Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.- Oko za oko, ząb za ząb, mówi nasze prawo - rzekł ponuro Palący Promień...– Ależ pani – rzekł po cichu Eugeniusz – zdaje mi się, że jeśli zechcę być uprzejmy wobec mej kuzynki, zostanę tutaj...Wołodyjowski z panem Longinem już zasiedli, rzekł: – Bo waćpan, panie Podbipięta, nie wiesz największej i szczęśliwej nowiny, żeśmy z panem...– Czyż nie mówiłam przed chwilą, że masz być moim bohaterem? Nie widział jej twarzy, ale czuł dobrze, że żartuje, rzekł więc jeszcze poważniej...– Proszę, niech pan każe to ogłosić jak najszybciej – rzekł...- Gotowe, przyjacielu - rzekł głośno, zamknął klapę kopiarki do ka­set, zaryglował ją i nakrył urządzenie kartonem, po czym, chuchając w dłonie,...— Zatem pozyskałem dziś dla swojej drużyny — rzekł Robin — trzech najtęższych chwatów w całym hrabstwie Nottingham...- ja mógłbym pani czytać, gdyby oczywiście pani chciała - zaoferowałem się skwapliwie, żałując natychmiast własnej zuchwałości i przekonany, że dla Klary...- No, ja uważam, że to lepiej - rzekł z mocą generał...- Panie - rzekł - dzięki ci za twą pomoc...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


— Wiesz, co mi kiedyś powiedział?
— O ile go znam — zaczął Jason — podejrzewam...
— Powiedział, że jestem najspokojniejszą osobą, jaką zna. Czy to nie interesujące?
Widział, jak zapadam w jeden z moich transów... no wiesz: kiedy leżę i krzyczę, a jednak
powiedział coś takiego. Myślę, że to bardzo bystry człowiek, naprawdę. Nie uważasz?
— O tak.
— Czy możemy teraz wrócić do mojego pokoju? — spytała Kathy. — I pieprzyć się
jak króliki?
Jęknął ze zdumienia. Czy naprawdę to powiedziała? Obrócił się i usiłował wyczytać
coś z jej twarzy, ale właśnie przechodzili między neonami; było ciemno. Jezu, powie-
dział sobie. Muszę się jakoś z tego wyrwać! Muszę odnaleźć drogę do mojego świata!
— Czy moja szczerość cię niepokoi?
41
— Nie — odparł ponuro. — Szczerość nigdy mnie nie niepokoi. Gdy się jest osobi-
stością, trzeba do niej przywyknąć. — Nawet do takiej, pomyślał. — Do wszelkich ro-
dzajów szczerości — ciągnął. — Przede wszystkim do takiej jak twoja.
— A jaka jest ta moja? — spytała Kathy.
— To szczera szczerość.
— A więc naprawdę mnie rozumiesz.
— Tak — skinął głową. — Naprawdę.
— I nie spoglądasz na mnie z góry? Jak na nic niewartą osóbkę, która powinna być
martwa?
— Nie — rzekł. — Jesteś bardzo ważną osobą i bardzo uczciwą. Jedną z najuczciw-
szych i najbardziej bezpośrednich osób, jakie spotkałem w życiu. Tak uważam, przysię-
gam na Boga.
Przyjaźnie poklepała go po ramieniu.
— Nie musisz aż tak się podniecać. Zachowuj się naturalnie.
— Jestem naturalny — zapewnił ją. — Mówię szczerze.
— To dobrze — powiedziała Kathy. Była uszczęśliwiona. Najwidoczniej rozwiał jej
obawy; była go już pewna. A od tego zależało jego życie... Czy rzeczywiście? Czy nie ka-
pitulował przed jej patologicznym rozumowaniem? W tym momencie sam już nie wie-
dział.
— Słuchaj — zaczął niepewnie. — Zamierzam ci coś powiedzieć i chcę, żebyś uważ-
nie słuchała. Powinnaś siedzieć w szpitalu dla umysłowo chorych. — Dziwne, przeraża-
jące, ale nie zareagowała; nic nie powiedziała. — Ponadto — dodał — zamierzam uciec
od ciebie najdalej, jak zdołam.
Wyrwał rękę, odwrócił się i poszedł w przeciwną stronę, ignorując ją. Zagubił się
wśród zwyczajnych, którzy kłębili się na nędznych, oświetlonych neonami ulicach tej
odpychającej dzielnicy.
Zgubiłem ją, myślał, a przy okazji zgubiłem też siebie.
I co teraz? Przystanął i rozejrzał się wokół. Czy noszę mikronadajnik, tak jak mówi-
ła? — zadawał sobie pytanie. Czy zdradzam się przy każdym kolejnym kroku?
Miły Charley, pomyślał, radził mi odszukać Heather Hart. Jak wiedzą wszyscy zwią-
zani z telewizją, Miły Charley nigdy się nie myli.
Tylko czy pożyję wystarczająco długo, żeby dotrzeć do Heather Hart? A jeśli do niej
dotrę i noszę mikronadajnik, czy nie skażę jej w ten sposób na śmierć? Jak nosiciel cho-
roby zakaźnej. Poza tym, myślał, jeśli nie zna mnie Al Bliss ani Bili Wolfer, dlaczego mia-
łaby mnie znać Heather? Heather jest jednak szóstakiem, jak ja. Jedynym szóstakiem,
jakiego znam. Może na tym polega różnica, jeśli w ogóle jest jakaś różnica.
Znalazł budkę telefoniczną, wszedł, zamknął drzwi, odcinając się od hałasu uliczne-
go, i wrzucił do otworu złotą monetę.
42
Heather Hart miała kilka zastrzeżonych numerów telefonu: kilka dla spraw służbowych, kilka dla bliskich przyjaciół, a jeden — mówiąc bez ogródek — dla kochanków.
On, oczywiście, znał ten numer, będąc dla Heather tym, kim był — i — miał nadzieję
— jest nadal.
Ekran rozjaśnił się. Dostrzegł przesuwające się kształty świadczące o tym, że odebra-
ła telefon w samochodzie.
— Cześć — powiedział Jason.
— Kim do diabła jesteś? — spytała Heather, osłaniając oczy, żeby go dostrzec.
Jej zielone oczy błyszczały. Rude włosy lśniły.
— Jason.
— Nie znam nikogo o imieniu Jason. Skąd masz ten numer? Była zaniepokojona,
a także szorstka.
— Rozłącz się, do cholery! — wrzasnęła, marszcząc brwi, i spytała ponownie: — Kto
dał ci ten numer? Podaj mi jego nazwisko.
— Ty podałaś mi ten numer sześć miesięcy temu, kiedy zainstalowałaś ten telefon.
Najbardziej prywatna z twoich prywatnych linii, prawda? Czy nie tak powiedziałaś?
— Kto ci to powiedział?
— Ty. Byliśmy w Madrycie. Ty na planie, a ja na sześciotygodniowych wakacjach pół
mili od twojego hotelu. Przylatywałaś po mnie swoim rollsem codziennie około trzeciej
po południu. Zgadza się?
— Czy reprezentujesz jakąś gazetę? — spytała Heather uprzejmym, dobitnym gło-
sem.
— Nie — odparł Jason. — Jestem twoim ukochanym numer jeden.
— Kim?
— Twoim kochankiem.