Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Zapytałem Lenny'ego, dlaczego wprowadzili z Cheryl takie surowe zasady, a on odparł: „Rzecz nie w tym, jakie są te zasady, lecz w tym, że w ogóle są”...– A to znaczy? – zapytał Ethan, wbijając palce nóg w ciepło futrzanego koca...- Uważasz, że to zabawne? - zapytał Henry, a w jego głosie zamiast wściekłości wyczuwało się raczej zdumienie...- Sądzisz, że spróbują tobie również jakoś zaszkodzić? -zapytała Bair, a Egwene żywo przytaknęła...W n i o s e k: est-ce que mona uy tylko wwczas, gdy na kocu nia jest znak zapytania...- Dlaczego, na litość boską, dałeś temu złamasowi colę? - zapytał za moimi plecami Percy...Hugh Loredon przeżuwał przez kilka chwil tę propozycje, po czym zapytał...- Jak wtedy, gdy szpital przejął kontrolę nad patologią i radiologią? - zapytała Angela...- Jesteś pewien, że dasz radę?- zapytała niespokojnie Wieiah...- Skąd to masz? - zapytał, podsuwając jej opakowanie pod nos...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Tym razem w jego uśmiechu było niekłamane ciepło. — Morew nie na darmo słynie ze swej ogromnej wiedzy.
— Jestem wam wszystkim wdzięczna — napisałam na mojej tabliczce. — Nie dawało mi to spokoju. Wybrałam się w tę podróż z nadzieją, że może w Lormcie znajdę odpowiedź. Cieszę się, że zaofiarowaliście mi swoją pomoc.
I tak, gdy za murami starożytnego przybytku hulały śnieżyce Miesiąca Lodowego Smoka, zaczęłam się przedzierać przez stosy zgromadzonych w Lormcie dokumentów.
Rozdział czwarty 
Kasarian — zapis wydarzeń w Zamku Kervonel w Mieście Alizon (Szóstego i siódmego dnia rano Miesiąca Sztyletu wg kalendarza Alizonu).
 
Tamtej nocy spałem i miałem sny. Obudziłem się przed świtem, wśród wzburzonej, splątanej pościeli. Próbowałem przypomnieć sobie treść snów, ale zapamiętałem jedynie, że były tam jaskrawe kolory, dziwne dźwięki i coś czy ktoś się szybko ruszał. Jakby jakiś wyróżniający się przedmiot, może wzór? Bez względu na wysiłki, nie wydobyłem z pamięci żadnych szczegółów.
Zaniepokojony wspiąłem się do znajdującej się na szczycie wieży naszej mozaikowej komnaty. Ilekroć dręczył mnie niepokój, zawsze szukałem w tym pomieszczeniu spokoju, jakby starożytne obrazy, zdobiące ściany i podłogę, mogły rozproszyć napięcie oczu i umysłu. Niektóre wyobrażone tam zwierzęta i rośliny z łatwością rozpoznawałem: dzik z wielkimi szablami, krzykacz, zakapturzona wrona, liana, której liście leczą gorączkę. Inne wizerunki były dziwaczne, przedstawione stworzenia miały to za wiele nóg, to głów, a rośliny porastały osobliwymi, fantastycznymi kwiatami. Kiedy obchodziłem powoli komnatę, wodząc palcem po co bardziej wyblakłych wzorach, nagle zdałem sobie sprawę, że niektóre wystąpiły w moich snach, rośliny miały jednak znacznie jaskrawsze barwy niż te tutaj, a zwierzęta poruszały się jak żywe. I odkryłem jeszcze coś. Zanim mój ostatni brat odpłynął do Krainy Dolin, rozmawialiśmy właśnie w tym pomieszczeniu. Omawiał formalności, jakich powinienem dopełnić, gdyby zginął w walce, włącznie z oddaniem mi przez jego towarzyszkę życia czegoś, co nazwaliśmy kluczem starszeństwa. Gdy przypomniałem sobie tę rozmowę, oczami wyobraźni ujrzałem ów ozdobiony bogatym ornamentem przedmiot.
Kiedy po raz ostatni widziałem klucz starszeństwa? Miał być równie stary jak nasza Linia, dziedziczyła go najstarsza małżonka w rodzie po urodzeniu pierwszego chłopca. Żona Voloriana umarła młodo, klucz przekazano mojej matce, a kiedy zamordowano mego ojca, towarzyszce życia mojego najstarszego brata. Teraz, gdy wszystkie starsze ode mnie szczenięta z naszego miotu nie żyły, uznałem, iż to moja żona powinna go otrzymać… Nie miałem jednak dzieci, ba, nawet jeszcze mnie nie wyswatano. Poprzedniej nocy to obraz klejnotu Gurboriana nie dawał mi spokoju, a teraz powracałem wciąż myślami do klucza starszeństwa. Widziałem go dwukrotnie: raz, gdy przypadkiem zobaczyłem matkę porządkującą skarbiec naszej sfory, ponownie, gdy mój ostatni pozostały przy życiu brat przekazał go swej małżonce. Kiedy ta jednak wydała na świat dziewczynkę, klucz powrócił na swoje miejsce w specjalnej szkatułce.
Szkatułka! To w niej powinienem poszukać! Pośpiesznie udałem się do zamkowego skarbca i poty grzebałem w kufrach i skrzyniach, aż odnalazłem znajomą srebrną skrzyneczkę. Od dawna nie otwierany zamek zaśniedział. Wsunąłem jednak klucz i podważyłem wieczko. Odsuwając na bok łańcuszki i inne świecidełka, dostrzegłem błysk stopu miedzi i srebra. Wyciągnąłem klucz na światło dzienne i zdałem sobie sprawę, że o nim też śniłem. Z zamkniętymi oczami widziałem i mogłem opisać każdy szczegół rzeźby zdobiącej stopkę i grube kółka. Związku klucza z moim snem nie dostrzegłem, ale kiedy tak trzymałem go w dłoni, wydał mi się wyważony jak mój ulubiony sztylet.
Do jakiego zamka pasował? To proste pytanie wprost mnie poraziło. Osunąłem się na ławkę, by pomyśleć. Czy ktoś kiedykolwiek w zasięgu mego słuchu określił cel czy przeznaczenie klucza starszeństwa? Wiedziałem, że matki chłopców z naszej Linii bardzo go ceniły, lecz moja własna rodzicielka nigdy mi nie powiedziała, jakie drzwi czy skrzynie miałby otwierać. Jeśli zaś tajemniczy klucz nie funkcjonował już jako taki, czemu przekazywano go z pokolenia na pokolenie? Musiał, po prostu musiał istnieć zamek, do którego pasował! Tylko gdzie?