Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Ja mówię, on mówi, potem ja mówię i on mówi; miło jest myśleć o tym, jak mogłaby wyglądać taka rozmowa...terze i piętrze południowego skrzydła, budynek wyglądał jak czarna, najeżona blankami bryła piętrząca się na tle ciemniejącego, fioletowego nieba...— Co o nim sądzisz, Kuriku? — zapytał Sparhawk szeptem, gdy wyglądali zza zwalonej ściany...— Nie wygląda na dziewczynę, którą chciałbym poderwać w barze — zauważył Chavez...— W egzotyczne owoce, w egzotyczne zwierzęta — By choć jedna dziecięca bajka mi się spełniła...do Skana, wyglądając jak półtora nieszczęścia: miał zaczerwienione i podkrążone oczy, potargane włosy, a luźna szata chyba nie należała do niego;...Uzdrowiciel Tinamon, który pomagał im przy tym, znalazł na poczekaniu proste wyjaśnienie:— S’loner wyglądał na zdrowego i sprawnego mężczyznę,...- Chłopcy z miejscowej policji powiedzieli mi, że faceci, którzy wzięli się za twoją gablotę, dali jej niezły wycisk, ale wcale mi na to nie wygląda...Groza tych olbrzymów nie tkwi w ich wyglądzie, chociaż naprawdę może przyprawić o koszmarne sny...- Sprawa wygląda poważnie - powiedziała Leia, sumiennie wygłaszając przygotowane wcześniej kwestie...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Pod wodą było ich więcej, o wiele więcej. Lecz Descolada uczyniła Łuskanie monotonną.
Jednak nawet monotonia posiadała swe piękno. Geografia była zmienna, jak na każdej innej planecie - rzeki, wzgórza, góry, pustynie, oceany, wyspy. Dywan capim i łaty lasów tworzyły tło dla symfonii form geologicznych. Oko stawało się wyczulone na falowania, skalne odkrywki, urwiska, doliny, a przede wszystkim na iskrzenie płynącej w słońcu wody.
Lusitania, podobnie jak Trondheim, była jednym z nielicznych światów, gdzie zamiast pełnej gamy możliwości dominował jeden tylko motyw. Na Trondheimie powodem tego było położenie planety na samej granicy zdatności do zasiedlenia. Życie lądowe ledwie trwało w ostrym klimacie. Za to klimat i gleba Lusitanii prosiły o pług oracza, kilof górnika, kielnię murarza. Przynieście nam życie, wołały.
Ender nie zdawał sobie sprawy, że kocha to miejsce właśnie dlatego, że jest zniszczone i nagie jak jego życie, ogołocone i zniekształcone w dzieciństwie przez wydarzenia równie straszne, jak Descolada dla tego świata. A jednak planeta kwitła; znalazła,
kilka wątków dostatecznie silnych, by przetrwać i rosnąć. Z wyzwania Descolady powstały trzy życia Małego Ludu. Ze Szkoły Bojowej i długich lat odosobnienia powstał Ender Wiggin. Pasował tutaj, jakby sam projektował ten świat. Chłopiec, idący z nim przez gramę, wydawał się jego prawdziwym synem - jakby go znał od niemowlęcia. Wiem, jak to jest, gdy metalowa bariera odgradza cię od świata, Olhado. Ale tutaj i teraz zburzyłem tę barierę; ciało dotyka ziemi, pije wodę, daje pocieszenie i bierze miłość.
Gliniasty brzeg rzeki wznosił się tarasami, może dziesięć metrów od wody do szczytu.
Gleba była dostatecznie wilgotna, by łatwo dawała się kopać i nie traciła kształtu. Królowa kopca należała do ryjących - Ender zapragnął kopać i kopał. Grunt ustępował bez oporu, a strop małej groty nie zapadał się.
<Tak. Tutaj>
I tak zostało postanowione.
- To tutaj - oznajmił głośno Ender.
Olhado uśmiechnął się. Naprawdę jednak Ender mówił do Jane i jej odpowiedź usłyszał.
- Novinha uważa, że znaleźli. Wszystkie próby wypadły ujemnie; w obecności nowego Coladora Descolada w klonowanych komórkach robali pozostaje nieaktywna. Ela sądzi, że stokrotki, nad którymi teraz pracuje, dadzą się zaadaptować do naturalnej produkcji Coladora.
Jeśli to się uda, wystarczy posadzić tu i tam parę nasion, a robale zdołają zahamować rozwój Descolady ssąc kwiaty.
Mówiła ożywionym tonem, ale rzeczowo, bez śladu radości.
- Świetnie - odparł Ender. Poczuł ukłucie zazdrości - Jane z pewnością bardziej swobodnie rozmawiała z Mirem, kpiła z niego i drażniła, jak kiedyś Endera.
Bez trudu jednak stłumił to uczucie. Objął ramieniem Olhada, przyciągnął go do siebie, po czym razem poszli w stronę oczekującego śmigacza. Olhado zaznaczył na mapie pozycję i przesłał dane do pamięci. Śmiał się i żartował po drodze do domu, a Ender śmiał się wraz z nim. Chłopiec nie był Jane. Ale był Olhadem, potrzebował Endera, a Ender go kochał.
Miliony lat ewolucji zdecydowały, że tego właśnie potrzebuje najbardziej. Tęsknota za nimi przeżerała go przez wszystkie lata spędzone z Yalentine, pędziła z planety na planetę: za tym chłopcem z metalowymi oczami; za jego inteligentnym i nieznośnym bratem, Gregiem; przenikliwą i rozumiejącą Quarą, jej niewinnością; absolutnym opanowaniem, ascetyzmem i wiarą Quima; za Elą niezawodną jak skała, a przecież wiedzącą, kiedy ruszyć do akcji; i Miro...
Miro. Dla niego nie ma pocieszenia, przynajmniej nie na tej planecie, nie w tym czasie. Utracił pracę swego życia, ciało, nadzieję na przyszłość; nic, co mógłbym powiedzieć lub zrobić, nie stworzy dla niego ważnego zajęcia. Żyje wśród bólu: jego ukochana stała się siostrą, nie może już żyć między prosiaczkami, właśnie teraz, gdy szukają u ludzi wiedzy i przyjaźni.
- Miro powinien... - zaczął Ender.
- Miro powinien opuścić Łuskanie - dokończył Olhado.
- Mhm.
- Masz przecież statek. Pamiętam, czytałem kiedyś o tym, czy może oglądałem wideo. O
bohaterze Wojen z Robalami, Mazerze Rackhamie. Raz ocalił Ziemię przed zagładą, ale wiedzieli, że umrze na długo przed następną bitwą. Więc wysłali go w przestrzeń z prędkością relatywistyczną. Zwyczajnie, wysłali go tam i z powrotem. Na Ziemi upłynęło sto lat, ale dla niego tylko dwa.
- Sądzisz, że Miro potrzebuje czegoś tak drastycznego?