Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Kłótnia z przedniego siedzenia oddala się i cichnie (Trisha nauczyła się już, że milczenie bywa największym błogosławieństwem, jakie jest w stanie ofiarować nam świat). Dziewczynka niczym zahipnotyzowana wpatruje się w podpis na daszku czapki i kiedy dodge skręca na parking, ona jest bardzo, bardzo daleko stąd (“Trisha wędruje po swoim własnym świecie” - jak mawia tata). Nie wie jeszcze, że zwykły, normalny świat to zębaty potwór, lecz już wkrótce się o tym dowie. Teraz jest w Sanford, nie na TR-90. Jest w parku, a nie u wylotu Szlaku Appalachów. Jest z Tomem Gordonem, numer 36, wyjaśnia mu, jak dojechać do North Berwick, a Tom z wdzięczności proponuje jej hot doga - i czy może być większe szczęście na ziemi?
Pierwsza rozgrywka
Mama i Peter dali sobie spokój, gdy doszło do wyjmowania z samochodu plecaków i wiklinowego koszyka, do którego Quilla zbierała rośliny. Peter pomógł nawet siostrze założyć plecak wygodnie. Skrócił jeden z pasków. Trisha pozwoliła sobie zatem na chwilę bezsensownej nadziei. Może od tej chwili wszystko będzie w porządku?
- Dzieciaki, macie płaszcze od deszczu? - spytała mama, unosząc wzrok w niebo, na razie czyste, choć na zachodzie gromadziły się chmury.
Trisha pomyślała, że najprawdopodobniej będzie padać, choć zapewne zbyt późno, by Peter mógł skarżyć się z satysfakcją, że przemókł do suchej nitki.
- Mam, mamusiu - zaświergotała radośnie w najlepszym stylu teleturniejów.
Peter tylko burknął coś, co mogło oznaczać “tak”.
- Drugie śniadanie?
Trisha przyznała z entuzjazmem, że owszem, ma drugie śniadanie, Peter znów tylko coś mruknął.
- No to doskonale, bo nie mam zamiaru dzielić się moim. - Quilla zamknęła samochód i poprowadziła ich po ubitej ziemi parkingu w kierunku tablicy, z napisem: “Szlak zachodni”. Kierunek wskazywała strzałka pod spodem. Na parkingu stało kilkanaście samochodów. Ich numery wskazywały, że wszystkie, z wyjątkiem ich dodge'a, pochodzą spoza stanu.
- Środek przeciw komarom?
- Mam, mamo - zaświergotała Trisha, nie do końca pewna, czy go zabrała. Wolała nie zatrzymywać się jednak i nie odwracać, by mama mogła sprawdzić zawartość plecaka, bo to z pewnością obudziłoby milczącego na razie Petera Jeśli będą iść dalej, może zobaczy coś, co go zainteresuje.
Na przykład szopa. Albo jelenia? “Dinozaur byłby niezły” -pomyślała Trisha i zachichotała.
- Co cię tak bawi?
- Tylko moje myśli - odpowiedziała. Dostrzegła zmarszczkę na czole matki, “tylko moje myśli” było jednym z patentowanych określeń Larry'ego McFarlanda. “Marszcz się, marszcz” - pomyślała. “Marszcz się, ile tylko chcesz. Zostałam z tobą i nie skarżę się, jak ten tam ponurak, ale tata nie przestał być moim tatą i nadal go kocham”. Dotknęła daszka czapki, jakby chciała się co do tego upewnić.
- Dobra, dzieci, idziemy - rozkazała Quilla. - Miejcie oczy otwarte.
- Boże, jak ja tego nienawidzę - jęknął Peter i były to pierwsze artykułowane dźwięki wydane przez niego od chwili, gdy wysiedli z samochodu.
“Boże - pomyślała Trisha - ześlij coś: jelenia, dinozaura, UFO, bo jeśli tego nie zrobisz, zaraz znów zaczną się kłócić”.