Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
-Dziękuję, Danielu - odparła. - Sprawiłoby mi to wielką radość.
- Jestem do pani usług.
Skinęła powoli głową, szukając mnie swoim uśmiechem.
- Niestety, nie mam owego egzemplarza Czerwonego domu - rzekła.
- Monsieur Roquefort stanowczo odmówił rozstania się z nim. Mogłabym spróbować ci ją streścić, ale to byłoby tak, jak opisać katedrę, mówiąc, że to zwężająca się stromo ku górze kupa kamieni.
- Na pewno opowiedziałaby to pani inaczej i lepiej, jestem przekonany - wymamrotałem.
Kobiety obdarzone są niezawodnym instynktem, dzięki któremu natychmiast wiedzą, kiedy dany mężczyzna traci dla nich głowę, tym bardziej jeśli ów mężczyzna jest całkowitym, w dodatku niepełnoletnim, głupcem. Klara Barceló mogła najspokojniej w świecie posłać mnie do wszystkich diabłów, ja wolałem jednak wierzyć w to, że jej status osoby niewidomej stwarza mi swoisty margines bezpieczeństwa, dzięki któremu moja zbrodnia, całkowite i bezgraniczne uwielbienie dla kobiety dwukrotnie ode mnie starszej, dwukrotnie inteligentniejszej i wyższej, pozostanie jednak niezauważona. Zastanawiałem się, co takiego Klara dostrzegła we mnie, że zaoferowała mi przyjaźń; może jakieś odbicie samej siebie, nikły pogłos samotności i zagubienia. W moich szczeniackich snach mieliśmy być zawsze parą uciekinierów, galopujących na grzbiecie książki, gotowych gnać przed siebie poprzez światy fikcji i marzeń z drugiej ręki.
Kiedy Barceló wrócił do nas ze swym nieodłącznym kocim uśmiechem na ustach, minęły dwie godziny, które mnie wydały się zaledwie dwiema minutami. Księgarz wyciągnął ku mnie książkę i mrugnął porozumiewawczo.
- Sprawdź ją dokładnie, żeby nie było później, że ci ją podmieniłem. Ufam panu całkowicie - stwierdziłem.
- Naiwnych nie sieją. Ostatniemu delikwentowi, który takimi słowy mnie Potraktował (oczywiście jankeski turysta, przekonany, że to Hemingway wymyślił sangrię podczas pamplońskich obchodów ku czci świętego Fermina), sprzedałem Owcze źródło z autografem, który złożył nie kto inny jak sam mistrz Lope de Vega, własnoręcznie oczywiście i długopisem, wyobraź sobie, więc kochaniutki lepiej uważaj, bo w naszym książkowym interesie nie należy ufać nawet spisowi treści.
Zmierzchało, gdy wychodziliśmy z budynku przy ulicy Canuda. Świeża bryza przeczesywała miasto, więc Barceló zdjął z siebie palto, by okryć nim ramiona Klary. Z braku lepszego pomysłu rzuciłem niby mimochodem, że jeśli nie mają nic przeciw temu, mogę ich jutro odwiedzić i przeczytać Klarze parę rozdziałów Cienia wiatru. Barceló spojrzał na mnie kątem oka i parsknął krótkim sarkastycznym śmiechem.
- Chłopcze, czy ty wiesz, w jaką kabałę się wplątujesz? - wycedził po chwili, choć ton wypowiedzi wskazywał raczej na zadowolenie.
- Jeśli to nie po państwa myśli, mogę przyjść kiedy indziej...
- Decyzja należy do Klary - odparł księgarz. - W mieszkaniu mamy już siedem kotów i dwie kakadu. Jeden okaz więcej, jeden mniej nie robi nam różnicy.
- Wobec tego czekam na ciebie około siódmej - stwierdziła Klara. - Znasz adres?
Był taki czas w latach mojego dzieciństwa - i być może wynikało to z tego, że dorastałem pośród książek i księgarzy - gdy postanowiłem, iż zostanę powieściopisarzem i będę żyć jak w melodramacie. A bezpośrednią przyczyną ówczesnych marzeń o karierze literackiej, prócz tej cudownej naiwności, z jaką postrzega się wszystko w wieku pięciu lat, było arcydzieło precyzji i sztuki rzemieślniczej leżące na wystawie sklepu z wiecznymi piórami na ulicy Anselmo Clave, tuż za siedzibą regionalnego dowództwa wojskowego. Obiekt moich westchnień, wytworne czarne pióro ozdobione Bóg wie iloma zakrętasami i ozdobnikami królowało w oknie wystawowym, jakby stanowiło najcenniejszy klejnot skarbu koronnego. Stalówka, sama w sobie stanowiąca już cudo nad cudami, była okazem barokowego szaleństwa ze srebra, złota i tysiąca krzywizn, świetlistym niczym aleksandryjska latarnia. Gdy wychodziliśmy z ojcem na spacer, zamęczałem go i zanudzałem, dopóki w geście ostatecznej rezygnacji nie wędrował ze mną znowu i znowu pod okno wystawowe z wiecznym piórem. Ojciec zwykł mawiać, że pióro to musiało należeć co najmniej do imperatora. Ja, w głębi ducha, byłem przekonany, że posiadając takie cudo, wszystko jest się w stanie napisać, od powieści po encyklopedię, a nawet listy, zdolne pokonać wszelkie pocztowe granice. W swej naiwności wierzyłem, iż to, co tym piórem napiszę, dotrze wszędzie, nawet do owego niepojętego miejsca, do którego, jak mawiał tata, odeszła mama, by nigdy już stamtąd nie powrócić.
Kiedyś nawet zaszliśmy do sklepu, by zapytać o ów cenny eksponat. Ukazało się, że pióro to, pośród innych władca absolutny, Montblanceisterstiick, z numerowanej serii, w swoim czasie należało - a przynajmniej tak solennie zapewniał ekspedient - ni mniej, ni więcej tylko do samego Victora Hugo. Spod stalówki tego właśnie pióra, poinformowano nas, wypłynął rękopis Nędzników.
- Tak jak woda mineralna Vichy Catalan wypływa ze źródła Caldas - stwierdził ekspedient.
Wyznał, że nabył je osobiście od przybyłego z Paryża kolekcjonera, upewniwszy się oczywiście uprzednio co do autentyczności pióra.
- A jaka jest cena owego źródła cudowności, jeśli tego oczywiście nie okrywa tajemnica? - zapytał mój ojciec.