Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Zaufaj mi.-
- Dobrze. Do roboty.- skwitowała kobieta spokojnym, ale pełnym zacięcia głosem. Po chwili oczom Danni ukazała się na podłodze ciepła, czerwona plama topionego metalu, której towarzyszyła ostra, nieprzyjemna woń płonącej durastali. Z rozżarzonej plamy wysunął się natomiast około półmetrowy snop żółtego światła, który począł
systematycznie wycinać w podłożu dziurę. Po mniej więcej dwóch minutach kawał
durastali upadł na ziemię, a przez powstałą lukę wsunęła się dzierżąca miecz świetlny dziewczyna rasy Zeltron. Danni Quee spojrzała na nią badawczo, początkowo z nieufnością, ale coś w oczach Zeltronianki sprawiło, że odezwała się w niej iskierka nadziei.
- Nie bój się.- powiedziała miękko Wieiah, podchodząc powoli do kobiety – Chcemy ci z Brakissem pomóc.-
- Brakissem?- zapytała Danni, po raz pierwszy od dłuższego czasu, jej samej wydawało się, że od wieków, robiąc użytek ze swojego narządu mowy.
- Zmienił się.- rzekła Wieiah, wyciągając do niej rękę – Powiedział mi, że Ciemni Jedi coś na tobie testowali. Możesz iść z nami , żadnego z nich już tu nie ma.
Brakiss właśnie pracowicie wypisywał coś na kawałku papieru przy użyciu należącego do Wieiah pióra świetlnego, kiedy obie kobiety wylewitowały z wnętrza transportera AT-AT. Kiedy stanęły na ziemi, podszedł do nich. Danni Quee, osłabiona z powodu braku jedzenia, ledwo trzymała się na nogach, jednak Wieiah przytrzymywała ją, nie pozwalając upaść. Moja anielica będzie więc opiekować dwiema ofiarami losu, pomyślał
Ciemny Jedi, patrząc na swoją, jeszcze nie do końca zagojoną, ranę.
- Jak ona się czuje?- zapytał, patrząc na Wieiah łagodnie.
- Musi coś zjeść i odpocząć.- odparła Zeltronianka, odwzajemniając spojrzenie – Ten cały Maarek Stele jej nie oszczędzał.-
- Dobrze, że go tu nie ma.- uśmiechnął się Brakiss, pokazując dziewczynie kawałek papieru – Przypomniałem sobie.-
Wieiah spojrzała na wypisane przez Brakissa frazesy. Nie był to co prawda
standardowy kodeks Jedi, ale jego zmieniona wersja, znana także jako zasady Qui-Gon Jinna:
„Spokój ponad gniewem.
Honor ponad nienawiścią.
Siła ponad strachem.”
Było tam jednak czwarte zdanie, którego zabrakło w oryginale, a na którym Wieiah bardziej się skupiła. Było bowiem jasne, że ostatni frazes był dziełem Brakissa:
„Miłość ponad śmiercią”
Mimo zmęczenia, Danni Quee patrzyła, jak młody mężczyzna i Zeltronianka patrzą sobie w oczy z uczuciem, niemal niezauważalnie przysuwając się do siebie, a następnie ich usta zrastają się w długim i namiętnym pocałunku. Oboje promienieli szczęściem.
146
Rozdział 34
Stacja Kwenn nie była, zdaniem Fetta, nienajlepszym miejscem na spotkanie z odwiecznym prześladowcą. Stary, ledwie orbitujący kompleks był domem wszelkiego rodzaju rzezimieszków i kupców z szarej strefy, chociaż nie było tutaj wszechobecnej degeneracji charakterystycznej dla Ostoi albo Nar Shadaa. Niemniej jednak fakt, że właśnie to miejsce wyznaczył Han Solo na spotkanie z mandaloriańskim łowcą nagród mogło znaczyć dwie rzeczy: albo Corellianin był krańcowo zdesperowany, albo bezgranicznie głupi. A Boba Fett wiedział, że to drugie jest niemożliwe.
Ledwie „Slave I” wleciał do wyznaczonego przez kontrolę lotów hangaru, Boba dostrzegł Hana Solo i Chewbaccę, stojących w równej odległości pomiędzy wyjściem z hangaru i lądowiskiem, w dość sporym oddaleniu zarówno od stojących pod ścianą skrzyń, mogących posłużyć za jakąś osłonę na wypadek strzelaniny, jak i wejściem dla obsługi naziemnej, którym można by było uciec. Innymi słowy, byli całkowicie odsłonięci. Co jednak najbardziej zdziwiło i uderzyło Fetta, a na co od razu zwrócił
uwagę jako wytrwały łowca o długim stażu, to to, że obaj nie mieli broni.
Dziwne.
Patrolowiec klasy Firespray Boby wylądował przodem do stojących w hangarze Hana i Chewiego. Ledwie zamilkły jego silniki repulsorowe, a rampa się opuściła, na zewnątrz wyszedł Boba Fett, w pełni uzbrojony i opancerzony, z gotowym do strzału karabinem blasterowym luźno wycelowanym w Corellianina i Wookiego. Mandaloriański łowca dostrzegł, jak na twarzy Hana Solo gości ponura determinacja, a oczy, mimo, iż nie pozbawione dawnego inteligentnego blasku, stały się jakby bardziej szalone. Kapitan
„Sokoła Millennium” wyszedł dwa kroki do przodu, unosząc ręce w poddańczym geście.
Fett podszedł jeszcze kawałek, stając trzy metry od Hana, i uniósł karabin.
- Podaj mi przynajmniej jeden powód, dla którego nie powinienem cię teraz zabijać.-
rzucił beznamiętnie.
- Bo ci się to nie kalkuluje.- odparł Solo.
- Kręcisz, Solo. Myślisz, że jest cokolwiek cenniejszego od zemsty? Dwadzieścia lat na ciebie czekałem!-
- To ty kręcisz, Fett.- rzekł Han głosem pozbawionym tak strachu, jak i pewności siebie – Nigdy nie poddawałeś się emocjom. A nie zabijesz mnie, bo mam dla ciebie zlecenie.- podszedł bliżej, wyciągając z kieszeni plik nośników walutowych i wciskając go w rękę Boby – Tu są dwa miliony kredytów zaliczki. Do spieniężenia gdzie chcesz i kiedy chcesz. Co miesiąc będziesz dostawał kolejne pięćdziesiąt tysięcy aż do odwołania. W
zamian za to oczekuję dwóch rzeczy.-