Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
120
121
— To miejsce nocą sprawia jeszcze bardziej niesamowite wrażenie — zauważyła
Joanna.
— Święte słowa — przyznała Deborah. — Myślę, że hrabia Dracula czułby się tu jak
w domu.
Joanna minęła parking i wjechała do ciągnącego się za nim lasku. Parę chwil póź-
niej w pogłębiającym się mroku dziewczyny zaczęły dostrzegać pośród drzew światła
domów należących do kierownictwa Kliniki Wingate’a. Odnalazły ten, który według ich
szacunków był własnością Spencera, i wjechały na podjazd. Wystający ukosem z garażu
tył bentleya powiedział im, że miały rację. Joanna zgasiła silnik.
— Masz jakiś pomysł, co powinnyśmy robić dalej? — zapytała.
— Poza namawianiem do picia, nie bardzo — przyznała Deborah. — Ale skoro już
o tym mowa, może dobrze byłoby odnaleźć i schować jego kluczyki od samochodu.
— Niezła myśl! — stwierdziła Joanna, wysiadając z wozu.
Idąc pogrążoną w ciemności alejką, dziewczyny słyszały dobiegające z wnętrza
dźwięki rocka. Im bliżej były, tym głośniejsza stawała się muzyka, jednak mimo hałasu
Spencer usłyszał dzwonek i otworzył drzwi. Miał wypieki na policzkach i zaczerwie-
nione oczy. Przebrał się i na miejsce marynarki klubowej włożył elegancką, ciemnozie-
loną aksamitną bonżurkę. Z przesadnie wytwornym gestem, przy którym musiał dla za-
chowania równowagi uchwycić się futryny drzwi, zaprosił dziewczyny do środka.
— Czy można odrobinę ściszyć tę muzykę? — wrzasnęła Deborah.
Spencer niepewnym krokiem skierował się w stronę sprzętu grającego. Dziewczyny
wykorzystały okazję, by się rozejrzeć. Wnętrze urządzone było w stylu angielskiej wiej-
skiej rezydencji, z ciemnozielonymi ścianami, czerwonymi orientalnymi dywanami
i potężnym, ciemnobrązowym, skórzanym kompletem wypoczynkowym. Na ścianach
wisiały podświetlone, każdy z osobna, olejne obrazy przedstawiające konie i polowania
na lisy. Dekorację stanowiły głównie akcesoria jeździeckie.
— No dobrze — odezwał się Spencer, wracając do nich. — Na co miałyby panie
ochotę, zanim przejdziemy do rzeczy?
Joanna przewróciła oczami na użytek przyjaciółki.
— Zbadajmy tę piwniczkę z winem, o której pan wspomniał — podsunęła
Deborah.
— Świetny pomysł — odparł Spencer, połykając spółgłoski.
Jeśli nie liczyć dodatku paru gołych żarówek o małej mocy, piwnica sprawiała wra-
żenie, jakby od połowy dziewiętnastego wieku nie tknięto jej palcem. Odsłonięte gra-
nitowe bloki, z których zbudowane były fundamenty, pokrywał ciemny nalot. Ścianki
działowe wykonano z nie heblowanych dębowych desek, połączonych wielkimi, topor-
nymi, żelaznymi gwoźdźmi. Podłogę stanowiła ubita ziemia. Liczne błotniste kałuże
przesycały powietrze wilgocią.
120
121
— Może lepiej zaczekam na schodach — powiedziała Joanna, rozejrzawszy się po
słabo oświetlonym lochu, lecz Deborah, mimo wysokich obcasów, śmiało ruszyła na-
przód. Obawiała się, że Spencer, w swoim zamroczeniu, nie poradzi sobie, i istotnie przy
paru okazjach musiała go podeprzeć, by nie upadł.
Piwniczka z winem okazała się jednym z wielu boksów, którego surowe, nie wykoń-
czone drzwi zabezpieczone były potężną, starą kłódką. Spencer wydobył z kieszeni ma-
rynarki klucz wielkości kciuka i odblokował skobel. W środku znajdowało się pół tu-
zina skrzynek z winem, upchniętych na chybił trafił na prowizorycznych półkach.
Spencer nie zastanawiał się długo. Otworzył pierwszą z brzegu skrzynkę i wyciągnął
z niej trzy butelki.
— To nam wystarczy — oświadczył. Nie kłopotał się ponownym nakładaniem kłódki
i chwiejnym krokiem ruszył z powrotem ku schodom, ściskając butelki pod pachą.
— Moje buty od Fayvy zostały zrujnowane — żartobliwie poskarżyła się przyjaciółce
Deborah, gdy wspinali się znów na górę.
W kuchni Spencer wyciągnął korkociąg i otworzył wszystkie trzy butelki. Był to ka-
lifornijski cabernet. Doktor wyszukał w kredensie trzy szerokie kieliszki, a Deborah za-
proponowała, że je weźmie. Wrócili do salonu. Spencer zajął miejsce pośrodku kanapy