Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Nauczyciel-wychowawca - podmiot wychowaniaKim jest? Kim być może? Kim być powinien nauczyciel-wychowawca jako podmiot wychowania i jednocześnie...- ja mógłbym pani czytać, gdyby oczywiście pani chciała - zaoferowałem się skwapliwie, żałując natychmiast własnej zuchwałości i przekonany, że dla Klary...Moss znowu jedzie? Mapa Judyty i jej dzieje, milczenie Arina, mówiące więcej, niż ktokolwiek chciałby powiedzieć na głos, wszystkie demony szalejące w myślach...wyjątkiem dwóch tylko legionów oraz Ilirii wraz z Galią z tej strony Alp położoną, które chciał zatrzymać, dopóki nie zostanie konsulem...Ponieważ jednak nikt nie chciał jej zabić ani też zrobić na nią donosu, sama udała się do triumwirów z oskarżeniem na siebie, a gdy i ci przeszli nad tym do...Król Edyp chciał uniknąć swego losu, naznaczonego mu przez bogów, zanim jeszcze przyszedł na świat...szło pod straszną górę; wszystko się naraz zmieniło - ktoś przyszedł i wszystko przyniósł: to był wspólnik Bulca...Teren i Talia opuścili izbę, dyskretnie zamykając za sobą drzwi, zostawiając obydwie kobiety same, by w odosobnieniu mogły dać upust wspólnej rozpaczy; jednak...Wieczorem, chociaż pielęgniarka powiedziała, że godziny wizyt się skończyły, nie chciał odejść...I dzisiaj, na wspólnym przyjęciu urodzinowym, musiał stanąć twarzą w twarz z bratem i zadać mu kilka bardzo drażliwych pytań...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Kiedy zeszliśmy z szosy, aby rozbić obóz, poszedłby dalej — gdyby nie mała, która najpierw prosiła, a potem płakała, żeby zostać z nami. Miał własną żywność, więc zaproponowałam, że jeśli chce, możemy biwakować razem. Gdy rozmawiałam z nim, uderzyły mnie dwie rzeczy.
Po pierwsze: nie przypadliśmy mu do gustu. To się rzucało w oczy. Nie podobaliśmy mu się
ani trochę. Przemknęło mi przez myśl, że może nie pała do nas sympatią z zawiści, że tworzymy grupę i mamy broń. Zwykle nie lubi się kogoś, kto wzbudza w nas strach. Poinformowałam go, że wystawiamy warty i jeśli tylko mu to odpowiada, jest mile widziany. Wzruszył ramionami i miękkim, lecz chłodnym głosem skwitował:
— Jasne. Pewnie.
Więc zostanie z nami. Chce tego jego córka i częściowo także on sam — a jednak coś jest
nie tak. Nie chodzi tylko o zwykłą ostrożność w drodze.
Jak sądzę, Grayson i jego córka także byli niewolnikami. Mimo to — całkiem zasobny z nie-
go biedak. Ma dwa śpiwory, jedzenie, wodę i gotówkę. Według moich przypuszczeń musiał to
z kogoś ściągnąć — z żywego lub martwego.
Skąd domysł, że był niewolnikiem? Po prostu w tej swojej dziwnej niepewności aż za bar-
dzo przypomina mi Emery. No i są jeszcze Doe i Tori, które chociaż zupełnie niepodobne, dogadują się i rozumieją, jakby były siostrami. Zgoda: wśród małych dzieci to się zdarza i wcale nie musi cokolwiek znaczyć — wystarcza wspólne przebywanie. Tylko nigdy nie widziałam
takiej pary, która gdy coś je przestraszy, ma podobny nawyk padania na ziemię i zwijania się w pozycji płodowej.
420
Dokładnie to zrobiła Doe, kiedy potknęła się i upadła, a Zahra podeszła do niej sprawdzić, czy się nie potłukła. Jej ciało odruchowo skuliło się w drżący kłębek. Czy była to ta sama reakcja, o której wspominały Allie i Jill: odruch człowieka, który spodziewa się bicia i kopania
— pozycja obronna, sygnalizująca zarazem uległość i posłuszeństwo?
