Ludzie pragnÄ czasami siÄ rozstawaÄ, Ĺźeby mĂłc tÄskniÄ, czekaÄ i cieszyÄ siÄ z powrotem.
Czekalimy więc, aż ten płacz sam w niej nadstanie lub zdarzy się co, co jej
pomoże skończyć płakać. Wpadnie sšsiadka, wołajšc od progu:
- 'Ryby majš! Kupi pani?! Nabili minami w Wile. A to pani płacze. Stało się
co?
I matka wdzięczna sšsiadce za te ryby, choć ich nie kupi, spyta:
206
- A po ile chcš? - Po czym otrze łzy, wysmarka nos. - Może bym i kupiła. Ale
kupiłam już ser, to chciałam dzisiaj klusek z serem ugotować.
Albo nagle kto tam zacznie kłócić się na dworze, bo tzęsto kłócili się ludzie
na Rybitwach, a najczęciej salowa szpitalna Madejska z Bazylukowš, wdowš po
policjancie, choć wtedy jeszcze nie wiadomo było, czy wdowš, że jej mšż, czyli
Madejski, pracujšcy przy wyrębywaniu dębowych przęseł po dwóch zburzonych
mostach na Wile, nie przyniesie nigdy ani kawałka drzewa do domu, tylko
wszystko zanosi do niej, kurwy, czyli Bazylukowej. O, znowu zaniósł takš kłodę,
co by było z tydzień na niej gotowania! Jak to nie z mostów ten dšb? Gdzie by
indziej taki czarny dšb był? I matka podniesie głowę z tego płaczu, bo trudno,
żeby nie usłyszała takiej kłótni, taka kłótnia i przez ciany, i przez płacz
przeniknie, i jakby na rozjemcę przez tę kłótnię powołana powie:
- Nie mógłby raz jednej, raz drugiej przynosić? Przecież obie muszš gotować.
Albo już by ten Bazyluk wrócił. I za co go zaaresztowali?
Albo oto rozlegnš się na suficie ciche stšpania panien Ponckich. A to, czy sš w
domu, budziło w matce jak dzień długi nie słabnšce zainteresowanie i było
ważniejsze od wszystkiego, co mogło się zdarzyć na Rybitwach, a zarazem
najskuteczniej łagodziło wszelkie jej strapienia i także płacz. Jeli długo nie
dawało się usłyszeć przytłumionego stšpania na suficie, w matce najwyraniej
narastał niepokój.
- Co długo ich nie ma - ni stšd, ni zowšd rzucała, choć wydawało się, że
smakujšc zupę, zastanawia się, czy nie za mało słona. A gdy wyrwany z zamylenia
ojciec nie rozumiał, kogo nie ma, wskazywała na sufit: - No, ich. Nie słyszysz,
jak cicho?
Była jakby niewidzialnym przewodem podłšczona na stałe do tego sufitu i gdy
nawet z ojcem rozmawiała czy do mnie
207
co mówiła, czy wydawało się, że jest bez reszty czym zajęta lub w mylach
zatopiona, ten niepokój sam się z niej nieoczekiwanie wyrywał:
- A czegóż tak długo ich nie ma? Od tego stšpania panien Ponckich spływał na
matkę od razu spokój.
- O, sš chyba? - Unosiła przepełnione płaczem oczy, a właciwie te oczy wyrywały
się jej same z powiek z jakš nadziejš ku temu sufitowi. - Posłuchaj no,
Piotrek. - Brała mnie na wiadka, choć nie rozumiałem, do czego byłem jej
potrzebny. Nie miała przecież wštpliwoci, że sš. Musiałem jednak unieć głowę i
potwierdzić, że sš. - Same?
- Chyba same. Innych kroków nie słychać.
- A to pójdę do nich choć trochę tang posłuchać.
Ojciec niechętnie patrzył na to spoufalanie się matki z pannami Ponckimi i
nieraz robił jej wymówki, że to nie dla niej towarzystwo i co ludzie powiedzš.
- A niech mówiš, co chcš. Swoje wiem. A nieszczęliwe i tyle.
Wracała od nich nie ta sama, aż trudno było uwierzyć, że jeszcze niedawno,
wcinięta w kšcie na stołeczku, płakała i nie chciało jej się nawet zajrzeć do
siatek, co kupiła. Z umiechem na twarzy, nie zdradzajšcej najmniejszych ladów
po tym niedawnym płaczu, pełna znów chęci do życia, a zwłaszcza zachwytu dla
tych tang, często z resztkš którego z tych tang jeszcze na wargach. Tak że
nawet gdy mówiła, co nam dzisiaj na obiad ugotuje, to tango nie schodziło z jej
warg. I co u panien Ponckich nowego się dowiedziała, nowego zobaczyła, że panna
Róża ma nowš bluzkę, a Ewelina jakiego na wysokim stanowisku zapoznała, to
tango trzymało się jej warg. I gdy nagabywała zagłębionego jak zwykle w swoich
mylach ojca, żeby już nie mylał, jako się to ułoży, to tango i w tych jej
nagabywaniach dalej pobrzmiewało.
208
Nasłuchana tych tang, wręcz przepełniona nimi po brzegi, stawała się serdeczna,
zgodna, wyrozumiała i dla panien Ponckich, że choć młode, ładne, szykowne, to