Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Myślę, że jest szalony.
— Oczywiście, że jest szalony, ale czy jest w zasięgu kuszy?
Kurik zmrużył oczy i spojrzał ponad głowami tłumu na wrzeszczącego fana-
tyka.
— Spora odległość — powiedział z powątpiewaniem.
— Mimo to spróbuj — namawiał Kalten. — Jeżeli strzała nie doleci, czy też
poleci za daleko, nie zmarnujesz jej. Oberwie któryś z Rendorczyków.
Kurik oparł kuszę na zwalonej ścianie i dokładnie wymierzył.
— Bóg mi to objawił! — wrzeszczał do swych wyznawców Ulesim. — Musi-
my zniszczyć mosty, które są dziełem szatana! Uderzą na was siły ciemności zza rzeki, ale barani róg was obroni! Moc błogosławionego Eshanda wespół z mo-cą świętego Arashama napełniły talizman nieziemską potęgą! Barani róg da wam
zwycięstwo!
Kurik zwolnił naciąg kuszy. Gruba cięciwa jęknęła wyrzucając strzałę.
— Jesteście niewidzialni! — darł się Ulesim. — Jesteście. . .
Nigdy już nie dowiedzieli się, jacy jeszcze byli. W czole Ulesima, tuż
nad brwiami, utkwił grot strzały. Mówca zesztywniał z wybałuszonymi oczyma
i otwartymi ustami, a po chwili upadł ciężko na szczyt gruzów.
— Dobry strzał — pogratulował Tynian.
— Prawdę mówiąc, celowałem w brzuch — przyznał Kurik.
— W porządku, Kuriku — roześmiał się Deirańczyk. — Tak było bardziej
widowiskowo.
Przez tłum przetoczył się krzyk oburzenia i trwogi.
Poczęto powtarzać słowo „kusza”. Wielu nieszczęśników miało przy sobie
tę broń, zdobytą w ten czy inny sposób od Lamorkandczyków. Z miejsca zosta-
li rozszarpani na kawałki przez swych oszalałych rodaków. Spora grupa czarno
odzianych ludzi z Południa porzuciła oręż i uciekła wrzeszcząc. Inni przypadli do ziemi, zawodząc z rozpaczy. Nadal jednak byli tacy, którzy stali gapiąc się z niedowierzaniem w kupę gruzu, skąd jeszcze przed chwilą Ulesim zagrzewał ich do
walki. Sparhawk zauważył również, że wielu zabrało się z miejsca za polityko-
wanie. Liczni byli chętni, by zająć wolne obecnie miejsce, i zaczęli podejmować odpowiednie kroki, rozumując, że władza najpewniej wpadnie w ręce tego, który 205
pozostanie przy życiu. Dołączali do nich zwolennicy tego lub innego kandydata i wkrótce ogromny tłum ogarnęło coś, co można jedynie było nazwać generalnym
zamętem.
— Dyskusje polityczne wśród Rendorczyków są bardzo ożywione — stwier-
dził Tynian.
— Zauważyłem to — przyznał Sparhawk. — Chodźmy powiadomić mistrzów
o wypadku Ulesima.
Skoro Rendorczycy stracili zupełnie zainteresowanie mostami, baranimi roga-
mi czy też groźbą bitwy, dowódcy wojsk Martela doszli do wniosku, iż nie mają żadnych szans wobec armii nadciągającej z przeciwnego brzegu rzeki. Najemnicy są największymi realistami wśród żołnierzy i wkrótce pokaźna grupa oficerów przejechała przez most z białą flagą. Wrócili tuż przed wschodem słońca. Do-wódcy najemników naradzali się przez kilka chwil, a potem ustawili swych ludzi w szyku i poganiając przed sobą kotłujących się Rendorczyków, wymaszerowali
z Chyrellos i złożyli broń.
Sparhawk z przyjaciółmi obserwowali ze szczytu murów Miasta Zewnętrzne-
go, tuż obok otwartej zachodniej bramy, jak władcy zachodnich królestw Eosii
wkraczają do Świętego Miasta. Król Wargun w towarzystwie zbrojnego patriar-
chy Bergstena, króla Dregosa z Arcium, króla Pelosii, Sorosa i sędziwego króla Deiry,
Oblera, jechał na czele kolumny wojsk. Tuż za nimi nadjechał ozdobny otwar-
ty powóz. Siedziały w nim cztery osoby, wszystkie odziane w szaty z kapturami.
Na widok jednej, zwalistej postaci Sparhawka przebiegł zimny dreszcz. Z całą
pewnością nie zabraliby. . . I wtem, najwyraźniej na polecenie najbardziej niepo-zornej z osób, wszyscy czworo odrzucili kaptury. Tak, ogromny grubas okazał się Platimem, obok siedział Stragen. Były tam też dwie niewiasty — jednej Sparhawk nie znał, ale znał drugą, jasnowłosą i czarującą Ehlanę, królową Elenii.
Rozdział 16
Wjazd Warguna do Chyrellos trudno było nazwać triumfalnym. Prości miesz-
kańcy Świętego Miasta nie trzymali ręki na pulsie wydarzeń. Dla szarego czło-
wieka jedna armia niewiele różni się od innej, toteż podczas przejazdu królów Eosii do bazyliki nie witały ich rozradowane tłumy.
Sparhawk nie miał okazji na rozmowę ze swą królową. Wprawdzie miał jej
wiele do powiedzenia, ale nie były to sprawy, o których chce się rozprawiać publicznie. Król Wargun polecił swym generałom podążyć za patriarchą Demos na
uroczystość, jaką zwykle się organizuje przy takich okazjach.
— Muszę przyznać, że ten wasz Martel jest bardzo sprytny — oznajmił trochę
później król Thalesii, rozsiadając się wygodnie w fotelu z kuflem piwa w dłoni.
Zebrali się w dużej, bogato zdobionej komnacie spotkań. Na marmurowej
posadzce stał długi wypolerowany stół, a okna zdobiły grube bordowe zasłony.
W komnacie byli obecni władcy zachodnich królestw Eosii, mistrzowie czterech
zakonów, patriarchowie Dolmant, Emban, Ortzel i Bergsten oraz Sparhawk wraz
z przyjaciółmi, wśród których znalazł się również Ulath, choć jeszcze nie w pełni powrócił do zdrowia. Sparhawk z kamiennym obliczem spoglądał poprzez stół na
swą przyszłą małżonkę. Chciał się rozmówić z Ehlaną, ale dla Platima i Stragena też zarezerwował kilka cierpkich słów. Hamował się z trudem.
— Po spaleniu Coombe — opowiadał Wargun — Martel zdobył słabo bronio-
ny zamek na szczycie stromej skały. Wzmocnił obronę, zostawił tam spory gar-
nizon i wyruszył oblegać Larium. Podążyliśmy za nim, więc uciekł na wschód.
Potem skręcił na południe i ostatecznie zawrócił na zachód, w kierunku Coom-
be. Długie tygodnie spędziłem na pogoni za nim. Wydawało się, że wielką armię wprowadził do tego zamku, więc zasadziłem się tam, aby wziąć go głodem. Nie
wiedziałem jednak, że podczas marszu ukrył po drodze całe regimenty i do zam-
ku dotarł już jedynie z niedużymi siłami. Sam odjechał, a oni zamknęli bramy.
Miałem oblegać niezdobyty zamek, jemu pozostawiając swobodę w ponownym
zebraniu wojsk i wymarszu na Chyrellos.
— Wysłaliśmy wielu posłańców do waszej wysokości — powiedział patriar-
cha Dolmant.
207