Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Gdy zakoDczyB si sezon oratoryjny 1750, w ramach ktrego prawykonana zostaBa Teodora, Handel po raz ostatni wyprawiB si do Rzeszy, ktrej granice przekroczyB akurat w dniu [mierci Bacha (niewiele wcze[niej i jego |ycie znalazBo si podobno w niebezpieczeDstwie -w zwizku z wypadkiem powozu, ktrym podr|owaB przez Holandi)Majora Majora od początku prześladowały trzy nieszczęścia: jego matka, jego ojciec i Henry Fonda, do którego major Major był nieco podobny...Ja mówię, on mówi, potem ja mówię i on mówi; miło jest myśleć o tym, jak mogłaby wyglądać taka rozmowa...Kilka razy się tedy zanosiło na rozlanie krwie i po staremu przyszło, bo w kilka dni potem stało się spectaculum tragiczne, kiedy niejaki Firlej Broniowski,...Podczas tych spotkań z karawanami, ciągle miałem przed oczyma postać ojca Desideriego*, któremu przed ponad dwustu laty udało się dotrzeć z podobną karawaną...Owo tak samo mało iest w tem słuszności, iak gdyby ktoś pokalał biedną dzieweczkę w ramionach iey matki y odarł ią ze czci y z dziewczyństwa, a potem,...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...Przez pierwsze sto metrów Moon tańczyła jak boja na fali, skupiała całą swą uwagę na bronieniu się przed zadeptaniem, potem ścisk zaczął się rozrzedzać...Pani Wanda dziwnie jakoś popatrzyła na niego, a potem na psa, który swoimi kaprysami dezorgani­zował całą robotę w domu...A potem; w miarę upływu miesięcy i lat, patrzył bezradnie zaropiałymi oczyma spod przygniatających go gór, jak strasz­liwy splot wydarzeń dodaje do...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


Wszystko to zrobiłem w niewidzialnej postaci, kość po kości, zgniatając je w dłoniach i miażdżąc, dopóki nie został z nich sam pył, migoczące drobiny złota. Wirowały ku kratkom wentylacyjnym. Otworzyłem okno wychodzące na ulicę, a ów pył wyfrunął przez nie z wielkim podmuchem świeżego powietrza.
Stałem i przyglądałem się, dopóki wszystek nie zniknął z moich oczu, a wtedy przywołałem wiatr, by oczyścił pokój, by wyniósł każdą drobinę w świat, nawet tak maleńką jak złoty łebek od szpilki.
I odkryłem, że przybrałem widzialną postać, całkowity, ubraną.
Opuściłem ten pokój. Ale wszędzie widziałem wielu policjantów. Przybyło mnóstwo osób z Centrum Kontroli Chorób Zakaźnych oraz żołnierze. Nie było sensu paradować wśród tych przerażonych ludzi.
Poza tym czekało mnie jeszcze jedno zadanie. Nie czułem do niego upodobania. Ale musiałem je wykonać. Zbyt wiele trucizny zostało w nazbyt wielu kłopotliwych miejscach. Zbyt wielu szaleńców miało przewagę nad urzędnikami i ścigającymi ich żołnierzami.
Odrzuciłem ciało – znów zaskoczył mnie wysiłek – wzniosłem się, poza budynek, ponad świat, a potem spadłem na Świątynię Umysłu w Tel Awiwie.
Żołnierze już ją otoczyli. Wkroczyłem do niej w niewidzialnej postaci i zgładziłem wszystkich wyznawców Gregory’ego, którzy nie chcieli się poddać. Zgładziłem lekarzy, strzegących toksycznej broni. Działałem szybko, atakowałem błyskawicznymi i celnymi ciosami. Nie zrobiłem najmniejszego hałasu. Śmierć szła moim śladem. Zadanie było nużące i smutne, ale wykonałem je dobrze i dokładnie.
Natychmiast przeniosłem się do Jeruzalem i ujrzałem, że wszyscy wyznawcy Gregory’ego się poddali. Miasto było bezpieczne.
Odwrotnie niż Teheran. Jeszcze raz zadałem śmierć tym, którzy się opierali, i tym razem muszę się przyznać do nikczemnego postępku. Przybrałem potężną i efektowną fizyczną postać, by ci bardziej przesądni perscy wyznawcy – którzy dla Gregory’ego porzucili swe pustynne religie – szczególnie się mnie przerazili. Próżność, ta próżność. Byłem na siebie zły za tak niesmaczny popis. Krew nie miała już barwy rubinów. Strach w oczach ofiar nie wydawał mi się tak ładny.
A zatem moje rozgrywki miały dla mnie pewien walor edukacyjny, dzięki czemu wyszły mi na dobre. Wracając do tematu, zabiłem wszystkich, którzy znajdowali się w teherańskiej świątyni, nie poddali się i nie błagali o litość, którzy nie rzucili broni i nie padli na kolana.
Inne świątynie także wymagały mojej interwencji.
Ale nie będę tu wymieniał litanii moich mordów.
Pozwolę sobie wspomnieć tylko, że każdą świątynię sprawdzałem, czy została „zneutralizowana”, jak powiedzieliby współcześni wojskowi, i udzielałem wsparcia tam, gdzie wydawało mi się to konieczne. Coraz bardziej opadałem z sił.
Wiedziałem, że świat współczesny musi dokończyć mego dzieła. Wiedziałem, że musi wyglądać to tak, jakby sam świat pokonał Gregory’ego Belkina i jego Świątynię Umysłu. Pewne sukcesy pozostawiłem ludziom.
Przy tej okazji nauczyłem się czegoś. Dowiedziałem się, że nie kocham już zabijania. Nie pozostało we mnie nic z Mal’aka.
Teraz byłem zafascynowany miłością, opętany miłością.
A prawdą jest, że ostatnie z tych zadań – zamordowanie bardzo niebezpiecznych wyznawców Gregory’ego w Berlinie i w Hiszpanii – wykonałem z wielkim trudem i wysiłkiem.
Walki ze Świątynią nadal trwały.
Ale ja już zakończyłem swą misję.
Spłynęła na mnie wielka ulga. Z łatwością powróciłem do własnej cielesnej postaci. Był to naturalny rezultat roztargnienia lub nieuwagi – by stać się postacią namacalną i prawdziwą, taką, jaką widzisz w tej chwili, jakiej dotykasz, jakiej zapach czujesz, jaka chodzi po świecie. Niewidzialność stała się dla mnie niemal nieosiągalna. Wymaga wielkiego wysiłku.
Przez tydzień podróżowałem po Ziemi.
Bez końca.
Widziałem puste piaski Iraku. Odwiedziłem ruiny greckich miast. Poszedłem do muzeów, prezentujących najwspanialsze dzieła sztuki moich czasów – i w milczeniu przyglądałem się owym przedmiotom.
Przenoszenie się z miejsca na miejsce w niewidzialnej postaci kosztowało mnie sporo energii, ale i tak byłem dość silny. W rzeczy samej trud sprawiało mi jedynie przybieranie formy innej niż własna.
I jak ci wiadomo – jak sam zauważyłeś – kiedy przywołałem do siebie moje komórki, nie połączyły się z komórkami Natana. Ciało to bowiem było nieczyste, z grobu, odesłałem je, upokorzony i zawstydzony, że przerwałem mu spoczynek.