwie ukrywali się w zamku, kiedy się zacznie prawdziwa bitwa, cały efekt psychologiczny popłynie rurami w dal. Tak więc będą się spodziewali, że radośnie wkroczymy do akcji, rozlewając na prawo i lewo krew wrogów za pomocą naszych tajemniczych kosmicznych przyrządów. Co ty na to chłopcze?
Ethan utknął w umysłowej ślepej uliczce już kilka zdań wcześniej.
– Bić się? – mamrotał sam do siebie zamyślony. – Mogę sobie poradzić z nieważką maczugą albo rakietą tenisową. I jestem wcale niezły w golfa z rykoszetem, nawet jeżeli to sam mówię. Ale stanąć naprzeciw jednego z tych superumięśnionych kotków i zacząć się z nim bić na siekiery...
– W zamian za to drobne pod względem fizycznym, ale wielkie pod względem moralnym poparcie – ciągnął dalej September gładko – Hunnar przyrzeka nam całą pomoc, jakiej będziemy potrzebowali, żeby się dostać do Asurdunu.
Ethan wyrzucił ręce w górę.
– Wspaniale! Zakładając, że ktoś z nas zostanie przy życiu i będzie mógł skorzystać z jego szczodrobliwości. Nie wątpię, że jeżeli nie, to osobiście dopilnuje, byśmy mieli wspaniały orszak pogrzebowy. Zalani łzami rycerze złożą nas u stóp opierającego się Landgrafa wśród wydzierających się im z piersi pełnych rozpaczy westchnień. Jedno wiem. Mój trup się uśmiechał nie będzie. A jeżeli się nie zgodzimy?
Spodziewał się, że September powie coś w rodzaju „nie możemy odmówić” albo „będą nam po plasterku obcinać palce, aż się zgodzimy”. Odpowiedź go zaskoczyła.
– Nic. – Powoli potrząsnął głową. – Zrobią, co będą mogli, żeby przekonać pozostałych, nawet jeżeli się nie zaangażujemy. A jak będziemy chcieli, możemy do Dętej Małpy wyruszyć nawet jutro i radzić sobie w drodze, jak będziemy potrafili.
– Och. – Znowu pomyślał o twarzy Hunnara, kiedy Wreszcie ktoś wspomniał, że istnieje szansa walki. – Kiedy zapytasz pozostałych?
– Już to zrobiłem. Colette du Kane przemyślała to sobie naprawdę dogłębnie, potem powiedziała, że nie ma innego wyjścia. Zaczynam uważać, że może ona cierpieć na rozmiękczenie biustu, ale na pewno nie cierpi na rozmiękczenie umysłu. Jaki jest ten stary człowiek, to sam wiesz. Dziwny facet. Próbował mi powiedzieć, jak to musi dbać o siebie, żeby wrócić do tych swoich cholernych kwiatków i nagle bez żadnego uprzedzenia wzniósł Okrzyk: „bić tchórzliwych najeźdźców, niech żyje Sofold!” Pójdzie z nami... Walther powiedział „nie” i nic w tym dziw... Ethan był zaskoczony.
– Zapytałeś go?
– Pewno, że go zapytałem. Zaczął od nie, ale potem zmienił zdanie. Wolałem, żebyśmy byli jednomyślni. – September uśmiechnął się.
– A Williams? – Ethan próbował wyobrazić sobie nauczyciela w hełmie i zbroi, z toporem bitewnym w ręce. Ten obraz nieco poprawił mu humor.
– Zaszył się razem z tym naczelnym czarodziejem... jak on się nazywa?... Eer-Meesachem. Ledwie że podniósł oczy i oderwał się na moment od dysputy, żeby mi kiwnąć głową i zaraz pogrążył się znowu w strumieniu paplaniny, z której nic nie mogłem pojąć. Nie wiem, czy on w ogóle jest świadom, o co go pytałem. Przynajmniej jeden z nas znalazł sobie wśród miejscowych prawdziwego kumpla od serca.
– I nic w tym dziwnego – powiedział Ethan z namysłem.
– Pomyśl tylko, ile ktoś taki jak ten Eer-Meesach może się nauczyć od zwykłego obywatela Wspólnoty, a co dopiero od nauczyciela. Zawsze przyda nam się jeden tubylec z otwartą głową, czy nawet dwóch. Naukowiec sam w pojedynkę jest bezradny, ale jeżeli jest ich dwóch, to powstaje twór zdolny nie zważać na głód, mróz i perspektywę zagrażającej mu śmierci, jeżeli tylko będą mogli na tematy obu ich interesujące rozmawiać – zakończył.
– Czyżby? – pokpiwał sobie September, a jego gąsienicowate brwi wygięły się w łuk. – A ty też do tej kategorii należysz, mój chłopcze?