— Coś jest nie tak z tym facetem — odezwał się Bankole, zerkając na Graysona, gdy
wreszcie leżeliśmy obok siebie.
Byliśmy już po kolacji, wysłuchaliśmy prawie całej opowieści Emery, trochę pogadaliśmy
— jednak wszyscy czuliśmy się bardzo zmęczeni. Travis i Jill pełnili wartę, ja chciałam jeszcze uzupełnić zapiski, a Bankole’owi, któremu wypadła dopiero wczesna ranna warta z Zahrą,
zebrało się na gadanie. Usiadł przy mnie i szepnął mi prosto w ucho — tak cicho, że gdybym się choć trochę odsunęła, nie usłyszałabym ani słowa:
— Ten Mora to straszny nerwus. Skacze, jak tylko ktoś się do niego zbliży.
— Według mnie on też był czyimś niewolnikiem — odpowiedziałam takim samym szep-
tem. — Pewnie przeżył też gorsze rzeczy, ale to najbardziej rzuca się w oczy.
— Więc ty też zauważyłaś.
Objął mnie ramieniem.
— Zgadzam się. I na niego, i na małą — oświadczył z westchnieniem.
— Widać też, że nie pała do nas miłością.
— Nie ufa nam. Bo niby czemu? Jakiś czas będzie trzeba mieć na oku całą tę czwórkę.
Są. . . dziwni. Którejś nocy może strzelić im do łba, żeby porwać nam parę plecaków i dać nogę. Albo zaczną znikać różne drobne rzeczy. Coś takiego bardzo pasuje do tych dzieciaków.
421
Tak czy siak, ich rodzice przystali do nas ze względu na swoje córeczki. Dopóki będziemy je chronić i dobrze traktować, dopóty rodzice będą wobec nas lojalni.
— Wygląda na to, że po cichu szykują nam nowe niewolnicze podziemie — zauważyłam.
— Wracamy do niewolnictwa, i to o wiele gorszego, niż prorokował mój ojciec, a już na pewno dużo prędzej. Tato przewidywał, że jednak trochę czasu minie, zanim do tego dojdzie.
— Nic nowego pod słońcem — stwierdził, układając się wygodnie przy mnie. — Na po-
czątku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy jeszcze byłem studentem, słyszało się o hodowcach, którzy robili to samo — to znaczy: trzymali robotników wbrew ich woli i zmu-szali do pracy za darmo. Latynosów w Kalifornii, Latynosów i Murzynów na Południu. Raz od wielkiego dzwonu ktoś dostawał za to wyrok i szedł do więzienia. . .
— Ale Emery mówiła, że powstało nowe prawo — i że dopiero od niedawna można le-
galnie zmuszać ludzi oraz ich dzieci do odpracowywania długów, w które są nieuchronnie,
programowo, wpędzani.
— Możliwe. Trudno już się rozeznać, w co wierzyć, a w co nie. Bardzo prawdopodobne, że
politycy wymyślili jakąś ustawę, którą można wykorzystać do podtrzymania niewolnictwa za
długi, jednak o niczym takim nie słyszałem. Z drugiej strony, ktoś na tyle brudny, żeby trzymać niewolników, bez oporów pójdzie i na to, aby łgać w żywe oczy. Zdajesz sobie sprawę, że
synów tej kobiety przehandlowano jak bydło — i to pewnie do prostytucji.
Kiwnęłam głową.
— Ona też to wie.
— Tak. Wielki Boże. . .
422
— Coraz większa degeneracja.
Urwałam na chwilę.
— Ale wiesz co? — podjęłam. — Jeśli uda nam się przekonać tych eksniewolników, że
z nami staną się wolni, mówię ci: nikt nie będzie walczyć o zachowanie tej wolności bardziej zawzięcie niż oni. A propos walki: potrzeba nam więcej broni. I musimy być bardzo ostrożni. . .
Droga robi się coraz niebezpieczniejsza. Musimy naprawdę uważać, zwłaszcza na dziewczynki.
— Oho, już one wiedzą, jak być cicho. Ruszają się jak dwie trusie, szybko i bez hałasu.
Dzięki temu jeszcze żyją.
XXIV
Poznaj Boga: